Kobieta i jej kobiecy biznes

Czy to szczęśliwy zbieg okoliczności czy intuicja? Faktem jest, że kiedy Karolina Kaczor jako nastolatka zainteresowała się stylizacją paznokci ten dział branży beauty zyskiwał coraz większą popularność, która choć od tego czasu minęły już prawie dwie dekady, wydaje się nie maleć a wprost przeciwnie. To młodzieńcze zainteresowanie z czasem stało się jej sposobem na życie, przynajmniej to zawodowe, bo w 2014 roku założyła firmę „Babski Świat – Stylizacja paznokci Karolina Kaczor”, którą prowadzi do dziś.
Jak wiele stylistek paznokci pierwsze próby robiła na rękach swoich koleżanek, mamy, cioć i kuzynek. – To były czasy, kiedy królowały jeszcze tradycyjne lakiery i tipsy, czyli sztuczne paznokcie. Co za tym idzie, pokutowało przeświadczenie, że ktoś, kto ma tipsy nic nie robi, a już na pewno nie wykonuje żadnych prac domowych. Być może dlatego nie były tak popularne jak są dziś hybrydy i żele. Dziś panie niemal powszechnie dbają o paznokcie, wykonują regularnie manicure i pedicure. I tamto przeświadczenie, że kto ma „zrobione” paznokcie nic nie robi, odeszło w niepamięć - mówi Karolina.
Od tych pierwszych, nieporadnych jeszcze prób do założenia własnej firmy minęło kilka lat. W tym czasie zrobiła kursy stylizacji paznokci, zdobywała pierwsze klientki, a zanim jeszcze to się stało pracowała w sklepach.
- Ukończyłam Technikum fryzjerskie, ale już po kilku miesiącach od rozpoczęcia nauki w nim wiedziałam, że fryzjerką nie zostanę. Powiedziałam o tym mamie, ale nie chciała słyszeć o przerwaniu nauki i zmianie szkoły. Skończyłam więc tę szkołę, ale w zawodzie nie przepracowałam ani jednego dnia. Zaczęłam za to pracę w butikach w galeriach handlowych. To był czas, kiedy wszystkie niedziele były handlowe. I przyznam, że byłam wielką orędowniczką ich zniesienia, a dziś prowadząc własny biznes nadal uważam, że niedziele powinny być wolne od pracy. Po około trzech latach pracy w handlu, doszłam do wniosku, że chcę zmiany, chcę robić coś innego, choć jeszcze nie myślałam o własnej firmie. Zapisałam się na kurs stylizacji paznokci. Dopiero potem zrodził się pomysł pracy na własny rachunek. Wiedziałam, że gdyby okazało się, że to jednak nie to, co chcę robić, albo zwyczajnie by mi się nie powiodło, do handlu zawsze mogę wrócić – wspomina Karolina. - Zrobiłam kursy, jeździłam z kuferkiem do domów klientek, potem w jednym z myślenickich salonów fryzjerskich, dziś już nieistniejącym, podnajęłam boks, w którym urządziłam swój kącik i przyjmowałam klientki. Wtedy też z pomocą dotacji z urzędu pracy założyłam własną działalność gospodarczą. Nad nazwą firmy długo myślałam, ale początkowo żadna nie wydawała mi się trafiona. Do czasu aż pewnego dnia poszłam pobiegać i wróciłam do domu z gotowym pomysłem. To było olśnienie. Z czasem klientek zaczęło przybywać. Miałam dziewczynę do pomocy, ale zaczęło nam być ciasno, szukałam więc czegoś większego. Znalazłam takie miejsce, zresztą dzięki jednej z klientek, która przypadkiem zobaczyła na mieście ogłoszenie o lokalu do wynajęcia. Za rok minie dziesięć lat, od kiedy tu jesteśmy. Dziś jest nas już piątka, razem ze mną pracują jeszcze cztery dziewczyny.
Początki, jak wspomina Karolina, były trudne, ale i tak okazały się niczym w porównaniu do tego co przyszło potem, czyli pandemii i lockdownów. - Było ciężko, ale przecież nie tylko mnie, innym przedsiębiorcom również. W moim przypadku pandemia dodatkowo zbiegła się z ciążami. To wtedy pojawiła się myśl o zamknięciu salonu. Czasem wspominając tamten okres powtarzam, że skoro przetrwałam tamto to chyba przetrwam już wszystko. Udało się i działamy dalej, powiedziałbym nawet, że po pandemii jest lepiej niż przed. Łatwiej jest mi też godzić rolę mamy z rolą przedsiębiorcy. Dzieci są już są starsze, ciągle mogę liczyć na pomoc bliskich, i wreszcie mam dobry, sprawdzony zespół. Zbudowanie takiego to jedna z najtrudniejszych rzeczy, i myślę, że każdy, kto prowadzi firmę wie, o czym mówię. Mnie się udało, i bardzo cenię sobie to, że dziewczyny są kreatywne i wychodzą z inicjatywą. Tak jak ostatnio, kiedy zaproponowały, aby urządzić w salonie dzień charytatywny i utarg z niego przeznaczyć na Stowarzyszenie Przytul Sierściucha. Wszystkie jesteśmy „psiarami” i chciałyśmy w ten sposób dołożyć swoją „cegiełkę” do nowej Sierściuchowej Przystani.
Karolina oprócz tego, że sama robi stylizacje, zajmuje się też szkoleniem przyszłych stylistek.
- Wszystkim dziewczynom, które do mnie trafiają powtarzam, że sam kurs nie wystarczy, w tym zawodzie liczy się tylko i wyłącznie praktyka i ćwiczenia. Nadal mam w pamięci jak wyglądały moje pierwsze prace i chciałabym móc je im pokazać, gdybym tylko miała je na zdjęciach, ale niestety nie mam – mówi. – Oprócz praktyki w tym zawodzie ważne są według mnie także dokładność oraz komunikatywność, bo to nie praca, w której można usiąść i milczeć. Nie chodzi o plotkowanie z klientką, ale o komunikację z nią. Myślę, że liczy się też to jak sami wyglądamy, czy jesteśmy schludni, zadbani, bo przecież „jak nas widzą tak nas piszą”. Jeśli natomiast chodzi o prowadzenie własnej firmy, to kluczowe moim zdaniem są takie cechy jak wytrwałość, pozytywne nastawienie i zaangażowanie. Zamykając za sobą drzwi salonu nie przestaję myśleć o pracy, ani się nią zajmować, bo są jeszcze telefony, e-maile i media społecznościowe. Te ostatnie, kiedy zaczynałam nie grały tak dużej roli jak teraz, wtedy liczyła się przede wszystkim tzw. poczta pantoflowa. Dziś nie da się w nich nie być, zwłaszcza w tej branży, jaką jest branża beauty.
Z planami jest ostrożna, bo jak mówi, życie nieraz pisze całkiem inne scenariusze. Zdradza jednak, że ma marzenie, które chciałaby kiedyś zrealizować.
- Kocham gotować, i jeśli czegoś dziś żałuję to tego, że nie poszłam do szkoły gastronomicznej. Nie wykluczam, że postaram się to nadrobić robiąc kurs, na przykład cukiernictwa, bo tak samo jak gotować uwielbiam piec. Są ludzie, którzy się w kuchni męczą, a ja odwrotnie, ja się w kuchni relaksuję! Stylizacja paznokci to nie jest praca, którą można wykonywać do emerytury, bo żaden kręgosłup tego nie wytrzyma, i mój też daje mi się we znaki – mówi Karolina. I dodaje: - Jeśli więc za 5 czy 10 lat będę zmieniać pracę na inną, chciałabym, aby była to własna restauracja lub cukiernia. Nie wyobrażam sobie jednak zostawienia salonu tak jak kiedyś z dnia na dzień zostawiłam pracę w handlu z myślą „co będzie to będzie”, bo chciałam zmiany. Nie jestem już tą samą młodą, bezdzietną dziewczyną, mam rodzinę, za którą jestem odpowiedzialna. Dlatego nie planuję żadnych radykalnych kroków, jeśli już to małe i powoli. Zresztą, kto powiedział, że nie można połączyć obu tych rzeczy: prowadzenia salonu i restauracji?