W handlu czuje się jak ryba w wodzie

Anna Nikolin jest absolwentką wydziału administracji publicznej, ale jako urzędniczka nie przepracowała ani dnia. Jej żywioł to handel. Śmieje się, że najprawdopodobniej ma to po babci, która prowadziła kiedyś kiosk. Ona sama zaczynała od sprzedaży internetowej, a od ponad siedmiu lat prowadzi w Myślenicach sklep z bielizną „Niko”.
Kończąc administrację na Uniwersytecie Jagiellońskim nie przypuszczała, że doświadczenie zawodowe będzie zdobywała w handlu. Dostała pracę w sklepie drogeryjnym, gdzie miała okazję sprawdzić się zarówno w sprzedaży jak i w zarządzaniu zespołem. Kiedy została mamą postanowiła poszukać czegoś, co pozwoli jej łączyć obowiązki mamy z pracą. Razem z mężem postanowiła, że założy firmę i zajmie się sprzedażą internetową. I tak w 2016 roku założyła działalność gospodarczą. Firmę chciała nazwać Niko, od nazwiska, ale ostatecznie stanęło na pełnym nazwisku i tym skrócie, czyli Anna Nikolin Niko.
- Pomysł był dobry, bo było to zajęcie, któremu mogłam się poświęcić wieczorami, kiedy dzieci już spały - wspomina.
Tak było przez ponad rok, do czasu kiedy pojawiła się propozycja wynajmu lokalu w Myślenicach i przejęcia prowadzenia sklepu, z którego rezygnowała poprzednia najemczyni. Lokal znajdował się w Myślenicach, do których od dzieciństwa miała sentyment przyjeżdżała tu bowiem jako dziecko z rodzicami nad Rabę. Po rozeznaniu rynku i krótkim namyśle uznała, że nie może zmarnować takiej okazji. Nad wyborem asortymentu nie zastanawiała się długo.
- Postawiłam na bieliznę, bo to rzecz, którą nosiliśmy i będziemy nosić zawsze, a do tego nie jest tak „kapryśna” jak odzież wierzchnia, której dobór mocno zależy od wielu czynników: aktualnej mody, gustu, sylwetki, a nawet od pogody. Ale głównym powodem było to, że mój mąż pracuje w branży odzieżowej, więc był mi w stanie pomóc, doradzić. To było nieocenione, szczególnie, że wcześniej ani przez chwilę nie przypuszczałam, że będę kiedyś sprzedawać odzież. Dość powiedzieć, że pierwszą rzeczą, jaką sprzedałam, jeszcze kiedy prowadziłam sprzedaż internetową, był… hak holowniczy. Dziś się z tego śmieję, bo chyba trudno o coś bardziej odległego od tego, co sprzedaję teraz, ale tak właśnie było – mówi.
Od siedmiu lat z pasją doradza klientkom jaki rodzaj bielizny wybrać. – W międzyczasie ukończyłam szkolenie z brafittingu, czyli doboru biustonoszy. Chciałam dzięki zdobyć wiedzę jak pomóc klientom o różnej budowie dobrać najlepszy dla nich rodzaj tej bielizny – mówi.
Doradza, ale również słucha tego co klientki mają do powiedzenia, bo jak mówi, głupotą i szkodzeniem sobie byłoby tego nie robić. – Jeśli nie porozmawiam z paniami, nie będę wiedziała co lubią a czego nie, taka wiedza jest bezcenna, bo dzięki niej wiem jakiego towaru szukają. Poza tym wszystkim zwyczajnie lubię ludzi i lubię rozmawiać z nimi, przyznaję się bez bicia – jestem gadułą. Zdarza się, że klientki przychodzą po bieliznę dla bliskiej osoby na ostatnią drogę, to sytuacje wymagające dużego taktu i delikatności, dlatego czasem rozmawiamy, a czasem razem milczymy – mówi Anna. I dodaje: - Niektóre z klientek mówią do mnie „moja wnusia” i dobrze mi z tym. Od początku, kiedy tylko trafiłam do handlu wiedziałam, że to zajęcie dla mnie. Chyba odezwały się geny, bo moja babcia prowadziła kiedyś kiosk.
Dlatego, choć zatrudnia pracownicę, sama regularnie staje za ladą. – Bardzo to lubię, ale bez pani Ani nie dałabym rady, bo muszę też ogarniać szereg innych rzeczy, począwszy od „papierologii”, ZUS-ów, opłat, faktur, przez kontakt z przedstawicielami handlowymi i zamawiania towaru, po dopilnowanie, aby w toalecie nie zabrakło papieru. Własny biznes to nie jest praca, z której wychodzi się w piątek popołudniu i przestaje o niej myśleć do poniedziałku. Zdarza się, że trzeba coś zamówić na życzenie klientki, a w takim wypadku słowo jest rzeczą świętą i jeśli coś obiecam to choćbym miała wstać o 5 i po to jechać to tak robię, bo wiem, że jeśli zawiodę to klientka może już do mnie nie wrócić. Bywa, że czegoś nie ma w jednej hurtowni i trzeba tego szukać w innej. Jednym razem wypada jakiś przegląd, innym niezapowiedziana kontrola, albo urząd życzy sobie, aby dostarczyć jakiś dokument. Tak to wygląda, dlatego niekoniecznie jest to zajęcie dla każdego. Są osoby, które wolą pracę „od-do”, lubią mieć wyznaczone obowiązki. W swojej firmie trzeba być „od wszystkiego”, a to wymaga i dobrej organizacji i uporu, bo jeśli coś się odpuści, to interes upadnie. Na szczęście i jedno i drugie mam. Przydaje się też pracowitość, którą mam po mamie. Od początku mogę również liczyć na wsparcie męża i bardzo je sobie cenię. On śmieje się nieraz, że od zawsze byłam typem społecznika-organizatora i faktycznie coś w tym jest.
Dobra organizacja przydaje się Annie także na innych polach. Sama żartuje, że jej drugi etat to kierowca trójki swoich dzieci. – Rano odwożę je, potem je odbieram, a popołudniami dowożę na zajęcia pozalekcyjne i odbieram je z nich. I tak to się kręci – dosłownie i w przenośni. Tak realizujemy nasz wymyślony kilka lat temu plan, który zakładał, że nie wrócę na etat właśnie po to, aby dopilnować dzieci i godzić to z pracą, ale na swoich warunkach. Bo dzieci można zostawić w przedszkolu od 7 do 17, ale tego jako rodzice nie chcieliśmy – mówi Anna. – Gdyby doba była choć trochę dłuższa, chętnie wróciłabym do biegania, które bardzo lubię. Ale myślę, że przyjdzie na to jeszcze czas, tak samo jak na wymarzone góry. Na razie po pracy realizuję się zakładając przydomowy ogródek i mam nadzieję, ze już wkrótce będą tego efekty.