Człowiek, który przeszedł do legendy. Którą zresztą sam budował...

Często w różnych moich publikacjach upominam się o to, żeby doceniać osiągnięcia polskich twórców techniki. Uważam bowiem, że upamiętniamy (słusznie!) nazwiska wielkich wodzów, polityków, artystów – a zapominamy o inżynierach, których osiągnięcia silnie uformowały dzisiejszą technikę, zaś pośrednio – całe nasze życie. Jakże inaczej wyglądałby świat, gdyby nie wynalazek samochodu, smartfonu czy Internetu!
Dzisiaj chcę więc opowiedzieć o inżynierze, który bez wątpienia miał osiągnięcia, ale który budował wokół siebie legendę twórcy bardziej wybitnego, niż był w rzeczywistości. Człowiekiem, o którym chcę opowiedzieć, był Jacek Karpiński. Dla licznej grupy fanów – absolutny geniusz. Dla mnie – geniusz, ale też trochę hochsztapler.
O pierwszych komputerach tworzonych przez niego nie będę pisał, bo nie były to konstrukcje w pełni udane. Opowiem za to o najważniejszym dziele jego życia, jakim był minikomputera K-202.
Minikomputer ten, zbudowany w 1971 roku, miał małe rozmiary i duże możliwości. Tym się bardzo różnił od wielkich (wypełniających dużą halę) i kiepskich ówczesnych komputerach, które produkowaliśmy w Polsce.
K-202 był budowany z brytyjskich 16-bitowych układów scalonych, które wtedy były nowością. Kosztowną nowością, dodajmy. Niemniej koncepcja i konstrukcja była w owych czasach pionierska.
Powstało tylko pytanie, gdzie te minikomputery miały być budowane. Trudności wynikały z faktu, że Karpiński obok zdolności miał trudny charakter. Po latach zbudowano całą legendę na temat tego, jak rzekomo komunistyczne władze PRL niszczyły geniusza Karpińskiego. Prawda była jednak bardziej skomplikowana: Komunistycznych aparatczyków, którzy „podkładali Karpińskiemu świnię” było rzeczywiście sporo. Powodem była zazdrość, a także fakt, że K-202 musiał być produkowany z angielskich układów scalonych, kupowanych za dewizy, o które za komuny było bardzo trudno. To była wtedy wręcz ogólnokrajowa obsesja: nie wydawać dewiz!
A tymczasem Karpiński nie chciał słyszeć o budowie K-202 z układów scalonych produkowanych w krajach RWPG (komunistycznych), co gorsza publikował wypowiedzi, w których swoich przeciwników nazywał idiotami. Z wiadomym skutkiem...
Uczciwie trzeba podkreślić, że nie wszyscy rzucali mu kłody pod nogi. Minister Nauki w rządzie PRL, prof. Jan Kaczmarek, przemocą zmusił Zjednoczenie MERA do podjęcia współpracy z Karpińskim i do produkcji K-202. Zbudowano 30 sztuk, wydając na to 160 mln zł, ale do większej produkcji nie doszło. Trudno powiedzieć, ile było w tym trudności obiektywnych, a ile kłopotów wywołanych przez trudny charakter Karpińskiego.
Nie ulega wątpliwości, że K-202 był maszyną awangardową. Wiem, bo pracowałem na nim! Ale Karpiński reklamując swoje dzieło znowu trochę przesadzał. Biorąc za podstawę sposób adresowania pamięci rozgłaszał, że K-202 mógł mieć aż 8 MB RAM. W tamtych czasach to było niewyobrażalnie dużo! Ale żaden naprawdę zbudowany egzemplarz nie miał więcej niż 150 kB...
Takich reklamowych i mocno przesadzonych wypowiedzi było więcej.
Współpraca z Merą źle się układała. Karpiński odszedł z tej fabryki, K-202 przestał być produkowany, a po kilku latach fabryka zaczęła wypuszczać na rynek komputery o nazwie Mera 400, wzorowane na K-202, ale budowane wyłącznie z komunistycznych układów scalonych.
Natomiast Karpiński przeniósł się na Mazury i hodował świnie. Rozgłaszał przy tym, że woli te prawdziwe...