Od sierpnia 1939 roku do sierpnia 1945 roku

Od sierpnia 1939 roku do sierpnia 1945 roku

Wspomnienia Władysława Fajkowskiego (cz. 2)

Dla wielu żołnierzy września 1939 roku, a później Armii Krajowej wojna nie skończyła się w styczniu 1945 roku, po rozwiązaniu AK, czy nawet w maju tego roku, kiedy skapitulowały Niemcy. Wielu z nich nadal walczyło o wolną Polskę, w szeregach tzw. drugiej konspiracji, przeciwstawiając się komunistycznemu zniewoleniu naszego kraju.

ZK

Kampania wrześniowa 1939 roku

Następnego dnia rano [3 września] otrzymaliśmy rozkaz skontrolowania szosy wiodącej z Myślenic do Gdowa. W Gdowie około godziny 12-tej w południe 3 samoloty niemieckie ostrzelały nas z broni maszynowej. Strat w wojsku nie było tylko wśród ludności cywilnej, ale niewielkie. W Gdowie otrzymaliśmy dalszy rozkaz przekontrolowania drogi wiodącej z Gdowa do Łapanowa. Po dokładnym skontrolowaniu, wieczorem przyjechaliśmy do Trzciany i tam zanocowaliśmy. W dniu 4 września otrzymaliśmy polecenie kontroli drogi wiodącej z Trzciany do Nowego Sącza, górami. W dniu 6 września o godz. 11-tej przed południem przyjechaliśmy do Sącza. To co zastaliśmy nie bardzo było przyjemne ponieważ na godzinę przed naszym przyjazdem rozpuszczono wszystkich więźniów, którzy teraz demolowali sklepy, tak że większość materiałów tj. artykułów pierwszej potrzeby uległa całkowitemu zniszczeniu. Wojska naszego już w mieście nie było i dowiedzieliśmy się, że mamy wycofać się w stronę Grybowa.

Jeszcze wrócę do naszego samochodu osobowego z którym mieliśmy sporo kłopotów, ponieważ most na Dunajcu był zerwany. Myśmy się przedostali łodzią. W Kurowie zmontowaliśmy mały prom na którym przewieźliśmy nasz samochód. W czasie tej przeprawy przypadkowo złapaliśmy szpiega niemieckiego, który po krótkim przesłuchaniu przyznał się do wszystkiego. Po spożyciu posiłku i krótkim wypoczynku, pomimo że był nalot na Nowy Sącz, wyruszyliśmy w stronę Grybowa. Tego dnia wieczorem dostaliśmy się do Grybowa i tam zastaliśmy wojska 1 Pułku Strzelców Podhalańskich. W Grybowie otrzymaliśmy rozkaz zaminowania całej drogi od strony Czechosłowacji w stronę Gorlic, lecz robota była na darmo, ponieważ Niemcy tędy nie przechodzili ale inną zupełnie drogą i z tego powodu musieliśmy się wycofać w stronę Krosna.

Pod Dynowem przygotowana została zasadzka na Niemców, ale nie wiem co zaszło, bo Niemcy tędy nie jechali, więc i zasadzka się nie udała. W dniu 12 września przygotowano zasadzkę na kolumnę samochodową Niemców nad Birczą, gdzie stracili ponad 20 samochodów ciężarowych wraz z wojskiem. Nasi nie ponieśli strat. Zasadzka była przygotowana bardzo dobrze i dlatego się udała. W tej zasadzce brał udział 1 batalion

1 PSP z Nowego Sącz łącznie z naszym plutonem. Inne kolumny wojsk niemieckich nie jechały już tą drogą a inną okrężną, na Przemyśl. Ze względu na to, że nasze stanowiska bojowe nie przedstawiały żadnego już znaczenia dla nieprzyjaciela, otrzymaliśmy rozkaz wycofania się najpierw do Krostrzyna, a następnie do Przemyśla.

W dniu 14 września w godzinach południowych znalazłem się ze swoim plutonem w samym mieście Przemyślu, widok bardzo ujemny, prawie ten sam co w Nowym Sączu - jak już opisywałem. Przez miasto przeszliśmy na piechotę prowadząc rowery. Po wyjściu z miasta Przemyśla na drogę do Medyki szosa byka równa i odkryta, ale cała zatarasowana taborem wojskowym i częściowo furmankami cywilnymi, ale bez koni, które leżały zastrzelone przy wozach. Ludzi nigdzie nie było. Wkrótce zauważyliśmy nadlatujące samoloty, ale na szczęście zdążyliśmy odskoczyć w bok i przeleżeć w ziemniakach nie zauważeni przez samoloty. Uniknęliśmy całkiem nalotu. Kiedy samoloty odleciały zaczęliśmy się powoli zbierać kierując się z dala od szosy drogami polnymi w stronę Medyki, gdzie miało się przygotować powstrzymanie nieprzyjaciela. Parę kilometrów przed Medyką doszliśmy do lasu, gdzie było dużo naszego wojska.

Otrzymaliśmy rozkaz kontroli szosy wiodącej z Przemyśla do Medyki i aby zatrzymać wszystkich żołnierzy idących luzem odsyłając ich do tej jednostki, która stała w lesie. W parę godzin później roiło się od naszego wojska. Nasz pluton otrzymał polecenie wyjazdu do Medyki. Po wyjeździe z lasu zatrzymaliśmy się w pierwszej wiosce, której nazwy nie pamiętam, dla wyszukania żywności. Kiedy znaleźliśmy ukrytą żywność zaraz wojsko podzieliło ją między siebie, Po najedzeniu się, resztę rozdzielono na zapas, ponieważ o żywność było trudno. Niemcy w tym czasie zrobili nalot, w którym brało udział kilkanaście samolotów. Główny atak był na las, z któregośmy wyjechali. Po zbombardowaniu lasu, wojsko, które się tam znajdowało zaczęło uciekać do nas. Samoloty goniąc za wojskiem przyleciały do tej wioski w której odpoczywaliśmy. Wioskę obrzuciły bombami i ostrzelały z broni maszynowej. Z naszego plutonu został zabity jeden żołnierz, który tam na miejscu został pochowany. Tego dnia więcej nalotów nie było. Ja stojąc przy drodze, patrzyłem na żołnierzy, którzy przechodzili przez tę wioskę. Zauważyłem kolegę plutonowego Grzegorczyka. Odwołałem go na bok, dałem mu jedzenie i zapytałem o losy naszego samochodu, o którym przez kilka dni nie miałem wiadomości.

Kolega Grzegorczyk opowiedział mi krotko –„samochód zabrali Niemcy, ja sam zdążyłem uciec, wtedy się opamiętałem, że jestem bez dokumentów, które pozostawiłem wraz ze swoimi rzeczami w samochodzie”. Kolega Grzegorczyk uspokoił mnie widząc, że jestem podenerwowany i mówił, że nie tylko jego rzeczy zostały w samochodzie, ale także rzeczy naszego dowódcy por. Zielińskiego. Moj pluton odjechał do Medyki, a ja zabrałem na ramę kolegę Grzegorczyka i wolno pojechaliśmy za nimi.

Późnym wieczorem odszukałem w Medyce nasz pluton, który się zakwaterował na wypoczynek. Na drugi dzień rano kol. Grzegorczyk zameldował naszemu dowódcy, że samochód z naszymi rzeczami dostał się do niewoli, a on sam zdążył uciec. W parę minut potem ogłoszono alarm. Wybiegłem ze stodoły, w której spałem i zobaczyłem trzy samoloty nadlatujące i nagle usłyszałem strzał z karabinu i płonący jeden samolot. Tamte dwa samoloty momentalnie zmieniły trasę i poleciały w innym kierunku, a nalotów na nas więcej nie było przez parę godzin. Wprawdzie był rozkaz aby nie strzelać do samolotów, ale jeden plutonowy rezerwy strzelił tak celnie, że ten samolot stanął w płomieniach, a szczątki z niego spadły na ziemię. Jeden z naszych oficerów w stopniu majora zawezwał do siebie owego plutonowego i za ten wyczyn odznaczył go Krzyżem Zasługi i stopniem sierżanta.

Tego dnia późnym wieczorem dotarliśmy do Sądowej Wiśni. Nazajutrz od wczesnego ranka do późnych godzin wieczornych Niemcy bombardowali nas z powietrza. Było dużo zabitych i wielu rannych. Wieczorem dowiedziałem się, że Niemcy chcą nas zamknąć [w kotle] i zabrać do niewoli. Nasze możliwości - należy przerwać front i wyjść z otoczenia. Resztki żołnierzy z rozbitych oddziałów zaczęły się zbierać w lesie od strony wschodniej. Około godz. 22-giej zlikwidowano patrol niemiecki jadących na motorze z przyczepą, który to został wykorzystany do podjechania na niemiecką artylerię w ilości dwóch baterii. Patrol niemiecki (2 ludzi) został zabrany do niewoli „na spaniu”. Tym samym została otwarta droga w kierunku Janowa Lubelskiego. Nasze oddziały pod osłoną nocy szybko wycofały się z Sadowej Wiśni do Lasów Janowskich. Tam otrzymaliśmy rozkaz od naszego generała Kustronia, że należy się dobrze okopać i przygotować do odparcia Niemców nacierających na nasze pozycje. Niemcy od rana zaczęli nas bombardować, a następnie artylerią ostrzeliwać ogniem ciągłym, a po paru godzinach przypuścili atak czołgami, które zmusiły nas do wycofania się w głąb lasu. Niemcy koniecznie chcieli nas otoczyć i zabrać do niewoli, jednak im się to nie udało. Choć straty u nas były duże i zginęło kilku wyższych oficerów, a w międzyczasie i dowódca 21 dywizji gen. Kustroń, to jednak reszta wojska wyszła z okrążenia w kierunku Mokrotyna. Tam zostałem ranny w głowę i lewą rękę. W dwa dni później dostałem się do niewoli.

CDN