Skąd się wzięła w 1980 roku tzw. „afera myślenicka” (cz.5)

Mając pretekst, jeszcze przed rozpoznaniem szczegółów sprawy i bez werdyktu sądowego, w ochronie przed tzw. matactwem prewencyjnie zatrzymano wybranych uczestników zdarzenia. Aby zrobić wrażenie wielkości nadużycia, zaaresztowano w sumie 13 osób mających związek z procederem.
Do więzienia trafili więc w kolejności – pierwszy sekretarz Komitetu Myślenickiego PZPR z dwoma zastępcami oraz B. Grzesiak, następnie naczelnik miasta wraz z zastępcami oraz z niektórymi kierownikami wydziałów Urzędu Miasta uczestniczących w procesie inwestycyjnym z racji obowiązków służbowych, dwóch wybranych dyrektorów firm krakowskich usługujących roboty budowlane oraz dyrektor firmy budowlanej i kierownik budowy realizujący dom dla Grzesiaka.
Zatrzymano osoby, mimo że nie wszystkim można było zarzucić związek z aferalną działalnością działek na ul Dąbrowskiego lecz aby skutecznie zniszczyć wizerunek to liczył się fakt kontaktu z więzienną celą, przede wszystkim „głównego adwersarza”. Jeszcze nie zaawansowano robót budowlanych willi, nie rozliczono finansowego obciążenia kosztami, a już formowano oskarżenie o malwersację.
Nie potrafię znaleźć związku przyczynowego między budową domów dla sekretarzy na Zarabiu i budowy daczy przy ul Dąbrowskiego. Tym bardziej trudno doszukać się winy przypadkowo wybranego do zrealizowania zamówienia kierownika budowy domu dla Grzesiaka. Finał sprawy i brak końcowego aktu oskarżenia dowodzi, że prokuratorowi też było trudno znaleźć dowody przekroczenia prawa i nie pomogła mu w tym kontrola NIK-u.
Trudno było uzasadnić rozmach i znaczenie prowadzonego dochodzenia, więc dla usprawiedliwienia, nazwano go - Największą aferą w PRL – nie mającą pokrycia w rzeczywistości. Szermując hasłem afery, propagandowo sloganami nadmuchano balon przestępstwa i do opinii publicznej poszła wiadomość o więzieniach. Chociaż nie było wiedzy o konkretach to „myślenickie nadużycia” stały się głośne w Polsce. Pokazano dbałość o porządek prawny w ochronie skrzywdzonych mieszkańców przez lokalną władzę administracyjną, mimo, że przecież taką władzę narzucono pod dyktando partii.
Całość tzw. afery przeszła do historii. Aby sprawę zagmatwać, to inspiratorów w kręgach partyjnych wymieniono. I na dobrą sprawę dzisiaj mało kto wie, o co w tej zabawie chodziło.
Tomasz Osiński