Punk nie umarł, a i metal ma się całkiem nieźle

Punk nie umarł, a i metal ma się całkiem nieźle
Fot. R. Podmokły

Kiedy rok temu kończyła się druga edycja festiwalu rockowego Rabisko, pod dużym znakiem zapytania stała kwestia, czy festiwal będzie kontynuowany. Na szczęście przetrwał i w ubiegły weekend doczekaliśmy się jego trzeciego wydania.

Zmiana lokalizacji i przeniesienie festiwalu na plażę trawiastą przy Górnym Jazie oraz modyfikacja zasad funkcjonowania Rabiska spowodowały, że na tegorocznej imprezie były już prawdziwe tłumy.

A kogo mogliśmy posłuchać? W sobotę 20 lipca na scenie festiwalowej pojawiło się 9 zespołów, a koncert rozpoczęły te związane z Myślenicami. Istniejący już kilkadziesiąt lat zespół Bibisi to grupa, która udowodniła, że rockowe trio to ciągle żywa formuła i można z niej wydobyć mnóstwo muzycznej treści, nawet jeśli gra się wyłącznie utwory instrumentalne. Bibisi zagrali, obok utworów ze swojego repertuaru, cover Zeppelinów „No quarter” zbliżony do tej „Toolowej” wersji oraz „Peter Gun” Henry’ego Manciniego. Po Bibisi na scenę wyszedł Pemod i zagrał koncert w stylistyce nawiązującej do Kyuss oraz Queens of the Stone Age z wokalem nieco przypominającym Glenna Danziga. Po myśleniczanach na scenę wyszli przedstawiciele Dąbrowy Górniczej z zespołu Trafiłem Na Owczarnię. Ich muzyka z rejonów Pidżamy Porno czy Strachów na Lachy była środkiem do wyrażenia lęków typowych dla młodego człowieka po studiach i czyniła to w lekkiej formie. Podobnie było w trakcie występu nieco dojrzalszych muzyków z grupy Terapolka, którzy punkowe ideały interpretują w dosyć specyficzny sposób z przymrużeniem oka. Podobnie jak wiele innych zespołów, mają w swoim repertuarze piosenkę o rewolucji, ale w ich przypadku chodzi o rewolucję żołądkową.

Dużo poważniej swoje posłannictwo traktują chłopaki z Arbeit Kommando. Ich występ to dowód na to, że punk ciągle może być wyrazem społecznego sprzeciwu i poruszać ważne kwestie klasowe. Bezkompromisowe i odważne teksty, a także charyzma wokalisty pokazują, że Trzemeśnia ma swojego Joe Strummera. Natomiast Skalnik Trzemeśnia dorobił się dzięki Arbeit Kommando bardzo zacnego klubowego hymnu.

Również zaangażowane teksty można było usłyszeć ze sceny, gdy grały grupy Dealer oraz Burek! Dobry Pies. Pierwsi występują w składzie z dwoma wokalistami na przemian rapującymi, a dodatkowo mają swojego dj-a, co bardzo poszerza typowo rockowe brzmienie i jednocześnie przywodzi na myśl zapomniany już trochę zespół Flapjack. Również Burek! Dobry Pies różnią się nieco brzmieniowo od klasycznego rockowego standardu dwóch gitar, basu i bębnów, bo korzystają również śladowo z klawiszy. Przywodząca zatem na myśl Siekierę, nazwa zespołu jest nieprzypadkowa, bo rzeczywiście Burek! Dobry Pies ma w sobie coś z Siekiery, szczególnie z jej początkowego okresu.

W trakcie koncertu myślenickiej Psychodeli pod sceną zrobiło się już naprawdę tłoczno, a widzowie ruszyli do rytualnego pogo. Ale tak grała Psychodela, że nie sposób było pozostać w bezruchu. Grupa, która rzeźbi podobnie jak wczesna Nirvana skrzyżowana z Moskwą, zyskuje albo już zyskała sobie status lokalnej gwiazdy i ma swoich oddanych fanów.

Na zakończenie sobotniego dnia festiwalowego zagrał natomiast zespół, który w nurcie punkowym jest już gwiazdą ogólnokrajową i to z bardzo dużym stażem. Koncert Inkwizycji to było znakomite ukoronowanie tej części i bawili się na nim świetnie tak starsi, jak i młodsi słuchacze, a szczególnym akcentem tego występu był hołd, jaki Inkwizycja oddała zmarłemu w zeszłym roku Robertowi Brylewskiemu, wykonując jeden z utworów Falarek Band.

O ile sobota przebiegała pod dyktando zespołów kojarzących się głównie z muzyką punkową, o tyle niedziela miała należeć do metalowców. I ani chybi tak by się stało, gdyby nie fakt, że o 16.00, czyli wtedy kiedy miał rozpocząć się niedzielny set, nad Myślenicami rozpętała się burza. Aura pokrzyżowała plany organizatorom, ale na szczęście nie całkowicie. Nie wystąpiło 3 zapowiadanych wcześniej wykonawców: Little Raph, Krusher oraz HellHaven i wypada tego żałować, ale ci, którym dane było zagrać, nie zawiedli. Myślenickie HighSanity to jedna z najmłodszych kapel festiwalu, która konsekwentnie idzie drogą wyznaczoną przez takich gigantów jak Judas Priest czy Annihilator. Występ reprezentującego również Myślenice Malformation to był chyba jeden z najlepszych momentów całego festiwalu. Malformation to przedstawiciele najbrutalniejszej odmiany metalu, o której laicy zwykli mówić „ziemniaki” albo „szatan”, ale „ziemniaki” w wykonaniu tej grupy to układanka, w której każdy element jest po coś i pasuje do całości. W trakcie ich występu siarkę czuć było w przenośni i dosłownie, bo zespół zadbał o ciekawą oprawę dymną.

Heart Attack to grupa z Krakowa, która podjęła się ambitnego zadania grania metalu w trio, ale tak, żeby brzmiało to jak kwartet. I gdy się zamknie oczy to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że na scenie jest ich więcej, niż w rzeczywistości. Noneforall z kolei pochodzi z Katowic i chociaż ich nazwa sugeruje, że są zespołem grającym muzykę dosyć hermetyczną, to w ich brzmieniu znajdzie coś ciekawego zarówno fan ortodoksyjnego metalu, jak i wielbiciel melodii. Na finał wystąpił zespół Arthemore, który jest swego rodzaju mieszanką różnych odcieni metalu, jakie mogliśmy usłyszeć już we wcześniejszej fazie niedzielnego koncertu. Znakiem rozpoznawczym grupy jest bardzo charakterystyczny wokal Barbary Kowalskiej, szczególnie w takich utworach, jak zagrany na zakończenie przebój grupy „Tyran”. Na bis Arthemore zagrali natomiast coś, co było świetnym podsumowaniem niedzielnej części Rabiska – „Marsz wilków” TSA, znany nawet tym, którzy metalu nie znoszą, bo przecież kto nie oglądał „Pana Kleksa”. Arthemore zagrali w swoim niepowtarzalnym stylu, a towarzyszył im przy tym pokaz fajerwerków, który oznaczał, że Rabisko 3 niestety przechodzi właśnie do historii. Impreza, która zgromadziła w ciągu tych 2 dni spore tłumy ludzi, była prowadzona przez Ewę Wincenciak-Walas, Szymona Zająca oraz Rocha Gablankowskiego i Jakuba Bizonia, którzy funkcje konferansjerów łączyli z graniem na scenie i zrobili to z wdziękiem prezenterów MTV z czasów, gdy ta stacja puszczała jeszcze dobrą muzykę.

Festiwal był imprezą wielopokoleniową, bo różnica między najstarszymi a najmłodszymi jej uczestnikami sięgała na oko jakieś 60 lat, ale ponieważ nie każdy 6- czy 7-latek jest od razu anarchistą albo fanem death metalu, to dla najmłodszych przygotowano na Rabisku specjalny plac zabaw ze zjeżdżalnią oraz Park Doświadczeń w którym na 12 przyrządach mogli się zapoznać w zabawowej formie z różnymi fizycznymi zjawiskami. Rabisko było również okazją do promowania akcji, w której każdy chętny dostawał kartkę z deklaracją oddania swoich organów. Na koniec trzy nazwiska, choć było ich więcej, ludzi bez których ten festiwal pewnie by nie przetrwał – Konrad Owczarkiewicz, Sebastian Dzienyński oraz Zbigniew Czerwiń.

 

Rafał Podmokły Rafał Podmokły Autor artykułu

Dziennikarz, meloman, biblioman, kolekcjoner, chodząca encyklopedia sportu. Podobnie jak dobrą książkę lub płytę, ceni sobie interesującą rozmowę (SPORT, KULTURA, WYWIAD, LUDZIE).