Czarny chleb wieczoru
Czarny, razowy, codzienny chleb wieczoru najprzyjemniej spożywać w gronie mądrych przyjaciół, ludzi, którzy mało mówią, a wiele wiedzą, bo widzieli świat z tej i tamtej strony. Potrafią zachwycać się zarówno Amerykanami, jak i Niemcami czy Rosjanami, ale umieją też rzeczowo skrytykować Amerykanów, Niemców i Rosjan. Robią to bez
zacietrzewienia, jasno i logicznie, prosto. Mało nam tych przyjaciół. Smuci mnie to nie wymownie. Ale dobrze, że w ogóle ich mam, takich i mądrych ludzi, od których ciągle mogę się czegoś nauczyć lub coś nowego dowiedzieć.
Od paru tygodni przychodzi do mnie Roman-Stefan. Używa obu tych imion naraz. On chyba wie wszystko. Słucham go z wielką przyjemnością. Od parunastu lat mieszka w Danii. Żartuję, że przybył do mnie z trzeciej zwrotki naszego hymnu narodowego… Ma wysoką emeryturę i ciągle podróżuje po świecie. Z trudem wymienia miejsca i kraje, w których jeszcze nie był. Ostatnio był na wycieczce w Kanadzie.
- Wiesz, w górskich schroniskach i kaplicach Kanady istnieją stoły darów, opatrzone napisem: „Masz za dużo - oddaj, masz za mało - weź”. Wspaniałe, prawda?
- Aż serce rośnie! Może kiedyś będzie tak i u nas?
- Chyba za tysiąc lat. Nie wcześniej! - mówił Romcio-Stefcio.
Długa twarz jak aktora Fernandela wydłużyła mu się jeszcze bardziej.
- Cóż poradzić, kiedy mamy do przebycia Himalaje urojonej niemożności. Bo wy ciągle robicie krok do przodu, a potem dwa kroki wstecz.
Oj, twardy był potem czarny chleb wieczoru. Roman-Stefan gadał i gadał co najmniej za dwóch. Ja odzywałem się niewiele, ale dolewałem oliwy do ognia, jakbym się chciał bardziej przypiec, jeszcze więcej zadać sobie bólu.
Romciu-Stefan na końcu rozmowy wyjawił jeszcze prośbę:
- Chciałbym, abyś po mojej śmierci dopilnował, by na grobie moim był napis: „Zrobiłem, co miałem. Niech więcej zrobią zdolniejsi!”
Skłamałem, że tak zrobią. Przecież nie jestem cmentarnym pisarzem.