Michał Kraskowski (25.06.73- 1.10.2022)

Michał Kraskowski (25.06.73- 1.10.2022)

Pierwszy raz w naszym cyklu piszemy o kimś, kogo już nie ma wśród nas. Michał Kraskowski jednak zasłużył na określenie „Człowiek z pasją” jak mało kto i to niemal od najmłodszych lat aż do ostatniego dnia. Parafrazując „Skazanego na bluesa” Dżemu - jeśli go nie znałeś, to żałuj.

Po raz ostatni widziałem go przez szybę w restauracji. To był piątek wieczorem 30 września. Podszedł do kogoś na Rynku i wykonał cały ten charakterystyczny układ gestów i mimiki, który widzisz gdy bardzo kulturalna osoba pyta czy nie masz papierosa. Dzień później Wielki Scenarzysta napisał ostatnią kwestię w życiu Michała, a potem księga się zamknęła. Michał, Misiek, Żelazny Majk, Kerry King ze Slayera, Boryna z tego słynnego skeczu. Od czego zacząć opisując człowieka, który wyróżniał się praktycznie w każdym środowisku, do którego trafił w ciągu tych 49 lat? Miał 10 lat, gdy na szkolnym teście w szybkości czytania na głos dosłownie zdublował swoich rówieśników. Był w czwartej klasie szkoły podstawowej, gdy na lekcji muzyki poproszony o zaśpiewanie piosenki wykonał takie „dorosłe” utwory jak „Bal na Gnojnej” czy trawestację „O dwunastej godzinie” lwowskich batiarów.

Nie chodził do szkoły muzycznej (jedynie na prywatne lekcje fortepianu), a potrafił już jako 11 latek perfekcyjnie grać (chociaż trafniejsze byłoby określenie „wymiatać”) bardzo trudne technicznie kawałki Scotta Joplina czy też melodie filmowe ze znanych seriali. Często zapewne grał je ze słuchu, bo o nuty do nich było wtedy ciężko. Jeszcze na wczesnym etapie podstawówki napisał parodię programu telewizyjnego (coś w stylu tej Stanisława Tyma), a na filmy Piotra Szulkina chodził, gdy wiekszość kolegów była na etapie fascynacji Indiana Jones. Kilka albo kilkanaście lat później chwycił za gitarę i z równą łatwością przyswajał sobie niezwykle wymagające utwory Jacka Kaczmarskiego, co w kategorii poezji śpiewanej uchodzi właściwie za wejście na Mont Everest albo K2. Ale ta niewiarygodna łatwość w opanowywaniu różnych instrumentów muzycznych to nie wszystko. Misiek miał coś, czego nie da się wypracować - naturalny talent komediowy i estradowy. Tę bożą iskrę widać było, gdy jeszcze w liceum zagrał w skeczu „Boryna” i wiele lat później, gdy niezliczoną ilość razy potwierdzał swoją klasę w skeczach i piosenkach w kabarecie Czyli Show. Wbrew temu co mówi się o jedynakach, Michał lgnął do ludzi i uwielbiał ich rozśmieszać, co również przychodziło mu łatwo. Bywał też strasznie irytujący jak dziecko domagające się ciągłej uwagi, bo Misiek nie tylko w trakcie tych 49 lat nie zdążył się zestarzeć, ale nawet wydorośleć. Ten nieprzeciętnie inteligentny i wrażliwy chłopak (jakoś nie przechodzi przez klawiaturę słowo mężczyzna) dosyć wcześnie stracił ojca, a gdy w 2017 roku zmarła jego ukochana mama chyba już nigdy się nie podniósł. Próbowało mu pomóc wiele osób, ale Matki nikomu zastąpić się nie udało.

Stworzony do wielkich rzeczy Michał rozbijał się o małe. „Jeszcze nas wszystkich przeżyje” myśleliśmy, gdy znalazł się na kolejnym życiowym zakręcie, a tych nie brakowało szczególnie w ostatnich kilku latach. Złe zakończenie historii Michała zdawało się jednak zbyt melodramatyczne. Niestety jego wielkie i poranione (dosłownie i w przenośni) serce wieczorem 1 października przestało bić. W życiu zajmował się różnymi rzeczami - studiował religioznawstwo, uczył się w szkole stroicieli fortepianów, akompaniował i śpiewał w Zespole Pieśni i Tańca „Ziemia Myślenicka”, był akustykiem, pracował w sklepie całodobowym, rozwoził busem uczniów do szkoły, współprowadził knajpę, ale naprawdę „lśnił jak diament”, gdy dawał próbki tych niesamowitych i niespełnionych możliwości jako aktor albo muzyk. Dlaczego nie zrobił kariery estradowej na miarę talentu? Może tak jak bohater „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego po prostu nie zdążył wskoczyć do właściwego pociągu? Może zbyt łatwo przychodziło mu wejście na pierwsze szczeble drabiny do sukcesu? Nikt jednak nie może mu zarzucić, że zakopał swoje talenty chociaż ludzi, którzy powinni je zobaczyć z pewnością mogło i powinno być zdecydowanie więcej. Michał dziękujemy, że mogliśmy Ci towarzyszyć w tej krótkiej podróży jaką jest życie. Znać Cię to był zaszczyt Przyjacielu. Misiek mamy nadzieję, że jesteś teraz szczęśliwy tak, jak chyba nigdy nie byłeś za życia. Żelazny Majku, nie mówimy żegnaj, mówimy do zobaczenia.

 

Rafał Podmokły Rafał Podmokły Autor artykułu

Dziennikarz, meloman, biblioman, kolekcjoner, chodząca encyklopedia sportu. Podobnie jak dobrą książkę lub płytę, ceni sobie interesującą rozmowę (SPORT, KULTURA, WYWIAD, LUDZIE).