KWW Jarosława Szlachetki

Pomyłka geniusza

Pomyłka geniusza
Ryszard Tadeusiewicz Fot. Naukowiec AGH, absolwent myślenickiego LO

W poprzednim felietonie opisałem, jak Maxwell odkrył fale radiowe, ale nie mógł się pogodzić z tym, że mogą się one rozchodzić w próżni. Musiał coś wymyślić! Trzeba dodać, że miał genialną wyobraźnię. Wcześniej dwukrotnie udało mu się właśnie tą wyobraźnią rozwiązać problemy naukowe, nad którymi bezskutecznie biedzili się inni uczeni.

Wcześniej, w 1859 roku stworzył teorię wyjaśniającą naturę najbardziej zagadkowego, a jednocześnie urzekająco pięknego tworu: gigantycznych pierścieni, otaczających ogromny, lodowato zimny i zbudowany niemal wyłącznie z gazów glob Saturna. Pierścienie te, tak płaskie, że oglądane z boku stają się niewidoczne nawet w największych teleskopach, są jednocześnie tak szerokie, że widział je już Galileusz w swojej prymitywnej lunecie. Potem obserwowali je - dziwiąc się coraz bardziej - kolejni astronomowie przez blisko trzysta lat. Uchodziły za najbardziej tajemniczy obiekt w Kosmosie, nikt bowiem nie domyślał się, czym one są.

Wyjaśniły to dopiero prace Maxwella. Teoria Maxwella zakładała, że pierścienie zbudowane są z bardzo dużej liczby małych (około metrowej średnicy) luźnych brył lodowych wirujących wokół planety. Na poparcie swojej teorii Maxwell miał wyłącznie matematykę, ale wykazał, że tylko w ten sposób - zgodnie z mechanika nieba - może istnieć taki zagadkowy twór. Dziś, gdy do Saturna docierają sondy kosmiczne możemy się przekonać, że Maxwell miał rację!

Teoria wirującego w otchłani kosmosu lodowego cyklonu przyniosła mu natychmiast sławę, posadę w Kings College i ... niechęć innych uczonych. Mówiło się (skład my to znamy?), że ponieważ prosto i zrozumiale wykłada najtrudniejsze zagadnienia, to zapewne je spłyca...

Jak wspomniałem, Maxwell nie dopuszczał myśli, że fale radiowe mogą się rozprzestrzeniać w próżni. To mu się nie mieściło w głowie! Dlatego zaczął wyobrażać sobie niewidzialne, przenikające wszystko, idealnie sprężyste środowisko, w którym mogą rozchodzić się te fale. Środowisko to nazwał eterem.

Ponieważ teoria fal elektromagnetycznych zakładała, że pola elektryczne i magnetyczne wirują, a w dodatku są ze sobą powiązane - Maxwell zaczął w swoich pracach opisywać systemy niewidzialnych, powiązanych miedzy sobą elementów (kul? trybików?), których ruchy i drgania są właśnie istotą fal radiowych. Bardzo to było podobne do wizji brył lodowych, zderzających się w swym odwiecznym biegu wokół Saturna!

Potwierdziła się znana prawda, że największym wrogiem uczonego jest sukces. Powoduje on wyoranie intelektualnej koleiny, która mimo woli ściąga wszystkie dalsze myśli, odwracając je od trudniej dostrzegalnej, nie wytyczonej jeszcze ścieżki nowego odkrycia. Czytając ówczesne prace Maxwella, analizując te - rozczulające dziś swą naiwnością - pomysły i dywagacje, ma się świadomość stąpania po pobojowisku. Czytelnik wyczuwa, jak umysł tego tytana myśli zmagał się z niemożnością wyobrażenia sobie rzeczy niewyobrażalnej i rodzi się współczucie dla twórcy, który tak dalece wyprzedził swoją epokę - że nawet sam nie dorósł do swojego dzieła.

Maxwell postulował istnienie eteru, nieważkiej i wszechobecnej substancji, która rzekomo miała wypełniać Kosmos i być tym „medium” w którym rozchodziły się fale radiowe. Wizja eteru była piękna, i trwa ona do dziś, chociaż dobrze wiemy, że żadnego eteru nie ma. Jednak wciąż mówi się o falach eteru, spotkaniach w eterze, a nawet o eterycznej urodzie!

Tak często bywa: koncepcja przemawiająca do wyobraźni, nawet błędna, utrwala się lepiej niż rzetelna naukowa prawda, która zwykle jest mało efektowna...