„Czuję się kronikarzem filmowym”

Ta historia zaczyna się w połowie lat 90-tych poprzedniego wieku. To wtedy 10-letni chłopak brał na ramię plastikową butelkę po oleju silnikowym, która dzięki uchwytowi i dozie dziecięcej wyobraźni, przypominała mu kamerę, i udawał, że kręci materiały filmowe. Tym chłopakiem był pochodzący z Krzczonowa Jarosław Chęć, późniejszy założyciel i wydawca Myślenice iTV Telewizji Internetowej Region Południe.
Jego firma, a zarazem telewizja jesienią 2024 roku obchodziły trzynaste „urodziny”. Przy okazji dziesiątych z Nowego Jorku (gdzie akurat kręcił film z pobytu Reprezentacyjnej Orkiestry Miasta i gminy Myślenice, która pojechała tam zagrać podczas 85. Parady Generała Pułaskiego) pisał, że dokładnie 10 lat wcześniej spełnił „swoje marzenie o zbudowaniu medium, które będzie promowało naszą ziemię, kulturę ludzi i ich pasje, gdyż telewizje ogólnopolskie nie miały na to czasu antenowego”.
Będąc tam w Nowym Jorku wiedział już, że wśród swoich widzów mają grono polonusów, ale nie wiedział jeszcze, że zostaną przez nich… rozpoznani na ulicy.
Zanim do tego doszło i zanim założył swoją telewizję internetową, powołał do życia inne medium, a mianowicie gazetkę szkolną. Do dziś z uśmiechem wspomina tę przygodę i to, jak na użyczonym przez kolegę taty komputerze powstawały wywiady z ciekawymi ludźmi i inne artykuły. Po szkole średniej (Technikum Ekonomiczne w ZSTE w Myślenicach) marzyły mu się studia filmowe, ale ich koszt był poza jego zasięgiem, nie miał poza tym portfolio, bo nie miał sprzętu, którym mógłby go przygotować. Zaczął więc studia na kierunku wychowanie techniczno-informatyczne, z których po jakimś czasie zrezygnował, bo czuł, że to nie „jego” kierunek. Po rezygnacji zgłosił się do wojska, żeby odbyć wtedy jeszcze obowiązkową służbę wojskową, a potem móc wyjechać zagranicę do pracy, co też zrobił. Po powrocie do Polski imał się różnych zajęć, bo od pracy w ubezpieczeniach po pracę jako budowlaniec na wysokościach. Cały czas traktował to nie jako cel, ale środek do osiągnięcia celu, jakim była własna telewizja. - Kiedy na budowie mówiłem co chcę w życiu robić i na co zbieram pieniądze, wszyscy się ze mnie śmiali – wspomina Jarek Chęć.
W tym czasie ożenił się i po raz pierwszy został tatą, ale również, za odłożone wraz z żoną pieniądze, kupił swoją pierwszą kamerę. Sprzęt był używany, ale profesjonalny, zaczął więc dorywczo nagrywać śluby i wesela. Wcześniej miał okazję używać jedynie kamery amatorskiej swojego taty, którą ten kupił kiedy Jarek był nastolatkiem.
- W 2011 roku własnym sumptem zbudowałem kran filmowy, czyli ramię, wysięgnik na którym umocowuje się kamerę. Akurat zbliżał się maj i koncert papieski na myślenickim Rynku, który organizował Myślenicki Ośrodek Kultury i Sportu. Pokonując nieśmiałość podszedłem na próbie do ówczesnej dyrektor MOKIS Małgorzaty Anity Werner i zapytałem czy mógłbym nagrać koncert, oczywiście za darmo. Zgodziła się – opowiada. – Potem okazało się, że moje nagranie z koncertu było i jest do dziś jedynym, jakie się zachowało. Z czasem dostawałem zaproszenia do nakręcenia, nieodpłatnie kolejnych materiałów. Na jednym z wydarzeń, które nagrywałem poznałem Bartka Cwynara, któremu opowiedziałem o swoich planach. Zaowocowało tym, że dołączył do mnie jako dziennikarz i tak powstała iTV.
W założeniu działalności gospodarczej pomogła mu dotacja z Powiatowego Urzędu Pracy. – Pamiętam, że napisałem biznesplan, który później musiałem korygować, bo okazało się, że przyznana mi kwota jest niższa od tej o którą zabiegałem. W każdym razie wystarczyło na kamerę i oprogramowanie do montażu – mówi Jarek. I dodaje: – W tym co robiliśmy więcej było pasji, niż biznesu, bo nie mieliśmy płatnych zleceń. Wyżyć z więc tego nie dało, dlatego cały czas dorywczo kręciłem wesela. Bywało i to bardzo często , że wracałem z takiego o 3 nad ranem w niedzielę, a rano ruszaliśmy z Bartkiem kręcić jakiś materiał do telewizji. Dopiero po upływie roku udałem się do samorządowców z terenu powiatu myślenickiego z pytaniem czy nie byliby zainteresowani współpracą z nami. Nie byliśmy znani. Nie mieliśmy za sobą mecenasów. To był trudny i długotrwały proces, ale udało się nam zdobyć ich zaufanie. Zdarza mi się do dziś słyszeć, że jesteśmy „telewizją samorządową”, ale trzeba wiedzieć, że to tylko część, i to wcale nie tak duża, tego co robimy. Gdybyśmy ograniczyli się tylko do niej nie mielibyśmy szans się utrzymać.
Po jakimś czasie telewizji przybył nowy dziennikarz, a właściwie dziennikarka. - Do mnie i Bartka dołączyła Ewelina Mielecka-Stankiewicz, która jest w iTV do dziś. Doskonale odnalazła się w naszym zespole, wniosła nową energię i świeżość, a dodatkowo świetnie uzupełniała się z Bartkiem. Od tej pory mogliśmy się dzielić pracą i tworzyć więcej materiałów. Filmowych i nie tylko – mówi.
Jarek, jak podkreśla i to nie raz, miał i ma szczęście do ludzi. Pełnych pasji dziennikarzy i twórczych operatorów. – Z naszą telewizją dłużej lub krócej związani byli jeszcze: Gosia, Robert, kolejna Gosia, Adrian, Szymon, Jacek, Darek, Szczepan, Zygmunt, Dawid, Józef, Jakub, Arek, Marek, który nieodpłatnie zbudował naszą pierwszą stronę internetową i cały czas dbał o nią technicznie i nieodżałowany śp. Józek. Dziś zespół redakcyjny Myślenice iTV tworzą zarówno stali pracownicy jak i wolontariusze. Co roku zgłaszają się do nas uczniowie chętni odbyć u nas praktyki. Chętnie dzielę się z nimi wiedzą, którą sam zdobywałem latami, bo doskonale pamiętam co czułem, kiedy jako taki młody człowiek chciałem nauczyć się choć podstaw obsługi kamery, a ci, do których przychodziłem po pomoc nie byli skorzy dzielić się wiedzą. Jedynym, na którego mogłem liczyć był starszy ode mnie kolega Leszek , który pracował w ogólnopolskiej telewizji. To on podpowiedział mi to i owo i dopingował mnie do dalszego działania. Poza tym wszystkiego uczyłem się sam: pracy z kamerą, ze światłem, z dźwiękiem, montażu itd. Do dziś tym wszystkim zajmuję się w naszej telewizji sam, inaczej niż w dużych telewizjach, gdzie za każdą z tych rzeczy odpowiada inna osoba: reżyser, operator, montażysta, dźwiękowiec, realizator wizji, oświetleniowiec.
Zapytany o to co najbardziej lubi w swojej pracy odpowiada, że „live’y”, czyli transmisje na żywo. One „nakręcają” go najbardziej. I faktycznie, kiedy mówi o „live’ach”, a szczególnie tych z dużych wydarzeń, obsługiwanych przez kilka kamerach pracujących jednocześnie, oczy mu się momentalnie „zaświecają”.
- Już w 2013 roku robiliśmy sporo transmisji na żywo. W tamtych czasach to była domena dużych telewizji, a nie takich jak nasza, jednak dawaliśmy radę. Wiadomo, że technologicznie nie były to takie jakie transmisje jak te dużych telewizji, ale przypominały je, a ja cały czas robiłem co mogłem, żeby przypominały je w jak największym stopniu, uczyłem się i konstruowałem różne urządzenia elektroniczne, które później wykorzystywałem. „Live’y” zawsze stanowią największe wyzwanie, bo wiele rzeczy może się „wysypać”, a przecież obraz i dźwięk są transmitowane z czasie rzeczywistym. Takim wyzwaniem był też cykl rozmów na żywo na wrażliwe społecznie tematy. Rozmowy były kręcone w naszym studio, a dodatkowym elementem były telefoniczne łączenia z widzami. Przy tym wszystkim najbardziej dumny jestem jednak z naszych materiałów pomocowych, które robimy społecznie, a które służą np. nagłośnieniu zbiórki charytatywnej na leczenie chorego dziecka. Pamiętam akcje, w których potrzebne były kwoty tak wielkie, że wydawało się, że nie uda się ich zebrać, a jednak, także dzięki naszym materiałom, udawało się. Niestety czasem choroba wygrywała, ale wiem, że w tym trudnym czasie walki w nią dawaliśmy nadzieję – mówi.
- W pewnym momencie na naszej drodze pojawił się Artur Dziurman, aktor, ale też twórca Integracyjnego Teatru Aktora Niewidomego. Dostrzegł i docenił naszą pracę angażując nas do swoich projektów, a dokładnie do kręcenie filmów promocyjnych a mnie samego jako operatora i asystenta operatora obrazu. Doceniając naszą pracę bezpłatnie użyczył nam swojego głosu do naszej czołówki, z czego do dziś jesteśmy bardzo dumni – mówi Jarek. - Nasze materiały newsowe, np. z powodzi trafiły na anteny ogólnopolskich telewizji, a w 2019 roku otrzymałem ofertę pracy w jednej z wiodących telewizji ogólnopolskich. To było spełnienie moich dziecięcych marzeń, dlatego przyjąłem ją, ale bardzo szybko okazało się, że nie dam rady tego pogodzić z prowadzeniem swojej telewizji. Zostając tam musiałbym zamknąć swoją firmę. Nie mogłem tego zrobić, to przecież moje „dziecko”.
Jeśli już mowa o dzieciach, tym razem tych całkiem prawdziwych, i o rodzinie… - Jestem ogromnie wdzięczny mojej żonie – Ewelinie (zbieżność imion z dziennikarką – też Eweliną jest przypadkowa). Od samego początku bardzo mocno mnie wspierała. Myślę, że nie każda żona miałaby tyle wyrozumiałości co ona, gdyby mąż mając na utrzymaniu rodzinę zajmował się i to często siedem dni w tygodniu, takimi „pierdołami”, bo tak wielu „życzliwych” określało to, co robiłem. Tych, którzy mnie zniechęcali, mówili, że to moja fanaberia, wróżyli szybki koniec, nawet nie potrafię zliczyć. Ale udało się. W dużej mierze właśnie dzięki mojej żonie i dzięki ludziom, o których już mówiłem wcześniej.
O wyrozumiałości żony żartobliwie wspomina też, kiedy mówi o zakupach nowego sprzętu.
- Do dziś pamiętam jej minę na widok małej paczki, w której kurier dostarczył sprzęt kosztujący tyle co samochód. Od początku każdy grosz inwestowałem w sprzęt. Szczególnie pierwsze lata mojej działalności to był okres bardzo szybkiego rozwoju technologii. Od jakości SD przeszedłem przez HD i Full HD, do 4 K. Teraz też inwestuję w sprzęt, bo się zwyczajnie zużywa, ale teraz już coś zostaje – śmieje się Jarek.
Za najważniejszą w swojej pracy uważa wiarygodność. - Jesteśmy zarejestrowani w sądzie oraz w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Redakcja nie jest anonimowa, wiadomo kto ją tworzy, z imienia, z nazwiska i z twarzy. Za to co robimy odpowiadamy i naszymi nazwiskami i twarzą, co wcale nie jest regułą, zwłaszcza w dzisiejszych czasach – mówi Jarek.
Wśród priorytetów nie wymienia za to szybkości, tego, by być pierwszym, który pierwszy przekaże newsa.
- Dla mnie priorytetem jest jakość. To kosztuje więcej wysiłku, ale według mnie warto. Jakkolwiek to nie zabrzmi, czuję się kronikarzem filmowym i zawsze zależało mi na tym, żeby w centrum tego co robimy był człowiek i to co ma on do powiedzenia. Od samego początku to miała być telewizja, która promuje nasz region: ludzi, miejsca, wydarzenia. Dlatego stawiam na treść i na to, żeby do naszych materiałów można i warto było wrócić za rok, za dziesięć lat albo za pięćdziesiąt.
Jak długo jeszcze nie planuje wypuścić kamery z ręki?
- Kiedy przestanie mnie cieszyć to co robię, potraktuję to jak znak, że trzeba zamykać ten biznes. To, że wcześniej robiłem tyle różnych rzeczy i pracowałem w tak wielu miejscach, także na budowach, powoduje, że jeszcze bardziej doceniam to, że mogę robić to, co robię. Choć minęło już kilkanaście lat nadal codziennie rano z uśmiechem idę do pracy. Nie zamieniłbym jej na żadną inną, np. na nagrywanie wesel, choć najpewniej zapewniłoby mi to dwa razy większy dochód przy mniejszym wysiłku – mówi Jarek.
