Maszerują z kijkami i zachęcają do tego innych

Maszerują z kijkami i zachęcają do tego innych

Grażyna Kosiba i Urszula Jaskulska są pasjonatkami nordic walking, czyli maszerowania z kijkami. Postanowiły dzielić się tą pasją i od pięciu lat są instruktorkami, a od trzech realizują w gminie Myślenice projekty skierowane głównie do seniorów, ale nie tylko, których celem jest „zarażenie” tą właśnie aktywnością fizyczną.

- To idealny sposób, żeby zadbać o kondycję, ale również na zrzucenie zbędnych kilogramów. Bo trzeba wiedzieć, że jeśli do zwykłego marszu dodamy kije i zastosujemy prawidłową technikę NW to efektywność treningu wzrasta o 30 procent. Dzięki kijkom pracuje 90 proc. naszych mięśni, w tym górne partie ciała, co odróżnia nordic walking od zwykłego marszu. Poza tym marsz z kijkami odciąża stawy kolanowe i odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Ta świadomość, jeśli nie jest jeszcze powszechna, to na pewno dużo większa niż kiedyś. 10 lat temu, kiedy zaczynałam, zdarzało mi się słyszeć za plecami: „o, pani zgubiła narty”. Teraz to już się nie zdarza – mówi Urszula.

Chodzić z kijkami zaczęła jeszcze mieszkając na Śląsku. Chciała biegać, ale problemy z kolanem to uniemożliwiały.

Po przeprowadzce do Myślenic, w sieci trafiła na informację, że w pobliskich Dobczycach działa grupa nordic walking, więc dojeżdżała, aby razem z nią maszerować. Tak poznała inną pasjonatkę nordic walking, inicjatorkę nie tylko wspomnianej dobczyckiej grupy, ale i Małopolskiego Stowarzyszenia Nordic Walking - Annę Opałek-Bassarę.

Tam, w Dobczycach poznały się nasze bohaterki: Urszula i Grażyna, która poznała Annę przy okazji szkolenia dla organizacji pozarządowych i od słowa do słowa, usłyszała o jej pasji, czyli nordic walkingu. Postanowiła sama spróbować i ją również „wciągnęło”, ale dopiero niedawno, odkryła inną, dodatkową wartość spotkań z innymi „kijkowiczami”. Nazywa ją wartością terapeutyczną. - Spotkania z ludźmi, a do tego ruch i natura - cudowny las Bronaczowa, który nie tylko o każdej porze roku, ale co tydzień jest inny, naprawdę pomagają. Teraz, w lipcu las jest cudowną zieloną gęstwiną, dlatego nie tylko chodzimy, ale przyglądamy się mu, zatrzymujemy się, robimy zdjęcia – opowiada Grażyna.

Z czasem obie ukończyły kurs instruktorski i mogąc zacząć prowadzić treningi same tak właśnie zrobiły, ale już na terenie gminy Myślenice. Jako członkinie Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking, które jest organizatorem ogólnopolskiego projektu pn. „Nordic Walking Senior”, aktualnie już trzeci rok z rzędu realizują go na tym terenie.

Jeśli ktoś będąc we wtorek wieczorem na Zarabiu widział rozgrzewającą się lub wędrującą grupę z kijkami, najpewniej była to właśnie ta zainicjowana przez Urszulę. Przyjęło się już, że spotykają się we wtorki wieczorem (o godz. 18 na parkingu niedaleko kortów tenisowych) i to niezależnie od tego, czy akurat realizowany jest projekt, czy nie.

- Owszem projekt wymusza systematyczność, ale mamy już osoby, które chodzą z nami cały rok, „na okrągło” i chyba jedynie zacinający deszcz jest w stanie niektórych zatrzymać w domu – mówi Urszula.

Ale maszerować można nie tylko w Myślenicach. Grażyna zaprasza bowiem na treningi do Bęczarki (w poniedziałki o godz. 18) i do Głogoczowa. W tym ostatnim zarezerwowane są na nie sobotnie poranki (godz. 9), a trasy prowadzą po wspomnianym już lesie Bronaczowa, który jest do tego idealnym miejscem, cichym, spokojnym, z szerokimi, bitymi drogami.

Grupy liczą po kilkanaście osób. Czasem, zwłaszcza kiedy pogoda nie dopisuje, przychodzi mniej. Często jest to towarzystwo wyłącznie kobiece, czasem mieszane. Przykładowo obecnie z myślenicką grupą regularnie maszeruje tylko jeden pan.

Dołączyć oczywiście może każdy, kto tylko ma wolny czas i ochotę, aby spędzić miło czas, a przy okazji poprawić kondycję. Kto chciałby wcześniej o coś zapytać może to zrobić za pośrednictwem mediów społecznościowych, a dokładnie Facebooka, wystarczy poszukać profili Nordic Walking Senior Myślenice lub Nordic Walking Seniora Bęczarka-Głogoczów.

- Często jest tak, że kiedy ktoś wybiera się na pierwszy trening od razu kupuje kijki. Dlatego ile razy odbieram telefon od kogoś kto chciałby dołączyć do naszej grupy i przyjść na trening, odpowiadam: „zapraszam, ale broń Boże nie z kijkami”. Proszę najpierw przyjść, zobaczyć, doradzę, podpowiem, bo w sklepach często można usłyszeć, że każde są dobre i każde nadają się do nordic walking, a tak nie jest – mówi Grażyna.

Potwierdza to Urszula. - Zaczynając swoja przygodę z nordic walking kupiłam przez internet kijki, które jak się potem okazało, a dokładnie kiedy trafiłam na pierwsze z zajęcia z instruktorem, nie były kijkami do nordic walking, ale... trekkingowymi – mówi.

Razem nie tylko ukończyły kurs instruktorski. Przeszły też już dwa maratony z kijkami. Maraton odbywa się na Helu, na dodatek w lutym i jest wyzwaniem nawet dla bardzo doświadczonych uczestników. Im dotarcie do mety zajęło 8-9 godzin. Były też rajdy górskie, też oczywiście z kijkami. - Lubimy maszerować, ale bez rywalizacji, beż ścigania się kto pierwszy, ale po to, aby coś zobaczyć, czegoś się nauczyć, pobyć w swoim towarzystwie – mówią Grażyna i Urszula.

Jeżdżą też na spotkania dla instruktorów. - Dzielimy się na nich doświadczeniami z naszej pracy, a te są przeróżne, bo instruktorzy mają często swoje specjalizacje. Są np. tacy, którzy trenują z osobami niedowidzącymi lub niewidomymi. To wymaga specjalnego sprzętu, ale da się. Uczymy się też tego jak uatrakcyjniać zajęcia – mówi Urszula.

Grażyna zaś dodaje: - Takie umiejętności się przydają. Zdarzyło mi się kiedyś na prośbę znajomej poprowadzić zajęcia dla grupy kobiet w Krakowie. W trening wplotłam właśnie takie zabawy, było dużo śmiechu, paniom się podobało, a jednej szczególnie i to do tego stopnia, że sama potem zrobiła kurs instruktorski i startuje w zawodach nordic walking. To moja osobista satysfakcja.

Urszula przyznaje, że na kurs instruktorski zapisała się z premedytacją, ale jej motywacja nie była tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Nie chodziło bowiem tylko o to, żeby zdobyć konieczne umiejętności i „papierek”, czyli certyfikat, ale o coś jeszcze. - Nigdy nie lubiłam wystąpień publicznych. Prezentacje w pracy stresowały mnie, i żeby to zmienić wykorzystałam… nordic walking. Postanowiłam wyjść ze strefy komfortu podejmując się prowadzenia zajęć dla innych. Córka, która od początku mnie obserwuje, twierdzi, że całkiem dobrze mi idzie. Bo muszę przyznać, że zwłaszcza na początku, moi bliscy: nie tylko córka, ale mama, tata, siostra i siostrzeniec, przychodzili na prowadzone przeze mnie zajęcia żeby dodać mi otuchy.

Nordic walkingowi zawdzięcza też coś jeszcze. - Kiedy przeprowadziłam się do Myślenic nie znałam nikogo. A teraz? Nie przesadzę jeśli powiem, że z tych „kijkowych” znajomości zrodziło się już kilka przyjaźni. Poza kijkami, chodzimy razem np. do kina, na spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego – dodaje Urszula.

Wiedząc jak pomógł jej, chce, aby jak najwięcej osób mogło go spróbować. Żeby ich zachęcić, a szczególnie seniorów, nie waha się ich zaczepiać na ulicy i wręczać ulotki. Z tych rozmów często wynika, że chętnie dołączyliby, ale dojście np. z osiedla na Zarabie, gdzie odbywają się treningi, jest dla nich zbyt trudne. Bywało już, że Ula regularnie podwoziła jedną z pań, kiedy sama jechała na trening i czasem kiedy widzi, że ktoś bardzo chciałby, ale to go zatrzymuje w domu, proponuje zabranie się z nią i to w obie strony.

Zajęcia w centrum miasta, jak mówi nam, może i cieszyłyby się zainteresowaniem, ale brakuje tu tras takich jak są na Zarabiu, płaskich, a przy tym odpowiednio długich, wygodnych i bezpiecznych. Dlatego marzy jej się, aby w mieście stanęły tablice, albo choć jedna, z instrukcją jak prawidłowo maszerować. To bardzo istotne, bo liczy się m.in. naprzemienna praca rąk i nóg i odpowiednie trzymanie kijków.

- Żałuję, że pracując zawodowo nie mam czasu, aby wziąć na siebie więcej, a dokładnie żeby zrealizować projekt dla dzieci. Nazywa się on „Kijki zamiast telefonu” i jak w nazwie ma zachęcić młodych, aby odłożyli na bok telefony, a zamiast nich wzięli do rąk kijki i maszerowali. To byłoby coś fantastycznego – mówi Urszula.