DOSTRZEGAĆ SZCZEGÓŁ

DOSTRZEGAĆ SZCZEGÓŁ

Jadwiga Malina - poetka, prozaiczka, redaktorka, kuratorka wydarzeń literackich. Autorka dziewięciu tomów wierszy i jednej powieści. Członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Unii Literackiej. Dwukrotnie nominowana do Nagrody Poetyckiej im. K. I. Gałczyńskiego ORFEUSZ - w 2016 za tom „Tu” oraz w 2023 za tom „Teoria powtórzeń”. W 2019 nominowana do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy oraz wyróżniona przez Kapitułę Nagrody Literackiej im. ks. Jana Twardowskiego za tom „Czarna załoga”. W 2023 nominowana do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom „Teoria powtórzeń”. Za powieść „Przysłona” została uhonorowana Nagrodą Krakowa Miasta Literatury UNESCO (2024) oraz nominowana do Bestsellerów Empiku 2024 w kategorii ODKRYCIA EMPIKU (2025). Mieszkanka Trzebuni, zawodowo związana z Krakowem. Uwielbia miejsce, w którym żyje, dobrą kawę, muzykę lat osiemdziesiątych, mądre rozmowy i święty spokój.

Spróbuj przywołać w pamięci najwcześniejsze wspomnienie związane z literaturą?

Myślę, że moją pierwszą „książką”, była prababka Rozalia, którą uwieczniłam w wielu wierszach, ale też trochę w „Przysłonie”. Dlaczego? Bo potrafiła wspaniale opowiadać. Słuchałam tych historii jako kilkuletnia dziewczynka, zwłaszcza wieczorami, przed snem, i to był chyba ten pierwszy moment, który sprawił, że to co wyobrażone, wymyślone, w jakiś sposób zmieniało moje życie na lepsze. Potem oczywiście przyszły prawdziwe książki, najpierw dla dzieci, potem wiadomo; Lem, Mickiewicz, Miłosz, Kafka, Dickens, Brontë i wielu innych. Pamiętam, że w dzieciństwie fascynowały mnie również teksty pieśni religijnych, do których zresztą mam słabość do dziś. Wielka w nich drzemie siła.

Kiedy nastąpił moment w którym uznałaś że chcesz wejść do tego świata nie tylko jako odbiorca ale jako twórca?

Bardzo wcześnie, w dzieciństwie zorientowałam się, że moje postrzeganie rzeczywistości, ale też obszar zainteresowań jest nieco inny niż u moich rówieśników. Przyjęłam to, jako coś naturalnego, i dopiero po latach, już jako osoba dorosła, zorientowałam się, że pewne rzeczy, dla nas artystów oczywiste, są trudne do zaakceptowania przez otoczenie. Mimo to, zawsze wiedziałam, że zwiąże swoją przyszłość ze sztuką i robiłam co mogłam, żeby osiągnąć cel. Początkowo myślałam o malarstwie, ostatecznie jednak wybrałam literaturę, i był to jeden z najlepszych wyborów mojego życia.

Byłaś takim typem dziecka, które otaczało się książkami, zatapiało się w lekturze i zapominało o bożym świecie?

O dziwo nie. Fascynacja książkami przyszła stosunkowo późno, najpierw uczyłam się świata na żywo. Byłam wszystkiego ciekawa. Wszędzie widziałam niezwykłość i piękno. Wszystko, choć czasy były biedne i szare, wydawało mi się fascynujące. Stara szopa, cmentarz, pole, zagajnik, rupiecie, strych, wszystko. Miałam tam swoje królestwa, w których czułam się, jak ryba w wodzie. Nie było w okolicy drzewa, na które bym nie wyszła, a kiedy już wyszłam, siedziałam godzinami. Uczyłam się patrzeć, oglądać, dostrzegać szczegół. Zostało mi to do dziś. Postrzegam rzeczywistość jako zbiór detali. Tak samo patrzę na ludzi. Te łąkowo-leśne wyprawy, to były moje pierwsze, może najważniejsze lekcje życia. Myślę, że za bardzo oddaliliśmy się od prostych, zwyczajnych rzeczy, a przez nadmiar technologii nie umiemy określić swojego miejsca i potrzeb. Strasznie to smutne. Właściwie jesteśmy smutni, ale także samotni. Tym bardziej dobrze jest czasem, po prostu wyjść do ogrodu lub lasu. Bez telefonu, komputera, zegarka. Z papierową książką, albo bez. Posłuchać ptaków. Posłuchać jak bije serce. Może przez moment, będzie nam troszkę smutno, ale potem, z każdą kolejną chwilą, wyłącznie lepiej.

Co czułaś, gdy po raz pierwszy zobaczyłaś opublikowany Twój utwór?

Chyba radość. Miałam zawsze takie przeczucie, prawie pewność, że skoro wybrałam pisanie, to jakoś mi się wszystko w tej kwestii ułoży. Jak to się mówi; wstydu nie będzie. Wtedy, w latach 90-tych, moje pierwsze publikacje w ogólnopolskiej prasie, w „Sycynie”, której redaktorem naczelnym był Wiesław Myśliwski, zdawały się czymś zupełnie naturalnym. A przecież wcale takie nie były. Chyba miałam świadomość, że umiem pisać, że piszę dobrze. To mi zostało do dziś, co nie oznacza, że nie jestem krytyczna wobec swoich tekstów. Jestem.

Całe lata Jadwiga Malina kojarzyła się z poezją. Czy prozatorskim debiutem w „Przysłonie” chciałaś dotrzeć do szerszego grona czytelników?

I tak, i nie. Wiedziałam, że grono odbiorców, będzie nieco większe, i tak się faktycznie stało, ale na dużą publiczność, z racji tego jak piszę i o czym piszę, nie liczyłam. Ważne jest, żeby to co robię miało wysoki poziom artystyczny, a nie niezliczoną liczbę odbiorców. Gdybym miała inne priorytety, pisałabym romanse lub kryminały i walczyła o setki czytelników. Prawda jest jednak taka, że nigdy nie interesował mnie ten rodzaj literatury. Wolę jednego mądrego czytelnika, niż stu uważających, że „Przysłona” powinna mieć rozwinięte wszystkie wątki oraz klarowne, szczęśliwe zakończenie. Nie oznacza to jednak, że kiedyś, dla zabawy, nie napiszę czegoś lżejszego. Wszystko jest możliwe.

Wzbraniasz się przed nazwaniem „Przysłony” powieścią poetycką, ale ten charakterystyczny „Malinowy” styl poezji to jednak w niej słychać. Te, jakby urwane, zdania, w których wydaję się, że brakuje jakiegoś słowa. Ale ono jest, czasami ukryte między wierszami.

O jej poetyckości, chyba nie świadczy „porwany” styl, a raczej metaforyczność i płynność języka. To, że opowieść, którą snuję na kartach książki, jest poszarpana, to umyślny, przemyślany zabieg, wynikający z niechęci do linearnych historii, i chyba tego, że tak jak w życiu, tak również w literaturze, nie można od razu wszystkiego wiedzieć, przewidzieć czy poznać. Poszatkowałam narrację celowo. Tak jak celowo nie dopowiedziałam tej opowieści. I tu chyba powinno pojawić się to, co jest w moich wierszach, ale też w ogóle w sztuce, czyli niejasność i tajemnica. Bez tego nie ma prawdziwych historii. Niczego przecież nie wiemy. Mimo to udaje nam się żyć, kochać, tworzyć, budować.

Zauważyłem, że często „Przysłona” jest zestawiana z „Chłopkami” jakby była częścią jakiegoś trendu literackiego związanego z historią wiejskiej obyczajowości sprzed niemal wieku. Nie odnosisz wrażania, że „Przysłona” to bardziej efekt takiej ciekawości jaką nabywa się w pewnym momencie swojego życia? Ciekawości związanej z przeszłością - mamy, taty, babci, dziadka?

Dziękuję za to porównanie, przeżywamy faktycznie coś w rodzaju nowej chłopomanii, jednak w moim przypadku nie ma mowy o trendzie, ponieważ, jak już wspomniałam, książka powstała daleko przed „Chłopkami” i modą na prowincjonalność. U mnie nie jest to kwestia dojrzałości, która implikuje potrzebę zagłębienia się w przeszłość przodków, ponieważ temat ten, jest obecny w mojej poezji od samego początku, czyli od 1993 roku. Pisałam o wsi, w czasie, kiedy jeszcze mówienie o tym, było powodem wstydu, a co druga osoba utrzymywała, że jej rodzina wywodzi się w prostej linii od szlachty, albo przynajmniej zamożnego ziemiaństwa. U mnie było na odwrót. Często mówiłam o sobie, nawet na salonach, że jestem chłopką. Wzbudzało to czasem konsternację, czasami śmiech. Dziś nikomu nie jest do śmiechu, bo zaczęto doceniać tradycję, zdawać sobie sprawę z jej ogromnego wpływu na teraźniejszość i przyszłość.

„Przysłonę” czyta się niemal na jednym oddechu. Musiałaś się przy niej bardzo natrudzić czy też „pisała się sama” jak Lemowi „Solaris”?

Samo pisanie, to nie problem. Największym kłopotem jest i był czas. Pracuję na różnych polach. Mam otwartych jednocześnie kilka projektów. Nie trudno się domyślić, że czasu na pisanie, na pracę twórczą jest mało. Zawsze za mało. Jakimś cudem jednak, tak organizuję kalendarz, że udaje się pogodzić jedno z drugim. Do tego wszystkiego jestem perfekcjonistką, więc także sprawy pozazawodowe muszą być ogarnięte. Posprzątane, wyprane, lodówka pełna, ciasto upieczone. Na pytanie czy napisałam „Przysłonę” łatwo czy z trudem, odpowiem, że łatwo, a problemy zaczęły się dopiero później, na etapie szukania wydawcy. Ale to już inna historia.

Stawiałaś sobie jakiś cel tą książką? To miał być jakiś pomost międzypokoleniowy?

Celem, jak zawsze, także w moich wierszach, jest człowiek i pytanie; skąd bierze się zło. Im dłużej jestem w literaturze, tym wyraźniej widać, że właśnie ta kwestia (pisała o tym kiedyś w kontekście mojej twórczości prof. Joanna Zach), zajmuje mnie najbardziej. Wszystko, co dzieje się obok, przyroda, przedmiot, historia, odwołania do kultury, to tylko tło. Na pierwszym planie jest zawsze człowiek wobec zła, śmierci, czasu. Także w „Przysłonie” zadaję podobne pytania. Dlaczego bywamy okrutni, co sprawia, że potrafimy poświecić własne życie, żeby ratować drugiego człowieka. Jakie są granice cierpienia i odwagi. W gruncie rzeczy piszę o tym co naturalne i nieuniknione, ale zdaję sobie sprawę, że forma jaką wybieram, może być dla czytelnika trudna. Zbyt hermetyczna.

Zaskoczyło Cię to jak popularna stała się „Przysłona” i jak często ją wyróżniano?

Trochę tak, bo nie jest to łatwa książka, a jednak jeszcze przed premierą „Przysłona” otrzymała Nagrodę Krakowa Miasta Literatury UNESCO, prestiżową, bo przyznawaną przez grono ekspertów. Natomiast na początku roku została nominowana do Bestselerów EMPIKU w kategorii Odkrycie roku 2024, i to naprawdę było ogromne zaskoczenie.

Na koniec chciałbym zapytać Cię o kwestię, którą w ostatnich miesiącach często poruszasz czyli warunki w jakich egzystuje ,tworzy i próbuje publikować w Polsce pisarz albo poeta. Przychodzi mi do głowy ta odpowiedź jakiej udzielił Mozart, gdy go zapytano czy wystarczająco dużo zarabia: „za dużo za to co robię, za mało za to co mógłbym zrobić”. Jest coś na rzeczy w tej analogii?

Dziękuję, że o to pytasz. To, co dzieje się teraz w kwestii pracy pisarzy i pisarek, to temat rzeka. Na pewno trzeba zacząć od tego, że mamy do czynienia z wielkim odgruzowywaniem problemów, jakie od 1989, każda kolejna „władza” zamiatała pod dywan. I nagle teraz przy okazji afery z „Chłopkami”, cała Polska zadaje sobie pytanie, o co chodzi? Czego chcą ci wszyscy pisarze? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta. Chodzi o normalność, sprawiedliwy podział zysków, ale też uznanie, że książka, zwłaszcza ta artystyczna, nie jest takim samym towarem jak mydło czy cukier. Książka jest bowiem częścią sektora kultury, i jako jego część ma udział w kształtowaniu kapitału kulturowego społeczeństwa. Mówi o tym artykuł 167 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej oraz artykuł 6 Konstytucji RP, który określa dobra kultury (zatem także książkę), jako „źródło tożsamości narodu polskiego”, nakazując troskę o warunki ich wytwarzania.

Jeśli nie przyjmiemy tego do wiadomości, trudno jest dyskutować. Polecam Państwu raport, który na zlecenie Instytutu Książki przygotowała Polska Sieć Ekonomii. Można go pobrać bezpłatnie ze strony internetowej Instytutu. Ten raport ukazuję skalę problemów, a raczej patologii, z jakimi rynek książki styka się od lat. Jest to właściwie kryzys strukturalny, wpływający pośrednio lub bezpośrednio na wszystkich uczestników przestrzeni literackiej, począwszy od autorów i autorek, a skończywszy na czytelniczkach i czytelnikach. Są duże nadzieje na zmiany. Zobaczymy. Póki co została powołana przy Ministerstwie Kultury specjalna komórka tzw. zespół do spraw pola literackiego, w skład której wchodzą przedstawiciele Unii Literackiej, do której zresztą od niedawna należę. Jej zadaniem jest przygotowanie ustawy o książce, i będzie to miejmy nadzieję początek długo oczekiwanych zmian systemowych. Bez nich o normalności w obszarze rynku książki, możemy tylko pomarzyć.

rozmawiał Rafał Podmokły