„Tę walkę nam narzucono”

Historia 31 stycznia 2023 Wydanie 5/2023
„Tę walkę nam narzucono”

Pod takim tytułem wydano kilka lat temu wspomnienia Wincentego Perza, żołnierza Armii Krajowej myślenickiego obwodu „Murawa”, a później poakowskiej partyzantki walczącej z komunistycznym zniewoleniem. Wspomnienia tego chłopaka z Węglówki, który w 1939 roku miał zaledwie szesnaście lat, dobrze pokazują losy młodych ludzi ziemi myślenickiej, którzy podjęli walkę z niemieckim okupantem, a po wojnie nie złożyli broni dalej walcząc o wolność Ojczyzny.

Mimo młodego wieku Wincenty Perz swoją walkę rozpoczął już we wrześniu 1939 roku, kiedy za namową polskich żołnierzy, działając na tyłach oddziałów niemieckich w okolicach Kasinki Małej przecinał kable telekomunikacyjne, co dezorganizowało dowodzenie u najeźdźców. Bardzo wcześnie wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, do którego zwerbował go Stefan Siatka granatowy policjant z Wiśniowej. Szkolenie wojskowe, w okolicznościach okupacyjnych, przeszedł u Piwowarskiego w Kornatce. Na początku służył jako kurier, przenosząc przesyłki z Krakowa do Myślenic, do Rabki i Nowego Targu. W lipcu 1942 roku przeszedł swój chrzest bojowy. Idąc w dwuosobowym patrolu wzdłuż Raby w pobliżu mostu osieczeńskiego natknął się na trzyosobowy patrol żołnierzy niemieckich. Tak wspomina tę potyczkę Wincenty Perz:

„(…) mając pistolet w ręku, posuwałem się ścieżką koło samego koryta (…) nagle jak spod ziemi, przede mną pojawił się patrol niemiecki. Trzech hitlerowców z psem. (…) ten na przedzie momentalnie puścił smycz (…) Zdawało mu się, że pies wystarczy, żeby mnie załatwić. (…) nacisnąłem spust. Ku mojej radości zobaczyłem, że pies upadł. Naciskam znów momentalnie spust. (…) Jeden z hitlerowców postąpił jakby trzy kroki do przodu, upadł na twarz. Drugi w tył, rozłożył się. Ale ki cholera? (…) Pistolet odmówił posłuszeństwa. (…) Trzeci z hitlerowców miał pistolet w kaburze. Widzę, jak usiłuje go wydobyć. (…) Nie mam czasu do stracenia. Wykonuję skok do hitlerowca. (…) Jednak kiedy dobiegłem do niego, był to moment, kiedy wyrwał z kabury pistolet. Chciałem złapać za przegub ręki, niestety chwyciłem za lufę i w tym momencie padł strzał, ale był to ostatni strzał Szwaba w jego życiu. Swoim pistoletem ugodziłem go w skroń i zwaliliśmy się obaj na ziemię. Nadbiegł dowódca. Ja przerażony i ogłupiały widzę, że z piersi tryska mi krew. Wiedziałem, że oberwałem, tylko nie miałem pojęcia gdzie …”.

Na szczęście rana nie okazała się ciężka i Wincenty nie wycofał się ze służby. Wręcz przeciwnie brał udział w wielu akcjach bojowych w ramach zgrupowania partyzanckiego obwody „Murawa”. Walczył m.in. z niemieckimi oddziałami, próbującymi we wrześniu 1944 roku zlikwidować Republikę Partyzancką, która obejmowała szereg miejscowości w dzisiejszych gminach: Raciechowice, Wiśniowa, Dobczyc, Myślenice i Pcim. Niemcy na krótko wyparli partyzantów z tych terenów i dokonali krwawej pacyfikacji Wiśniowej, Lipnika i Zasani, jednak partyzanci szybko powrócili w te strony i opanowali teren powtórnie. Pod koniec 1944 roku, w obliczu zbliżającego się frontu rosyjskiego, działania partyzanckie zamarły.

Jak wspomina Wincenty Perz: „W połowie grudnia 1944 roku komendant oddziału myślenickiego Murawa zarządził koncentrację oddziałów partyzanckich na Łysinie. Zgłosiło się około 800 partyzantów. (…) Przemawiał dowódca zgrupowania Kleofas [Karol Piskorz]. Zaczął od słów: - Jeden wróg odchodzi, drugi przychodzi. Wobec zaistniałej sytuacji, że wkrótce na te tereny wkroczą Sowieci oddziały zostają rozwiązane.”

Sam Wincenty Perz został przez dowództwo wybrany do przechowania broni po rozwiązanych oddziałach partyzanckich.

Po przejściu frontu Wincenty Perz nie ujawnił się i nie złożył broni. Działał w tzw. drugiej konspiracji, w jego domu w Węglówce była skrzynka kontaktowa dla różnych oddziałów niepodległościowych m.ni. dla ludzi Józefa Kurasia „Ognia”. Nie miał złudzeń, co do nowej Polski urządzanej po 1944 roku przez komunistów przy wsparciu Armii Czerwonej. Jak wspomina: „Jeżeli mówi się, że walka z okupacją stalinowską była walką bratobójczą, to chamstwo! My występowaliśmy w samoobronie. To była walka z okupacją sowiecką, a nie żadną wojną domową. A poza tym nie my tę walkę zaczęli. Ta walka była narzucona.”

On walkę prowadził od samego początku, najpierw z Niemcami, a później z komunistami. 16 września 1946 roku został aresztowany przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Limanowej. Po próbie samobójczej był leczony w szpitalu więziennym w Nowym Sączu. A po podleczeniu został przewieziony na śledztwo do PUBP w Myślenicach. Trafił do kazamat w suterynie budynku przy ul. Kazimierza Wielkiego 5. Tam przeszedł śledztwo, ale jak zaznacza UB-ecy się bali, że jak będą go katować, to się ktoś na nich zemści, dlatego nie był torturowany. Jednak jak opowiada był świadkiem popełnionej zbrodni przez funkcjonariuszy PUBP w Myślenicach: „(…) byłem świadkiem, gdy przywieziono z obławy, gdzieś spod Babiej Góry, czterech ludzi w mundurach, to byli oficerowie. Czy byli oni z podziemia, czy też ci, którzy powrócili z Zachodu, tego nie wiem. Opróżniono jedną celę obok nas i tam ich wsunięto. Między godziną 10 a 11 przyszło ich kilku, odmykając drzwi do nowo aresztowanych (…). Kiedy wyszli i zeszli (…) na podwórko, padły trzy strzały. To była odległość od naszej celi nie większa niż jakieś 10 metrów. Z trzaskiem odmykają naszą celę. (…) Wyszliśmy. Ci zabici leżeli jeden obok drugiego. Zabici strzałem w tył głowy. (…) Mogę stwierdzić z całą stanowczością, że to nie była żadna ucieczka. To był prawdziwy mord, taki jak robili NKWD-ziści w Katyniu lub hitlerowcy.”

Z Myślenic został przewieziony do aresztu na Montelupich w Krakowie, gdzie siedział do wyroku. Został skazany łącznie na 65 lat więzienia. Później trafił do więzienia w Wiśniczu. Został zwolniony warunkowo dopiero 1 sierpnia 1953 roku. Do końca PRL-u był inwigilowany przez służbę bezpieczeństwa.

Oprac. Witold Rozwadowski