Kiedyś Myślenice wyglądały zupełnie inaczej

Kiedyś Myślenice wyglądały zupełnie inaczej

Pamiętam jak na Rynku stały kramy i furmanki. Patrzyliśmy na nie z okien dzisiejszego urzędu, gdzie wtedy mieliśmy lekcje. Jarmarki trwały długo, nawet do 14 godzin, a potem ludzie coś pili i wracali do domów. Czasem ścigali się tymi wozami i jeden drugiego wyprzedzał… ale nie było żadnych aut, więc nie zdarzały się wypadki.

W kolejnych latach Rynek zaczął się zmieniać. Przeniesiono jarmark, a w jego miejscu powstał przystanek PKS. Dawniej po wyjściu z kościoła ludzie stali na Rynku i długo rozmawiali.

Dzisiaj nie mają takich zwyczajów i pięć minut po mszy rozchodzą się

- w rozmowie z Szymonem Jaskiem i Barbarą Kowalską wspomina mieszkający od urodzenia w Myślenicach 80-letni Marian Marzec.

 

Mamy tu pocztówkę przedstawiającą Rynek w Myślenicach. Pamięta go Pan takim?

Taki Rynek pamiętam z czasów, kiedy chodziłem do szkoły. Były jeszcze te wszystkie stare budynki. Tu, gdzie poczta stały dwa, które burzył mój ojciec z sąsiadem, w czasie wojny. Potem długo był tam pusty plac. Prawie cała ulica od kościoła do Rynku jest zabudowana od nowa, tam stoją trzy kamienice, których wcześniej nie było. Sklepiki były różne, zmieniały się, gdy chodziłem do szkoły, do ratusza.

W tym budynku odbywały się lekcje?

Chodziłem do „jedynki”. Zaliczyłem tam wszystkie klasy szkoły podstawowej, a z drugiej klasy miałem jeszcze świadectwo po niemiecku. Syn odniósł je jako pamiątkę do szkoły. Później jeszcze trzy klasy mieliśmy w budynku magistratu, w podwórzu. Z przodu, od strony Rynku, tam gdzie był Urząd Miasta, po lewej stronie była jedna klasa, mieliśmy widok na Rynek. W każdy poniedziałek patrzyliśmy na jarmark, który się tam odbywał. Lubiliśmy wychodzić na niego na przerwach.

Kto organizował te jarmarki?

Jarmarki były miejskie, każde miasto miało swoje. Myślenice w poniedziałki, a Dobczyce chyba w środy…

Jak to wyglądało?

Od strony Urzędu Miasta stały kramy. Wyżej była tak zwana „tandeta”, gdzie ludzie sprzedawali rzeczy trzymane w rękach. Od strony starego magistratu parkowały furmanki. Jarmarki trwały długo, nawet do 14 i 15 godzin, a potem coś pili i wracali do domów. Czasem ścigali się tymi wozami, jak się upili, jeden drugiego wyprzedzał… ale nie było żadnych aut, więc nie zdarzały się wypadki.

A po wojnie? Jakie były sklepy w Myślenicach i co można było w nich kupić?

Na tamte czasy, wszystko, co było potrzebne do życia. Na przykład żelazo, wiele kowalskich rzeczy dla koni, na podkowy. W Rynku były różne sklepiki z rupieciami, ozdóbkami, wszystko leżało na wystawach. Każdy sklep miał oświetloną witrynę. Chodziliśmy je oglądać, a czasem spóźnialiśmy się nawet z tego powodu na lekcje.

Jakie były konsekwencje takich spóźnień?

Czasem trzeba było postać koło pieca za karę, albo zostać po lekcji. Bywały też kary cielesne, linijka, albo dobry kij… Dyrektor Raczyński często używał tego kija. Najczęściej staliśmy w kącie, albo wyganiali nas na pole, żeby pobiegać. Nie goniono nas jakoś bardzo do nauki, każdy uczył się z własnej woli, łatwo przechodziliśmy z klasy do klasy. Po szkole podstawowej nie uczyłem się dalej, mój przyrodni brat poszedł do gimnazjum i na studia, a ja zostałem na gospodarstwie, bo rodzice byli już dość starzy i trzeba im było pomagać. Wszyscy z tego żyli. Potem już było lepiej, pojawiły się maszyny i ciągniki. Problemem zaczęła robić się ziemia, grunty, bo rozbudowywało się miasto. Trochę nas to zjadło, połowę wzięli za bezcen, bo były wywłaszczenia pod budowę. Gdzie potrzebowali, to wchodzili, dawali pieniądze, albo składali do depozytu.

W jakich czasach to się działo?

W latach 70. i 80 . Potem się uspokoiło, wszystko przechodziło w prywatne ręce. Co zostało, kupowali prywatni przedsiębiorcy, powstawały jakieś hurtownie.

Pamięta Pan taką organizację jak Sokolnicy?

Sokół był postawiony przed wojną. Odbywały się tam różne zajęcia. Ciekawe jest to, że Niemcy tego nie zniszczyli. Ani budynku, ani nawet tego odlanego sokoła. Zniknął dopiero za komuny, parę lat po wojnie. Nie wiem, co się z nim stało. Tylko czasem odbywały się jakieś mecze. Później była tam kręgielnia. Chodziliśmy tam ze szkoły na gimnastykę.

Podobno było tam jeszcze kino…

To były objazdowe kina, przyjeżdżali i rozkładali je w różnych miejscach, czasem w szkołach. Kiedy miałem dwadzieścia parę lat w Domu Kultury po raz pierwszy oglądałem telewizję. Była tam sala, w której można było poczytać gazety, zagrać w coś, ale chodziliśmy tam głównie na telewizję. To właśnie tam znajdował się pierwszy telewizor w Myślenicach.

Rozmawiamy o jarmarkach i kinie. Chciałem zapytać o jeszcze inne atrakcje. Może nie przed wojną, ale po, kiedy miał Pan już kilkanaście, czy dwadzieścia parę lat. Jak spędzaliście czas?

W Rynku odbywały się tylko pochody pierwszomajowe. Przez całą moją młodość na zabawy chodziliśmy na Zarabie.

To tam był amfiteatr?

Za moich czasów w krzakach nad Jazem było klepisko i zbita z desek scena, na której grywała orkiestra. Później zamontowali jeszcze jakieś światła i nawet w nocy odbywały się zabawy. Kiedy miałem… może trzydzieści lat, bo ożeniłem się w wieku dwudziestu siedmiu, to przesiadywaliśmy w restauracji z ogródkiem. Część ludzi siedziała w środku, część na zewnątrz, a w soboty zawsze grali tam do północy. Sylwestry odbywały się w szkole „jedynce” i w Sokole. Dwie klasy uprzątano, w jednej rozstawiano stoły i tam siedzieli goście, a w drugiej grała orkiestra i były tańce.

A w strażnicach nie organizowano?

Nie, nawet wesel tak wtedy nie organizowano. Chodziliśmy na Zarabie, była taka restauracja, która nazywała się „Pod Blachą”, to był jeszcze przedwojenny, nieduży lokal. Później zniszczał, zawaliła się podłoga, piec, no i już nic się tam nie działo.

Mówił Pan, że dużo czasu spędzał na Zarabiu, jak wyglądało przejście do tej dzielnicy zanim wybudowano most na ul. Piłsudskiego?

Szło się aż na Skałkę, tam koło cmentarza, dalej było zejście na dół i prowizoryczny most, zawsze przy powodziach Raba go zabierała i potem go odbudowywali, za każdym razem. Raz to rzeka przyniosła dwa przęsła tego mostu aż na drugie pole.

Czyli właściwie, gdy była większa woda, to nie było tam dostępu?

Tak, odcinało Zarabie.

Czy oprócz tej restauracji „Pod Blachą” były jeszcze jakieś miejsca, w których można było zjeść i się pobawić?

Później na Zarabiu postawiono lokal koło boiska sportowego. Na polu był amfiteatr w którym odbywały się występy, a na piętrze budynku – restauracja. Tam można było usiąść i podziwiać bardzo ładny widok na Dalin. Całkiem niedawno to zburzyli.

Na niektórych zdjęciach mamy camping na Zarabiu i domki wypoczynkowe. Ludzie chętnie przyjeżdżali w to miejsce?

Nad Rabę przyjeżdżało bardzo dużo ludzi, z Krakowa i nie tylko. Latem Zarabie było oblegane. Ludzie wynajmowali pokoje w domach prywatnych, zanim jeszcze powstał camping.

Turyści przyjeżdżali głównie z Krakowa?

Dla większości Zakopane było za daleko i jechali do nas. Potem próbowano zorganizować coś takiego także w Pcimiu, ale to się nie udało. Byliśmy tam kilka razy, ale to miejsce było raczej puste. Zresztą, wtedy prawie nie było aut, na początku mieliśmy rowery, później motocykle. W soboty i niedziele jeździliśmy nimi po wioskach do Polanki, Jawornika, Osieczan, albo Borzęty.

W jakich latach pojawiły się te motocykle?

Pokazały się mniej-więcej w latach 70. Było ich mrowie. Do Zakopanego jechały jeden za drugim. Były już samochody, ale motocykle stały się bardzo popularne. Stojąc na Rynku w niedzielę wszystko można było obserwować, bo tamtędy szła droga, tych motocykli było naprawdę dużo, zwłaszcza latem.

A zimą?

Wtedy popularne były wycieczki, zwłaszcza, gdy były organizowane zawody narciarskie w Zakopanem, to wszystko przejeżdżało przez Myślenice. W kolejnych latach Rynek zaczął się zmieniać. Przeniesiono jarmarki, a na ich miejscu powstał przystanek PKS. Zaczęło się od dwóch, trzech autobusów pod budynkiem Urzędu Miasta.

Na początku pewnie było połączenie do Krakowa…

Kraków i Zakopane, potem zaczęto uruchamiać połączenia na wioski. Później już pół Rynku było zajęte przez autobusy.

Kiedy w takim razie w Myślenicach pojawiły się auta?

Ciężko mi powiedzieć… dopiero przy budowie Zakopianki. Pamiętam, kiedyś przyjechał człowiek z piecem węglowym na platformie za samochodem, w tym piecu się paliło i on na tym jechał, jakby na biogazie, nie miał benzyny. My z ojcem jeździliśmy końmi do Krakowa, albo Bochni. Podczas takiej trasy mijał nas jeden, albo dwa samochody.

Rynek dzisiaj i za czasów Pana młodości - która wersja się panu bardziej podoba?

Wtedy Rynek przyciągał ludzi. Teraz jest raczej opustoszały. Sklepiki zaczęły upadać, wszystko przeniosło się na peryferia - jarmark, PKS też przeniesiono, wywłaszczyli ludzi z terenu pod nowy dworzec. Pamiętam, jak tam jeszcze były pola, pracowaliśmy tam z końmi. Ciągniki pojawiły się dużo później.

Jak wtedy wyglądała taka praca na gospodarstwie?

Nie było żadnego sprzętu, tylko kosa, widły, łopata, takie podstawowe rzeczy. No i konie, które przewoziły. Ale jak ktoś miał mało, mógł mieć taki wózek na jednym kółku, nazywał się tragacz i samemu się woziło wszystko z pola, trzymając za rączki jak taczki. Wiadomo, bieda była po wojnie. Dolne Przedmieście to były tylko gospodarstwa, prawie pod sam Rynek. Kończyło się na budynku Kasy Chorych, po wojnie była tam Bezpieka, obok jeszcze stała stodoła i stajnie. Te gospodarstwa były bardzo małe – jedna, dwie krowy i koń. Za to było ich dużo i każdy z tego żył. Innej pracy nie było, najwyżej w cegielni, ale tam pracowali głównie ludzie z Borzęty, chodzili na nogach tam i z powrotem. Każdy niósł banieczkę z mlekiem i coś do jedzenia, nie kupowało się drugiego śniadania, jak dziś. Po jakimś czasie cegielnia także zaczęła upadać, wyrobili za dużo gliny i już nie było takich dobrych materiałów.

Jaki zawód po wojnie był najbardziej dochodowy?

U nas w mieście to chyba szewcy i kuśnierze zarabiali najwięcej, ale oprócz tego każdy miał gospodarstwo i zajmował się nim. Zimą siedzieli i wyprawiali skóry, razem z czeladnikami, którzy latem też pomagali na gospodarstwie. A! I jeszcze stolarze mieli sporo zamówień.

Pamięta Pan jakieś zakłady pracy w Myślenicach?

Powstawały trochę później… Pierwszy był PKS, tutaj na naszym terenie, kiedy wybudowano Zakopiankę, przebiegającą przez Dolne Przedmieście. Sprowadzono jakieś samochody i zaczęto wozić do Krakowa ludzi i towary z Radziszowa, bo tu na miejscu nie było niczego. Później postawiono PZGS, za Bysinką była owocarnia, skup jarzyn, potem piekarnia i najdalej, bo przy Rabie - PKS. Za moich czasów zaczęło się takie budowanie. Przy Rabie były działki dla robotników, których przybywało coraz więcej. Przed wojną była jeszcze fabryka kapelusznicka, ale później w tym miejscu naprawiali samochody.

Ciekawi mnie mleczarnia. Obecnie wszyscy kojarzą ten pusty budynek, a jak to wyglądało, kiedy funkcjonowała?

Otworzyli ją przed wojną, ojciec pamiętał jej założenie. Na początku była prywatna, ludzie nosili bańki na plecach do skupu. A w czasie wojny i po niej z każdego gospodarstwa musieliśmy oddawać mleko, to tam był punkt zbiorczy. Pracownica mierzyła, brała próbki, parę lat to trwało. A potem ludzie ze wsi zaczęli zwozić tu mleko, przyjeżdżali wozami konnymi.

Wie Pan, jak wyglądała praca w tym miejscu?

Były wirówki, robiono masło i śmietanę, ale nie było żadnego chłodzenia, zamrażarek, nic takiego. Zwożono lód z Raby na kupę i przed mleczarnią, od strony Bysinki, tam są teraz sklepy, a był pusty plac. Przysypywano to trotem, czasem utrzymywało się to do połowy lata. Bez tego wszystko by się psuło, w ten sposób wytrzymywało dłużej.

Kiedy w mieście pojawił się prąd, słupy telegraficzne i cała infrastruktura?

Prąd, jak mówiłem, był już przed wojną. Nie zawsze, ale był. W czasie wojny po przejściu frontu, Rosjanie spalili słupy. Potem mój ojciec przywoził z lasu na Uklejnie drzewa i montowali je z powrotem. Ale na bocznych ulicach i gdzieś dalej jeszcze długie lata nie było prądu. Ludzie mieli lampy naftowe.

Jakie emocje towarzyszyły temu, kiedy ten prąd wrócił?

Wszyscy się cieszyli, że w końcu coś widać. W czasie wojny świeciliśmy lampami karbidowymi. Karbid dobrze się palił, ale po zgaszeniu trzeba było wynieść lampkę, bo bardzo śmierdziała. No i była nafta.

Co pan sądzi o Myślenicach dzisiaj, porównując je do Pana lat młodzieńczych?

Myślenice to teraz jest Ameryka, ale Rynek szybko pustoszeje. Dawniej po wyjściu z kościoła ludzie stali na nim i długo rozmawiali. Dzisiaj nie mają takich zwyczajów i pięć minut po mszy rozchodzą się. Samo miasto jest ładniejsze. Chodniki, oświetlenie cała ta infrastruktura. Pamiętam, że dawniej jak chodziliśmy ze szkoły, to po błocie i po ciemku. Fosa była, z domów wylewano tam wodę i gnojówkę, jak ktoś tam wpadł to był wykąpany na amen. Teraz wygląda to zupełnie inaczej.

Rozmawiali Szymon Jasek, Barbara Kowalska

Redakcja: Piotr Jagniewski

 

Wygraj jedną z książek "Myślenice we wspomnieniach mieszkańców"

W ramach Harcerskiego Archiwum Społecznego młodzi ludzie szukali myśleniczan chętnych do podzielenia się swoimi życiowymi doświadczeniami. Rozmowy toczyły się wokół zdjęć udostępnionych przez Muzeum Niepodległości, a rozmówcy opowiadali o tym, co znajduje się na fotografiach i wspomnieniach, jakie budzą w nich przedstawione miejsca, obiekty i wydarzenia.

Efektem jest ponad dwustustronicowa książka w której zebrany materiał został podzielony na fragmenty ułożone tematycznie. Znalazły się w niej urywki rozmów, a na naszych łamach prezentujemy ich obszerne fragmenty. Mamy nadzieję, że starszym czytelnikom pozwolą na moment przenieść się do czasów ich młodości, natomiast młodszym poznać Myślenice, w jakich na co dzień żyli ich rodzice i dziadkowie.

Książka „Myślenice we wspomnieniach mieszkańców” nie trafi do sprzedaży, jednak dla naszych czytelników udało nam się zdobyć kilka egzemplarzy. Aby mieć szansę otrzymania jednego z nich wystarczy dostarczyć do siedziby redakcji kupon konkursowy, który drukujemy w papierowym wydaniu Gazety Myślenickiej.

Piotr Jagniewski Piotr Jagniewski Autor artykułu

Reporter, redaktor, fotograf. Lubi dobrze opowiedziane historie i ludzi z pasją, którzy potrafią się nimi dzielić. Z gazetą związany w latach 2006-2018. W latach 2014-2018 pełnił funkcję redaktora naczelnego. (REPORTAŻ, WYWIAD, WYDARZENIA, LUDZIE, SAMORZĄD)