KWW Jarosława Szlachetki

Ze wspomnień absolwenta Napoleon z Myślenic

Ze wspomnień absolwenta
Napoleon z Myślenic

Nie znający się, zapewne zapytają: jak to? Napoleon był z Myślenic? Przecież to Korsykanin, żył dwieście lat temu, wielkie zwycięstwa odnosił, Moskwę zdobył, no ale po przegranej pod Waterloo, w osamotnieniu na wyspie jakiejś tam zmarł.

Od razu odpowiadam: to nie o tym Napoleonie chcę opowiedzieć. Ten w cesarskiej koronie, to rzeczywiście w osamotnieniu i do śmierci na odległej wyspie Świętej Heleny przebywał. Tak z nim zrobili władcy ówczesnej Europy, a to z powodu i kompleksów i chęci odwetu, jaki wobec imperatora Francuzów czuli. Nie bez powodu wodzowie ówczesnych armii mawiali: „Pod Ulm, Jeną i Austerlitz,/dostaliśmy lanie i nie mówiliśmy nic”.

A zatem mylną jest taka historyczna konotacja i dywagacje, no bo przecież nie o cesarza Napoleona mnie się tutaj rozchodzi, tylko o tego z moich Myślenic.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że każde szanujące się miasto, wieś, a

nawet osada, ma swoje legendy, zwyczaje, tradycje i symbole, a bardzo często własne, oryginale i nie spotykane gdzie indziej potrawy lub napitki.

Z regionami jest podobnie, ale wtedy obszar terytorialny zdecydowanie większy: no bo takiej żentycy to na całym Podhalu popić można, szampan – to produkt krainy Champagne z północno-wschodniej Francji, prawdziwą śliwowicę od wieków w okolicach Łącka wytwarzają, a jakże oryginalna w smaku, barwie i zapachu rakija, to duma i chluba całych Bałkanów.

Z ciastami podobnie: rogale marcińskie - z Poznania się wywodzą, mazurki wielkanocne – już sama nazwa wskazuje skąd, a papieskie kremówki, to nawet mówić nie wypada, że tylko w Wadowicach te prawdziwe spotkać można.

Niestety, co z ubolewaniem stwierdzić należy, zdarzają się próby podrabiania produktów kulinarnych, no bo wiadomo: chciałoby się – za „psie pieniądze” - popróbować tego czy innego delikatesu, zjeść takie lub inne delicje, albo też degustować taki czy inny kordiał - nie fatygując się do tradycyjnego producenta. A snoby i chytrusy - aby zaoszczędzić, nie kupują produktów opatrzonych certyfikatem oryginalności.

Nie od rzeczy będzie też wskazać skandaliczną wręcz praktykę, z jaką spotkać się można na przykład w takiej oto Warszawie. Otóż kupić tu można tak zwane bajgle, wyglądem i kształtem, ale nie smakiem, nie smakiem (!), aspirujące do klasycznych, wspaniałych i niepowtarzalnych krakowskich obwarzanków. Stale to mówię, powtarzam i napominam, no ale „warszawka” swoje wie i basta. No to ja tego ichniego bajgla nie kupię, nie dotknę, nie zjem. Przenigdy, niech sobie sami jedzą te swoje ugnioty.

Ta niecna praktyka – zabierania z Krakowa co najlepsze - chyba już od Zygmunta III Wazy w Warszawie się zadomowiła, no ale ponoć Lajkonik wybiera się z odsieczą, aby zrobić z tym wreszcie raz na zawsze porządek. I słusznie, no bo co krakowskie, to krakowskie. Nasze obwarzanki i tradycje szanujemy. A kosynierzy z Głowackim na czele i bronowickie chłopy z „Wesela”, jakby co, to też ruszą, no bo oni: „zawsze gotowi do jakie ta bijacki”.

Gdyby tak się stało, to możliwym jest też starcie Bazyliszka ze Smokiem Wawelskim. Ja stawiam na Smoka, no bo cóż to za przeciwnik dla rezydenta podwawelskiej groty jakaś tam szkaradna jaszczurka z lochów warszawskiego Starego Miasta.

Aby jednak oddać sprawiedliwość prawdzie, to powiem tak: Warszawa to może się przewspaniałą białą kiełbasą i pączkami od Bliklego (tymi z różą) pochwalić, ale zapewne kiszka krakowska i arcysmaczny sernik z rodzynkami staną z nimi w poważne szranki.

Marzy mi się biesiadowanie i pobyt – wzorem bawarskiego Octoberfest – na festiwalu wędlin, ciast i napojów przedmurza Krakowa... Cóż to byłby za festyn, co za uczta dla podniebienia... No bo czy taki, na przykład, jarzębiak izdebnicki nie mógłby zostać przypomniany i wrócić na nasze stoły?

Ale dosyć już tego próżnego gadania.

Dane mi było, w pierwszej połowie lat 70-tych, uczęszczać i zdawać maturę w myślenickim, przezacnym, cesarsko-królewskim Liceum Ogólnokształcącym.

Tym, co nie pamiętają przypomnę, że pierwsza połowa lat 70-tych to szczyt tzw. epoki Gierka, autentycznej próby otwarcia się Polski na świat i chęci nawiązania różnorakich kontaktów. Budowano i modernizowano w tamtym czasie to i owo, wdrażano licencje, ale ówczesna „propaganda sukcesu” nie informowała, że tak naprawdę wszystko to robione było za bardzo wysoki kredyt, obłożony jeszcze bardziej wysokimi odsetkami.

Taki jak ja licealista nie miał wtedy o tym przysłowiowego zielonego pojęcia, a ponadto inne, daleko bardziej ważne sprawy zaprzątywały moją młodzieńczą głowę i nie tylko głowę. Zresztą, nie tylko mnie.

Po latach okazało się, że nie do byle jakiej to klasy uczęszczać mnie przyszło i naukę pospołu z koleżeństwem zdobywać. Powiem krótko: same orły, a na potwierdzenie tegoż przywołam statystykę, która ponoć jest najmądrzejszą z nauk, bo na doświadczeniu bazuje.

W mojej 30-to osobowej klasie było tylko dziewięciu dorodnych młodzieńców, ale takoż mamy: trzy małżeństwa klasowe (mogło być więcej, tylko koleżanki zawiodły), dwóch profesorów belwederskich, dwóch przewielebnych - prałata i kanonika, trzech doktorów tytułowanych - w tym habilitowani, znakomitą lekarkę, filologa, uznanych architektów (nie tylko w Polsce), pedagogów i dyrektorów, dwóch oficerów, prawnika, oraz innych magistrów i inżynierów różnych specjalności. W dziedzinie gospodarczo-biznesowej też znajdą się znakomitości, na skalę co najmniej regionu.

Ja osobiście - mając takie ambitne i mądre koleżeństwo, postanowiłem dla niego odznakę absolwenta naszego Liceum ufundować. Ma coś takiego Nowodworski, mają inne licea, to dlaczego nie my? Absolwentkę zaprojektowałem, skonsultowałem heraldycznie i została wykonana. Ozdabia dziś moją klapę i przypomina piękne czasy.

Mając zaś wielki bagaż wiedzy nabytej - postanowiłem cybernetykiem zostać.

Jako że stricte cybernetykę (w tamtych latach) tylko w Wojskowej Akademii Technicznej wykładano, złożyłem stosowny akces, pozytywną opinię komisji lekarskiej i oczywiście doskonałe świadectwo maturalne. Pełen nadziei pojechałem na egzaminy. Trwały kilka dni, ale poszło gładko – najlepiej z matematyki, niemieckiego i sportu.

No i w taki to sposób zostałem studentem Wydziału Cybernetyki.

c.d.n.

Kazimierz Dymek

Absolwent LO rocznik 1974