Jak polubiłem matematykę?

Jak polubiłem matematykę?

Przedmioty, których dzieci muszą się uczyć w szkole, zwykle tym się cechują, że jedni uczniowie je lubią, a inni nie. Przy czym gusty zależą głównie od indywidualnych preferencji uczniów: jedni lubią biologię, a inni historię, jedni przepadają za lekcjami polskiego języka, bo poznają piękno literatury, a inni zagłębiają się w chemii, bo chcą wiedzieć, jaki skład ma to wszystko, co nas otacza. Mógłbym długo wyliczać, ale jest coś, co jak się wydaje u prawie wszystkich wywołuje niechęć i obawy.

To matematyka!

Ilu znacie Państwo uczniów, którzy twierdzą, że nie mają zdolności matematycznych i przyswajanie wiadomości z owej „królowej nauk” przychodzi im z dużym trudem? Bo ja znam takich mnóstwo wśród bliższych i dalszych znajomych! Na studiach często zarabiałem udzielając korepetycji z matematyki uczniom szkół średnich i często spotykam filologów, prawników czy lekarzy, którzy poznają mnie i mówią: A ja to tylko dzięki panu zdałem maturę z matematyki!

Nie ukrywam, że moje początki styczności ze szkolną matematyką także nie były łatwe. Obliczanie „słupków” i tłuczenie tabliczki mnożenia trudno było nazwać fascynującą przygodą intelektualną. Ciekawie zaczęło być, gdy matematyka w starszych klasach przeniosła „środek ciężkości” z samego procesu rachowania na formułowanie czegoś, co dziś byłbym skłonny nazwać algorytmem. Co należy porachować, żeby odpowiedzieć na postawione w tekstowym zadaniu pytanie? To wymagało myślenia i sprawiało satysfakcję, gdy się ową drogę do rozwiązania samemu znalazło.

W tym czasie wpadła mi w ręce książka „Lilavati. Rozrywki matematyczne” Szczepana Jeleńskiego. Wiem, że autor tej książki był za wczesnej komuny (w 1951 roku) w Polsce „na indeksie” – jego książek nie wolno było sprzedawać, gromadzić w bibliotekach, udostępniać młodzieży. Ale gdy ja doszedłem do piątej czy szóstej klasy szkoły podstawowej nauczycielka matematyki zachęciła mnie do przeczytania owej książki – i to diametralnie zmieniło mój stosunek do „królowej nauk”. Przekonałem się, że matematyka to przygoda, więc następną książkę Jeleńskiego, zatytułowaną „Śladami Pitagorasa” przeczytałem już z własnej woli.

Ja wiem, że żyjemy w świecie pełnym Internetu, Tik Toka, prostych odpowiedzi na trudne pytania, które można sobie „wygooglać”, a książka Jeleńskiego była po raz pierwszy wydana w 1926 roku, prawie sto lat temu. A jednak tych, którzy chcą pokochać matematykę, zachęcam do tego, by do tej książki sięgnęli. Dla mnie to był przełom!

Na mój stosunek do matematyki wpłynęły też bardzo lansowane w PRL książki Rosjanina Jakuba Perelmana. Rosji obecnie nie lubimy – i mamy powody. Ale dzieł utalentowanych Rosjan nie powinniśmy się wyrzekać – bo niektóre są świetne. Perelman napisał między innymi książki „Matematyka na wesoło”, „Zajmująca fizyka”, „Astronomia dla wszystkich” i inne. Dzięki czytaniu tych książek przekonałem się, że matematyka nie jest „sztuką dla sztuki” tylko kluczem do zrozumienia tego, jak funkcjonuje świat. W książkach Perelmana odnajdywałem wyjaśnienia podstawowych praw fizyki i astronomii i to mnie ogromnie cieszyło – bo jak miło wreszcie zrozumieć różne – wcześniej tajemnicze – zjawiska i procesy.

Mimo fascynacji czystą matematyką wybrałem studia inżynierskie, gdzie matematyka nie jest celem, tylko służy jako codzienne narzędzie pracy. Ale fascynacja pozostała i dlatego od kilkunastu lat jestem przewodniczącym Rady Społecznej Wydziału Matematyki Stosowanej AGH (na zdjęciu).