Okradziona z owoców swojego sukcesu naukowego

Okradziona z owoców swojego sukcesu naukowego
Ryszard Tadeusiewicz Naukowiec AGH, absolwent myślenickiego LO

Prowadzę badania naukowe i staram się, żeby moje wyniki były ważne, użyteczne i docenione. Cieszy mnie każdy sukces i martwi każde niepowodzenie. Ale najbardziej dbam o to, żeby we właściwy sposób docenieni zostali także ci badacze, z którymi współpracuję.

Czasem może nawet nadmiernie się o to troszczę, ale zwłaszcza w przypadku doktorantów (których wypromowałem 77) jest bardzo ważne, by intelektualny dorobek doktoranta nie został przypisany do mnie, chociaż pełniłem rolę promotora. Nie jest to rola łatwa, bo często dla moich doktorantów to ja musiałem wymyślić rozwiązywany problem badawczy, potem pomagać im w pokonywaniu kolejnych przeszkód podczas prowadzenia badań, korygować pomyłki, a na koniec zadbać o rzetelną ocenę tego, co doktorant zrobił. Zapewniam, że to nie jest łatwe i naprawdę wymaga wielu wysiłków. Dlatego, gdy dość często po obronionej pracy doktorskiej powstawał artykuł naukowy, to jego pierwszym (głównym) autorem był ten mój podopieczny (już jako doktor!), ale ja występowałem jako współautor, bo wiele opisywanych pomysłów i wyników było tak naprawdę moich, więc też miałem do tego prawo.

Mając takie doświadczenie z mojej praktyki z pewnym niedowierzaniem przeczytałem historię Susan Jocelyn Bell, która odkryła nowy typ ciał niebieskich: pulsary - i nie została za swoje odkrycie nagrodzona, natomiast Nagrodę Nobla za to odkrycie otrzymał jej promotor, Anthony Hewish.

A oto kilka szczegółów:

Susan Jocelyn Bell jako początkująca badaczka w dniu 20.11.1967 roku zauważyła, że należący do Cambridge ogromny radioteleskop, odbierający sygnały radiowe pochodzące z Kosmosu, zarejestrował coś niezwykłego. Były to jakieś nowego typu sygnały. Miały one formę pulsacji powtarzających się regularnie co 3 sekundy. Żeby się przekonać, że to nie jest przypadek - Susan Bell przejrzała centymetr po centymetrze długą na 29 m taśmę papierową z zarejestrowanymi sygnałami z radioteleskopu i gdy już była pewna, że wykryła coś nowego – przedstawiła swoje obserwacje promotorowi, Anthony’emu Hewishowi, u którego potem, w 1969 roku, obroniła doktorat.

Profesor nie potraktował odkrycia poważnie.

Bell miała wtedy 24 lata, więc była badaczką bardzo młodą (od 1965 roku pracowała na Uniwersytecie w Glasgow, a potem przeniosła się do Cambridge),więc promotor nie wierzył, że mogła odkryć coś nieznanego nauce. Oglądając podsuwane mu zapisy z radioteleskopu przekonywał, że to są jakieś lokalne zakłócenia.

Gdy Bell upierała się przy swoim odkryciu, Hewish zaprosił na konsultacje wybitnego astrofizyka Martina Ryle’a. Susan Bell nie zaproszono do rozmowy. Obaj astrofizycy uznali, że rzeczywiście odkryto coś nowego, ale nawet im do głowy nie przyszło, żeby ogłosić, że to odkrycie zrobiła – wbrew początkowym sugestiom promotora – Pani Susan Jocelyn Bell. O jej roli całkiem zapomnieli. Natomiast samo odkrycie nagłośnili podkreślając, że nie wiadomo, czym jest źródło tego dziwnego sygnału.

Koledzy z Uniwersytetu żartowali sobie, że obiekt, który był źródłem sygnału, to jest „mały zielony człowieczek - Little Green Man 1” (oznaczany w raportach jako LGM-1).

Tymczasem był to pierwszy odkryty pulsar – nowy rodzaj ciała niebieskiego, inny od wszystkich znanych wtedy gwiazd, planet i mgławic. Dziś wiemy, że jest to gwiazda neutronowa, powstająca po wybuchu supernowej.

Odkrycie pulsara było sensacją, więc w1974 roku Hewish i Ryle otrzymali Nagrodę Nobla.

Ale Susan Jocelyn Bell nic nie dostała!

Nie chcę niczego oceniać, ale ja publikując wyniki naukowe powstające w moim laboratorium, zawsze na pierwszym miejscu podaję nazwisko doktoranta, którego badania (zwykle według mojego pomysłu) doprowadziły do sukcesu. Ale nie wszyscy tak robią...