Najpierw były konie, potem zadanie domowe
Myślenicka Szkółka Jazdy Konnej „Hucuł” działa w Myślenicach od 21 lat, a hucuły dały się przez ten czas poznać nie tylko adeptom jeździectwa. Nieraz woziły na swoich grzbietach króli w dorocznym myślenickim orszaku z okazji święta Trzech Króli. Co roku też przejażdżki na nich są jedną z atrakcji Spotkań Integracyjnych na myślenickim Zarabiu oraz Pikniku Wędkarskiego z okazji Dnia Dziecka, a nad bezpieczeństwem jeźdźców zawsze czuwają instruktorzy.
Konie od zawsze były wielką pasją Kazimierza Gurbisza, a jazda na Bystrym i Wacie, hucułach, które hodował na własny użytek, najlepszym z możliwych sposobów rekreacji. Taki też cel stawia sobie od początku założona przez niego w 2003 roku szkółka: rozbudzić pasję i dać radość z jazdy.
Mało kto wie, że pomysł na tę firmę zrodził się z… zadania domowego. Starsza córka pana Kazimierza - Joanna, wówczas uczennica liceum miała bowiem przygotować biznesplan na lekcję przedsiębiorczości.
- Pomyślałam, że skoro mamy konie to fajnie byłoby założyć stadninę. Zadanie wykonałam, dostałam za nie ocenę, rok szkolny się skończył, aż któregoś dnia powiedziałam tacie, że realizacja tego biznesplanu nie byłaby takim głupim pomysłem, skoro konie już mamy… Przyznał mi rację - wspomina Joanna Gurbisz-Górecka.
I tak jej szkolny projekt stał się zaczątkiem rodzinnej firmy, która działa już od 21 lat. W minioną sobotę świętowali jubileusz organizując Hubertusa, ale wyjątkowego, bo z okazji święta, konie miały wolne i pasły się swobodnie przyglądając się tylko jak fantazyjnie przebrani dorośli i dzieci biorą udział w konkurencjach takich ja np. rzut podkową czy sarmackie wykopki.
Joanna i jej brat Michał, którzy połknęli jeździeckiego bakcyla jeszcze jako dzieci mówią, że jazda na koniu kształtuje nie tylko prawidłową postawę i mięśnie, ale również charakter.
- Koń musi człowieka słuchać, a że jest to duże zwierzę, to żeby nad nim zapanować człowiek musi mieć siłę perswazji i mocny charakter – mówi Michał Gurbisz.
Co nie znaczy, że początki zawsze są łatwe. Joanna, która dziś jest instruktorem jazdy i przodownikiem górskiej turystyki jeździeckiej z uśmiechem wspomina początki swojej nauki na obozie, na który zapisał ją tata: - Koń przeskoczył – ja zostałam, potem ja przeskoczyłam – koń został, a kiedy w końcu przeskoczyliśmy razem, to każde w inną stronę – opowiada.
Z czasem to ona przejęła po rodzicach stery firmy, a dziś na czele firmy stoi najmłodsza z rodzeństwa - Zofia Gurbisz. Tak jak wszyscy w rodzinie kocha konie, ale jako jedyna z rodzeństwa nie jeździ konno. To nieraz wywołuje zaskoczenie u jej rozmówców. – Muszę się z tego często tłumaczyć, zwłaszcza, że bakcyla jeździectwa połknęło już kolejne pokolenie w naszej rodzinie, bo zarówno dzieci mojej siostry - Jan i Antonina, jak i dzieci mojego brata- Maria i Tadeusz – śmieje się Zofia. I dodaje, że to nie znaczy, że nie jest końmi zafascynowana, bo uwielbia je obserwować. Jako przedstawicielka młodszego pokolenia postawiła sobie za cel, aby firma była mocniej obecna w mediach społecznościowych i w ogóle w sieci. – Nawiązuję współpracę, m.in. z fotografami, z przyjaciółką projektuję też nową firmową stronę internetową – mówi.
Kiedy firma powstała Zofia miała zaledwie 6 lat, a w stajni (nie tej co teraz, bo tej jeszcze wtedy nie było) stały cztery konie. Razem z nią firma rosła. W szczytowym okresie koni było kilkanaście. Pewnie mogłoby być jeszcze więcej, ale kameralna, niemalże rodzinna atmosfera to ich świadomy wybór. W opiniach wystawianych w sieci widać, że doceniają ją także jeźdźcy.
Na swoich hucułach brali udział w rajdach konnych, również długodystansowych, jak wspominany przez Joannę, 7-dniowy do Jaworek. Organizowali też zawody w skokach i ujeżdżaniu oraz Biegi Hubertusa.
- Potem w naszej stajni pojawiły się też inne rasy, m.in. araby, ale hucuły nadal cieszą się naszą największą sympatią – mówi Zofia i przekonuje, że nie sposób ich nie lubić. - To łagodne konie o miłym usposobieniu, wręcz stworzone do pracy z dziećmi, a naszym głównym zajęciem od zawsze była jazda rekreacyjna i nauka podstaw jazdy na koniu.
Prowadzenie rodzinnej firmy to jej pierwsze takie doświadczenie jako przedsiębiorcy, a ceni jest sobie tym bardziej, że studiuje zarządzanie a swoją przyszłość chce związać właśnie z biznesem.
- Zanim przejęłam prowadzenie firmy przez lata przyglądałam się temu jak robią to rodzice, a potem siostra. Wiedziałam, że to praca często w trybie 24 godziny na dobę, ale na szczęście mogę liczyć na rodzinę, bo to ciągle rodzinny biznes i każdy jest niego zaangażowany. Mój brat też nam pomaga – mówi Zofia. I dodaje: – Pracy jest mnóstwo, ale muszę przyznać, że sprawia mi to dużą radość. To praca specyficzna, bo współpracujemy nie tylko z ludźmi, ale też ze zwierzętami, a te jak ludzie mają swoje charakterki. Musimy umieć porozumieć się z jednymi i drugimi, a nieraz znaleźć kompromis między dobrem klienta a dobrem zwierzaka. Bywa to wyzwaniem, ale to, że firma działa już tyle lat chyba świadczy o tym, że potrafimy temu wyzwaniu sprostać.