Głupawka
Mirona wyglądała jak szafa trójka i na dodatek uważała się za najmądrzejszą. Wszystko i wszystkich bez przerwy krytykowała. Ciężar jej ciała w żadnym momencie nie odpowiadał jej myśli i poglądów
Najczęściej wszelkie przeszkody w swej pracy umysłowej kwitowała jednym przedziwnym słowem: „głupawka”. I mówiła to z taką pychą i pogardą, że strach było słuchać. Co to dużo mówić. Bali się po prostu, chociaż wstyd to przyznać…
- Mam wszystko, jestem niczym - śpiewał na estradzie młodych chłopak.
- Głupawka - kwitowała ten występ Mirona.
- Fantazja winna być bez granic z zapałem odkrywcy.
- Głupawka - już wiemy, kto to powiedział.
- Filozofowie to przede wszystkim walka z własną głupotą - rzekł profesor.
- Głupawka…!
- W Warszawie powinni powołać Ministerstwo Przyszłości, abyśmy godnie kroczyli nowym tysiącleciem.
- Głupawka…!
- Worek nocy pełen był gwiazd, które są bogactwem nieba - czytał ze wzruszeniem stary poeta.
- Głupawka! - prychała Mirona jak gruba kocica.
- Najgorzej jest, jak ktoś pielęgnuje całymi latami nienawiść.
- Głupawka…!
Gruba Mirona mogłaby się nazywać Głupawka, ale nikt nie śmiał tak się do niej zwrócić. Bano się jej chyba. A może jej pięciu kotów. Też tłustych, leniwych, prężących grzbiety za szybą okna pokoju Mirony. Ona była ich sługą. Karmiła, kąpała w kocich szamponach, szyła im kaftaniki, albo zamawiała u Pitrasińkiej, która umiała wszystko zrobić z włóczki na drutach.
I co się okazało? Właśnie ona pierwsza odważyła się powiedzieć Mironie:
- Te pani koty, to… to głupawka! Tyle kotów chować, a niektórzy ludzie nie mają co włożyć do garnka.
Mirona zaniemówiła. Na złość wszystkim sprowadziła dwa nowe koty. Miała już ich teraz siedem.