W czasie deszczu w Myślenicach się nie nudzą

To była czwarta edycja gry miejskiej „Jakie tajemnice kryją Myślenice ?”, organizowanej przez szkołę Teresy i Andrzeja Osińskich, ale chyba pierwsza, która odbywała się w tak ekstremalnych warunkach atmosferycznych. Niestety, maj na razie słoneczną pogodą nas nie rozpieszcza i tak też było w niedzielę 12 maja.
O 15 na starcie imprezy w Zespole Szkół Prywatnych przy ul. Kazimierza Wlk. 53 stawiła się nadzwyczaj duża grupa chętnych, nie zważając na to, że robi się coraz bardziej pochmurno i zimno. Chwilę trwała procedura startowa i losowanie kolejności poszczególnych drużyn, które ruszały na trasę w dwuminutowych odstępach. My będziemy towarzyszyć drużynie ze Szkoły Podstawowej z Zasani pod kierownictwem Renaty Piekarz i Janiny Warmuz, który to zespół do udziału w grze zainspirowała Małgorzta Jaśkowiec.
Godzina 15.38. Zaopatrzeni w mapę oraz sześciostronicową instrukcję z zagadkami, ruszamy na trasę. Na początku robimy błąd, bo okazuje się, że ul. Asnyka jest w przeciwnym kierunku. Po chwili jesteśmy już na właściwym tropie i ul. Kraszewskiego zmierzamy w kierunku pierwszego punktu oznaczonego w instrukcji. A jest nim pomnik. Przy pomniku jesteśmy już nieźle przemoczeni, bo od kwadransa leje niemiłosiernie. A to dopiero początek. Teraz przed nami droga do Muzeum Niepodległości wiedzie ulicami M. Konopnickiej, Jordana, Traugutta i Sienkiewicza. W Muzeum czeka na nas szereg zagadek związanych z eksponatami znajdującymi się w sali na drugim piętrze. Przedmiotami zaszyfrowanymi na fotografiach instrukcji okazują się być m. in. szelągi Jana Kazimierza tzw. boratynki, zgrzebło, grot włóczni oraz kule. Ale to nie koniec atrakcji w tym miejscu, bo pytania dotyczą także daty Uczty Królów w Myślenicach z 1424 roku gdy biesiadował u nas Władysław Jagiełło z książętami litewskimi, a orszakowi towarzyszył duński król Eryk oraz Zygmunt Luksemburczyk wraz z małżonką Barbarą. Wychodzimy na zewnątrz Muzeum, a deszcz nie ustaje. Tu naszym oczom ukazuje się kolejny element zgadywanki – a sentencja Jana Pawła II, którą widać na banerze przed Muzeum, stanowi jej rozwiązanie.
Godzina 16.07. Następna zagadka ukryta jest naprawdę sprytnie, bo na drzwiach jednej z kamienic przy ulicy Sobieskiego, na której widać herb z napisem „Virtus nihil timet”, czyli „ Cnota nie lęka się niczego”. To też i my ruszamy w dalszą wędrówkę, chociaż jeszcze przed chwilą zdawało się, że ta aura nas ostatecznie zniechęci. Następny punkt programu to zagadki związane z Sanktuarium NMP. Tablica pamiątkowa poświęcona ks. prałatowi Józefowi Bylicy ułatwia nam rozwiązanie kolejnego zadania. Idziemy w kierunku kościoła św. Jakuba na Stradomiu, a po drodze czeka nas parę rebusów związanych z szyldami nad cukiernią i piekarnią. Rozwiązanie okazuje się łatwe, ale dojść do niego wcale łatwo nie było. Od czasu do czasu ochlapie nas jakiś samochód, ale co to dla nas młodych junaków. Już wiemy, że nie odpuścimy i dotrzemy do samej mety.
Godzina 16.20. Jesteśmy obok dzwonnicy przy kościółku, a na niej widnieje napis „Ave Maria”. Dokładnie ten, którego szukaliśmy, aby wykonać kolejne polecenie z instrukcji. Bardzo mokrej już instrukcji, bo deszcz zdaje się padać niemal z każdej strony. Zmierzamy w kierunku Zarabia i ścieżki spacerowej przy kortach tenisowych, basenie, skate parku oraz mini golfie. Te obiekty trzeba było wpisać w puste kratki, aby odfajkować kolejny punkt programu. Następnym jest znalezienie kluczyka zawieszonego na wiszącym moście. Początkowo umknął on naszej uwadze, ale instrukcja informuje jasno, że bez niego dalej ani rusz. Szukamy i jest. Można iść dalej. Zaczyna się trochę przejaśniać, ale to już nie ma wielkiego znaczenia, bo nasze ubrania i tak przemoczone są już do suchej nitki.
Godzina 16.53. Za mostem zawracamy w kierunku strażnicy na Zarabiu, bo naszym następnym celem ma być Zamczysko. Gdy docieramy na skraj lasu przu ulicy Zamkowej, musimy zweryfikować nasze ambitne plany. Byliśmy przygotowani na grę terenową, ale w takich warunkach przydałoby się obuwie trekkingowe. „Lepiej niż na Runmaggedonie” – słychać wśród uczestników. „Albo na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej” – rzuci ktoś inny. Na tym ostatnim odcinku wybieramy zatem łatwiejszą trasę i docieramy do punktu docelowego na końcu ulicy Bukowej. Tam, obok bardzo „klimatycznego” obiektu przypominającego nieco sklep dawnego GS-u, czekają na nas organizatorzy z gorącymi kiełbaskami, herbatą i pysznymi wypiekami. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Co chwilę na metę docierają kolejne grupy, również te, które postanowiły dotrzeć do Zamczyska. Niektórzy z nich wyglądają, jakby uczestniczyli w motocrossie, ale i oni nie narzekają.
Ogółem w grze miejskiej wzięło udział ponad 120 uczestników, podzielonych na 25 zespołów liczących od 3 do kilkunastu osób. Do pokonania były 2 trasy, w zależności od tego, na ile swoje możliwości oceniali uczestnicy. Można było wybrać trasę giermkową i wtedy szło się 4,5 km lub rycerską liczącą 8 km. Najmłodsza uczestniczka liczyła 2 lata, a najstarsi pewnie jakieś 5 albo 6 dekad więcej. – Za najcenniejszą zdobycz dzisiejszej imprezy uznaję fakt, że udało nam się wyciągnąć młodszych i starszych ludzi sprzed telewizora, że mogli ze sobą przebywać na świeżym powietrzu, poznać się i mimo bardzo niekorzystnej aury przeżyć ciekawą przygodę. A jeśli przy okazji poznali trochę ciekawostek związanych z Myślenicami, to tym lepiej – powiedział dyrektor Andrzej Osiński. Nasza grupa z Zasani zapamięta tegoroczną edycję gry jako przeżycie dosyć ekstremalne, ale na pytanie czy było warto, odpowiedź może być tylko jedna: – Jeszcze jak.