KWW M Pszczola

Rwanda: Nigdy więcej...

18 lutego 2010 Wydanie 7/2010
Rwanda: Nigdy więcej...
Centrum Pamięci to półokrągły, czerwony, zbudowany z cegły kościół, fot. Szymon Kowalczyk

Centrum Pamięci to półokrągły, czerwony, zbudowany z cegły kościół. Otoczenie jest bardzo schludnie utrzymane. Ciężko doszukać się z zewnątrz śladów ludobójstwa, które miało jeden z epizodów w tym miejscu. Jednak po przekroczeniu progu kościoła, nogi ugięły się pode mną…

Nie bardzo odpowiadało to kierowcy, ale jakoś udało mi się wsiąść do busa do Nyamaty. W momencie sympatyczny młodzieniec wskazał mi miejsce koło siebie. Izaak okazał się studentem Uniwersytetu w Kigali. Wracał z zajęć do domu.

Rozmowa potoczyła się dosyć naturalnie - skąd jesteś, jak masz na imię etc. Dopiero pytanie dokąd jadę skierowało naszą konwersację na nieco inny tor.

- Po co jedziesz do Nyamaty? - Izaak momentalnie zareagował na moją odpowiedź.

Jego pytanie zbiło mnie z tropu. Nie miałem pojęcia co mu odpowiedzieć. Jak zareaguje na fakt, że chcę zobaczyć miejsce, gdzie niemal 10.000 osób straciło życie. Być może Izaak kogoś stracił w tym szaleństwie, a może ktoś z jego bliskich był wśród tych szaleńców?

Odpowiedziałem mu, że Nyamata to ponoć piękne miejsce. Głupszej odpowiedzi wymyślić nie sposób. Tak jakbym powiedział:

- Jedź do Oświęcimia, to naprawdę mile miejsce.

Byłem na siebie wściekły. Jednak szybko się zreflektowałem, gdy Izaak wspomniał o Centrum Pamięci w Nyamacie.

- To właśnie tam jadę.

W pewnym momencie Izaak przerwał rozmowę.

- Widzisz tych ludzi? - wskazał na kilku mężczyzn w ciemnych drelichach, z łopatami i motykami na ramieniu. - To właśnie oni są sprawcami tego ludobójstwa. Za to co zrobili muszą teraz pracować.

- Paul Kagame - kontynuował - to dobry prezydent. Dobrze, że rząd kazał im pracować. Co innego mieli zrobić? Pozabijać ich, pozamykać w więzieniach?

Podczas naszej rozmowy, zwróciłem uwagę na ton głosu Izaaka. Gdy tylko zaczynaliśmy rozmawiać o ludobójstwie, ściszał glos.

Dojechaliśmy do Nyamaty i Izaak zdecydował się pójść ze mną do Centrum. W pewnym momencie odbiliśmy w boczną, laterytową drogę, którą szła kilkudziesięcioosobowa grupa mężczyzn i kilka kobiet, w tych samych ciemnych drelichach, które widziałem z okien busa.

Każda z tych osób w 1994 roku brała czynny udział w ludobójstwie. Wielu z nich należało do bojówek Interhamve, które za pomocą prymitywnych narzędzi rolniczych wymordowały niemal milion osób. Ironią losu było to, że teraz trzymali dokładnie te same narzędzia - maczety, sierpy.

W pewnym momencie szliśmy krok w krok z nimi. Nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Świadomość, co ci ludzie i w jaki sposób to zrobili nie pozwoliła mi tak po prostu koło nich przejść. Każdy z nas wie co wydarzyło się w obozach zagłady na terenie Europy. Ale kto z nas miał bezpośredni kontakt z tak wieloma ofiarami i sprawcami ludobójstwa? Nigdy nie widziałem, mało tego, nigdy nie szedłem niemal ramię w ramię ze sprawcami tak niezrozumiałego okrucieństwa.

Centrum Pamięci to półokrągły, czerwony, zbudowany z cegły kościół. Otoczenie jest bardzo schludnie utrzymane. Ciężko doszukać się z zewnątrz śladów ludobójstwa, które miało jeden z epizodów w tym miejscu. Jednak po przekroczeniu progu kościoła, nogi ugięły się pode mną. Na każdej z ławek, na podwyższeniu ołtarza i na ziemi, zaraz po prawej stronie wejścia, leżały stosy, pociętych, poszarpanych, zakurzonych i pozwijanych ubrań.

W progu kościoła zatrzymał nas mężczyzna, do którego chwilę później dołączyła kobieta. W Kinyarwanda zaczęli opowiadać historie tego miejsca z 1992 i 1994 roku.

- Ludobójstwo w tym sektorze zaczęło się w 92 roku. Tutsi z okolicznych domostw uciekło przed bojówkami Hutu do kościoła, bo mieli nadzieję, że w tym miejscu nic złego ich nie spotka. Stłoczonych w środku ludzi otoczyło Interhamve. Wówczas jednak nie użyli maczet. Ludziom w kościele zaczęło brakować jedzenia i wody. Zaczęli jeść trawę - jak krowy. Dzieci i starcy umierali pierwsi. Spora część spośród niemal 1000 ludzi ocalało dzięki Toni Locatelli - włoskiej zakonnicy, która nagłośniła wydarzenia z Nyamaty za pośrednictwem światowych rozgłośni radiowych, telewizji i prasy. Za pomoc Tutsi, Toni została zastrzelona 9 marca 1992 roku przez członków Intrhamve.

Rok 1994 przyniósł apogeum wydarzeń w Nyamacie, jak i całej Rwandzie.

- Zabarykadowane w kościele tłumy Tutsi, również tym razem otoczyły milicje Hutu.

W rytmach bębnów śpiewali i tańczyli, jakby świętując swoje zwycięstwo. Pod kościół dotarło również wojsko, które ciasnym kordonem otoczyło cały teren.

Padł rozkaz:

- Bierzcie się do roboty!

Żaden ze śladów tamtych wydarzeń nie został zatarty. Przy wejściu gdzie w tłumie wybuchały granaty, ściany i podłoga są mocno pokiereszowane odłamkami. Panujący lekki mrok w kościele przebijają stróżki światła wpadające przez dach licznymi dziurami po kulach. W kilku miejscach w centralnej części kościoła, na podłodze widać głębokie rysy po mocnych uderzeniach maczetami. Ołtarz przykryty jest obrusem, kiedyś białym, teraz z jedną, wielka, brunatno-szara plama po krwi. Na nim położone są maczety i gwoździe, którymi mordowano ludzi w kościele. Na przeciwko ołtarza, znajduje się wieniec, z fioletową wstęgę z napisem: „Nigdy więcej”.

Post Scriptum: Historia ma to do siebie, że póki żyją świadkowie, to jest wiele prawd. Jak ich zabraknie, to nikt nie dojdzie do tego jak było naprawdę.

Przykład Rwandy dobitnie pokazuje, że historia nie znosi podziału na białe i czarne, dobre i złe. Niestety pokutuje w Europie przekonanie, ze Tutsi to właśnie ci dobrzy, Hutu to ci źli.

Prawda niestety przybrała dość szare barwy. Masakry w 1994 roku zabrały niemal milion Tutsi. Jednak szacuje się, że w aktach zemsty i wojnie domowej, która trwała do 1999 roku zginął kolejny milion istnień, tym razem z plemienia Hutu (szacunki ONZ zagubiły gdzieś 500 000 ludzi w samej Demokratycznej Republice Kongo).

Po masakrach dziesiątki tysięcy Hutu, w obawie przed zemstą wojska uciekło do Demokratycznej Republiki Konga. W okolicach Gomy koczowali w obozach dla uchodźców, gdzie padali jak muchy od chorób i głodu.

Wychodząc z założenia, że lepiej żyć razem, ale kontrolować wrogów, niż pozwolić im tworzyć partyzantkę i rosnąć w siłę tuż za miedzą, rząd zdecydował się przymusić uchodźców do powrotu do Rwandy. Utworzono korytarz z Gomy do Gisenyi i z pozostałych stron wojska rządowe i oddziały partyzantów z nimi sprzymierzone, zaczęły ostrzeliwać obozy.

Już w samej Rwandzie, na północy, wojskowe ciężarówki wielokrotnie zajeżdżały nocą do wiosek. O świcie dały się jedynie zauważyć ślady opon i dopiero co zasypane doły. Mieszkańcy znikali bez śladu. Ci co uchodzili z życiem milczeli, jak groby, w których leżeli ich krewni, sąsiedzi, znajomi.

Już nie za pomocą cywilnych milicji, maczet i innych prymitywnych narzędzi lecz moździerzami i kulami karabinów, a co ważniejsze „po cichu”, poza obiektywami kamer światowych mediów, dokonywano mordów na porównywalną skalę co te z 94 roku.

Po 10 latach od zakończenia wojny, podziały w Rwandzie nadal istnieją, może nawet większe niż te w latach 90. Tylko nikt nie chce i nie może o nich mówić. W miejscu gdzie krzywdy z jednej jak i drugiej strony są ogromne i nie stara się im zadośćuczynić, a wręcz się je pogłębia, historia może chcieć się znowu powtórzyć.

tekst i fot. Szymon Kowalczyk