„90 procent sukcesu to dobry wywiad”

Myśleniczanin Jakub Madej o tym, że chce zostać fizjoterapeutą wiedział już w dzieciństwie. Taki zawód wykonywał jego chrzestny ojciec i to on i jego gabinet stały się dla kilkuletniego Kuby inspiracją. W dorosłym życiu to marzenie zrealizował, a kiedy przyszło do założenia własnej działalności gospodarczej nazwał ją Madejowe Łoże Masaż i Fizjoterapia wykazując się poczuciem humoru i odwagą, wszak w znanej legendzie Madejowe łoże to łoże tortur, na którym zbój Madej miał w piekle odpokutować swoje grzechy.
Firmę założył w 2018 roku wkrótce po ukończeniu studiów. Niedługo potem udało mu się otworzyć własny gabinet, a stało się to jak mówi, dzięki rodzicom, którzy udostępnili mu swój lokal. Jest im podwójnie wdzięczny, bo nie tylko pomogli spełnić mu marzenie, ale dzięki temu, że nie ponosił opłat za wynajem, z trudnego okresu pandemii i lockodownów wyszedł obronną ręką.
Na starcie pomogła też dotacja, jaką udało mu się uzyskać w Powiatowym Urzędzie Pracy. Pomogli również przyjaciele i rodzina, którzy nie szczędzili sił i czasu, aby razem z nim wyremontować lokal.
Przy całym wsparciu na jakie mógł liczyć, założenie własnej działalności, jak mówi, było w jakimś sensie aktem odwagi.
- Od małego jesteśmy „programowani” raczej na to, aby pracować u kogoś, niż budować swoją własną markę. Być może teraz to się zmienia, także za sprawą mediów społecznościowych, ale z własnego doświadczenia pamiętam, że prowadzenie działalności na początku było dla mnie jak „czarna magia”. Na szczęście mogłem i mogę nadal liczyć na niecenioną pomoc pani Ewy, księgowej. Jeszcze nieraz dzwonię do niej po radę, ale zdarza mi się to znacznie rzadziej niż kiedyś – mówi Kuba.
Także z pomocą przyjaciół wybrał nazwę, urządzili bowiem „burzę mózgów”, podczas której ktoś wpadł na pomysł „Madejowego łoża”.
- Nazwa wywołuje uśmiech pacjentów, którzy się do mnie zgłaszają, zwłaszcza tych starszych, bo młodzi często nie znają legendy o zbóju Madeju, która notabene kończy się pozytywnie, bo zbój nawrócił się, wyznał swoje grzechy i uniknął kary. Wcześniej faktycznie, jak głosi legenda, w piekle czekało na niego Madejowe łoże, czyli łoże tortur. Moi pacjenci, zwłaszcza kiedy działamy bardziej leczniczo niż relaksacyjnie, a to jak wiadomo nie zawsze jest przyjemne, śmieją się nieraz, że coś w tej nazwie jest, bo czują się właśnie jak na legendarnym Madejowym łożu - mówi Jakub Madej.
Dziś Kuba sam jest już tatą, ale kiedy miał 7, może 8 lat razem ze swoim tatą odwiedzał swojego chrzestnego, który był fizjoterapeutą. Z tych wizyt zapamiętał unoszący się w gabinecie zapach maści oraz to, że pacjenci schodząc ze stołu do masażu byli uśmiechnięci i wdzięczni za lepsze samopoczucie. Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że w przyszłości chciałby mieć taką pracę jak chrzestny.
Udało się. Ma swój gabinet, w którym przyjmuje pacjentów. Co więcej, ci wystawiają Kubie takie opinie jak np. ta: „To nie tylko specjalista w swoim fachu, ale również osoba, która z pasją podchodzi do swojej pracy, co czyni każdą wizytę wyjątkowo wartościową.”
Zanim jednak to się stało, musiało upłynąć trochę czasu. Kuba konsekwentnie realizował swój plan i po maturze postanowił zdawać na fizjoterapię. Nie dostał się za pierwszym razem, ale szybko okazało się, że „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”, bo dostał się do policealnej szkoły masażu leczniczego, w której bardzo duży nacisk kładziono na praktykę.
- Wtedy bardzo pomogła mi moja matka chrzestna, która podarowała mi pierwszy przenośny stół do masażu, który notabene mam do dziś, abym mógł rozpocząć naukę masażu – mówi Kuba.
Z marzeń o tytule magistra fizjoterapii i własnej działalności gospodarczej nie zrezygnował i po ukończeniu tej szkoły dostał się na Akademię Wychowania Fizycznego, a to, że wcześniej ukończył właśnie dwuletnią szkołę masażu pozwoliło mu na podjęcie, jeszcze w czasie studiów, współpracy z dwoma myślenickimi klubami sportowymi. W jednym z nich zresztą sam przez lata grał. Przez kilka lat dbał o zdrowie piłkarzy i piłkarek, a zrezygnował dopiero kiedy nieco ponad rok temu został tatą.
- Praca w klubie jest bardzo fajna, ale jest raczej dla osób, które mają mniej zobowiązań, wiąże się bowiem z wyjazdami na mecze w weekendy, a ja te chcę spędzać z rodziną, szczególnie, że w dni powszednie pracuję do późna – mówi Kuba. – Nie mogę przy tej okazji nie wspomnieć o mojej żonie Karolinie, która zawsze była przy mnie blisko, jest dla mnie nie tylko nieocenionym wsparciem, ale też mobilizuje mnie do ciągłego rozwoju w postaci szkoleń i kursów. Bardzo jej za to dziękuję.
W klubie Kuba też już nie gra, ale, jak dodaje, jeśli tylko jest okazja grywa ze znajomymi na „Orliku”. Żeby się poruszać, ale też, żeby „przewietrzyć głowę”.
Jak ważny jest ruch, albo jak poważne są konsekwencje jego braku, przekonuje się codziennie w gabinecie, w którym, jak mówi, pojawiają się coraz młodsi pacjenci.
- Szkodliwa jest długotrwała pozycja siedząca, a już szczególnie siedzenie w nieprawidłowej pozycji z biodrami wysuniętymi do przodu, bo wtedy cały ciężar spoczywa na dolnym odcinku kręgosłupa. To powoduje, że odcinek lędźwiowy jest zaokrąglony, ale w odwrotnym kierunku niż powinien być fizjologicznie. Może to prowadzić do przyspieszenia zmian przeciążeniowo-zwyrodnieniowych kręgosłupa oraz krążków międzykręgowych, a w konsekwencji taką chorobą jak na przykład rwa kulszowa – mówi Kuba. I kontynuuje: – Tak jak siedzący tryb życia jest przyczyną problemów z odcinkiem lędźwiowym kręgosłupa, tak smartfony mogą być przyczyną problemów z odcinkiem szyjnym, bo kiedy z nich niewłaściwie korzystamy, głowa najczęściej jest w pochyleniu. Postępu technologicznego nie zatrzymamy, ale możemy zapobiegać problem z kręgosłupem ruszając się. Człowiek jest ciekawym stworzeniem, które regeneruje się przez ruch. Aktywność fizyczna pozwala regulować pracę wszystkich układów i może zapobiec wielu problemom zdrowotnym. Najlepszy jest aktywny marsz, a szczególnie nordic walking, bo dodatkowo angażuje kończyny górne.
Choć mogłoby się wydawać, że fizjoterapeuta wykonuje non stop taką samą, a przynajmniej bardzo podobną pracę, Kuba twierdzi, że jest zupełnie inaczej.
- Za to lubię swoją pracę, że nie robię ciągle tego samego. Każdy przychodzi z innym problemem, każdy jest inny, ma inną budowę. Objawy u dwóch pacjentów mogą być podobne, ale problem u każdego może wynikać z czegoś zupełnie innego. Sztuką jest znaleźć to pierwsze ogniwo, które wyzwoliło problem. 90 procent sukcesu to dobry wywiad z pacjentem, bo czasem coś co jemu wydaje się błahe, może się okazać źródłem bólu. Podam taki przykład: ktoś pracuje fizycznie dużo w pochylonej pozycji i nie doświadcza z tego powodu bólu, choćby kręgosłupa, za to cierpi z powodu bólu głowy i szyi, ale co ciekawe, tylko w weekendy. Dopiero z wywiadu możemy dowiedzieć się, jak pacjent odpoczywa w weekendy, a może okazać się, że robi to oglądając telewizję na leżąco, a więc ze zgiętą szyją.
Od ukończenia studiów i założenia firmy jest sobie „sterem, żeglarzem i okrętem” i jak mówi, nie chciałby tego zmieniać, marzy mu się za to, że za jakiś czas uda mu się stworzyć kameralny zespół.
- Od kiedy zacząłem prowadzić firmę pracuję sam. Praca w pojedynkę ma swoje zalety, ale pod warunkiem, że człowiek jest zdrowy i ma siłę pracować. Dlatego chciałbym zatrudnić dwie, może trzy osoby i tym samym stworzyć kameralne centrum fizjoterapii.