Moja myślenicka przygoda teatralna

Często wracam wspomnieniami do okresu, gdy zdobywałem wiedzę oraz kształtowałem osobowość – w myślenickim Liceum Ogólnokształcącym. Ani wcześniejsza nauka w szkołach podstawowych, ani późniejsze studia w Krakowie, nie odcisnęły tak silnego śladu na mojej osobowości, jak właśnie pobyt w Liceum. Wracam czasem w myślach do tego okresu i dzielę się z Czytelnikami Gazety Myślenickiej co bardziej „smacznymi” wspomnieniami. Zwłaszcza teraz, gdy w Liceum trwają matury
Nie chcę jednak wspominać matury mojej i moich kolegów, tylko sięgam do wspomnień z okresu, kiedy uczęszczałem do Liceum, a do matury było jeszcze bardzo daleko. Jednym z takich wspomnień jest udział w Kółku Teatralnym zorganizowanym i prowadzonym przez naszą polonistkę, mgr Zdzisławę Koniuszy. Dzięki niej występowałem w 1960 roku w sztuce Fredry „Śluby Panieńskie” jako Radost (stryjek głównego bohatera, niesfornego Gucia). Opisałem to w Gazecie Myślenickiej wydanej w dniu 21.01.2020, można znaleźć na stronie Gazety i przeczytać – a zwłaszcza obejrzeć zdjęcia.
Ponieważ od tych wydarzeń minęło już ponad 60 lat – mogę się chyba przyznać nie podpadając pod kategorię samochwały, że przedstawienie odniosło sukces. Wystawialiśmy je kilka razy na scenie w Auli Liceum, a także w kinie Wisła (które po podniesieniu ekranu bardzo dobrze pełniło rolę teatru) oraz w okolicznych miejscowościach: Sułkowicach, Dobczycach, chyba także w jakiejś remizie. Moja rola bardzo się podobała, więc pani Koniuszy w następnym przedstawieniu powierzyła mi rolę główną.
Tym następnym przedstawieniem był „Most” Jerzego Szaniawskiego. Grałem tam rolę architekta Tomasza, który musi przyjechać do domu rodzinnego, ale w tym oddalonym od swej pracowni miejscu kontynuuje pracę nad projektem gmachu, który ma być siedzibą „Ligi Przyjaciół Człowieka”. Praca ta ma być wysłana na międzynarodowy konkurs. Tomasz z sukcesem kończy pracę, ale w tym momencie okazuje się, że most, niezbędny do tego, żeby zawieźć projekt na pocztę na drugim brzegu rzeki i wysłać na konkurs - został zerwany przez krę niesioną przez wezbraną wodę.
W tym dramatycznym momencie ojciec Tomasza, który o projekcie i całej Lidze Przyjaciół Człowieka wyrażał się lekceważąco – bierze sprawy w swoje ręce. Był on przez wiele lat przewoźnikiem i swoją łodzią przewoził ludzi przez rzekę, ale jego praca okazała się niepotrzebna gdy zbudowano most. Teraz jednak wyrusza swoją łodzią w poprzek rzeki, niebezpiecznej, bo pełnej spływającej kry, co stanowi dla łodzi i przewoźnika dramatyczne zagrożenie – i udaje mu się dotrzeć do brzegu za którym znajduje się poczta. Jego wyprawę domownicy śledzą przez okno i na bieżąco komentują, więc widzowie w teatrze mają obraz dramatu prawie równie żywy, jakby uczestniczyli w tej heroicznej przeprawie.
Ojciec dopływa, oddaje przesyłkę z pracą syna na pocztę i potem spokojnie powraca.
Jednak sztuka nie kończy się happy endem: Do domu wkracza policja, bo okazało się, że most zerwały nie tylko siły przyrody. Podpory mostu zostały podpiłowane, i dlatego kra go zmiotła, a jedynym podejrzanym jest stary przewoźnik, o którym wszyscy wiedzą, że tego mostu serdecznie nienawidził...
Dlaczego opisuję właśnie teraz treść tej sztuki, w której występowałem w czasach licealnych?
Otóż poproszono mnie, żebym w mojej stałej rubryce w czasopiśmie Rzeczpospolita opisał dzieje Domu Literatów w Krakowie. Zbierając materiały do tego artykułu dowiedziałem się, że w domu tym (w którym mieszkała także Noblistka Wisława Szymborska i mnóstwo innych poetów i pisarzy) mieszkał po Powstaniu Warszawskim właśnie Jerzy Szaniawski.
Zbierając materiały napotkałem na smaczną anegdotę:
Oto w 1946 roku po wystawieniu w Teatrze Słowackiego najbardziej znanego dramatu Szaniawskiego „Dwa teatry” entuzjastyczny tłum miłośników jego sztuk przyszedł pod ten Dom Literatów i wołał:
- Mistrzu, mistrzu!
Otworzyły się wszystkie okna i wyjrzeli dumnie wszyscy literaci – z wyjątkiem jednego okna: Jerzego Szaniawskiego. On jako jedyny nigdy nie uważał siebie za mistrza!