Władysław Wileński

Po przeczytaniu sprawozdania pana Podmokłego z wykładu o Władysławie Wileńskim, który odbył się w Muzeum Niepodległości w Myślenicach, doszłam do wniosku, że został on głównie przedstawiony jako żołnierz, bohater wojenny. Wykładowca skupił się głównie na jego karierze wojskowej, a fakty z jego życia zostały potraktowane raczej marginalnie. Natomiast brakuje opisu jego charakteru, jego stosunku do najbliższych. Jednym słowem opisu jakim był człowiekiem. Spędziłam 12 lat pod jednym dachem z panem Wileńskim i jego najbliższą rodziną. Byli moimi najbliższymi sąsiadami.
Wspominając go, mam przed oczami niezbyt wysokiego mężczyznę o krępej budowie, blondyna z niebieskimi oczami, noszącego wojskową bluzę piaskowego koloru, zawsze szczerze uśmiechniętego.
W 1959 roku na wiosnę przed Wielkanocą mój mąż i pan Wileński otrzymali mieszkania służbowe w bloku na ul. Żeromskiego, jako pracownicy tzw. Bepu, czyli Przedsiębiorstwa Budowlanego, będącego filią Wadowickiego Przedsiębiorstwa Budowlanego, którego byli pracownikami. My na drugim piętrze, a państwo Wileńscy pod nami na pierwszym piętrze. Lepszych sąsiadów trudno sobie wyobrazić. Oboje serdeczni, mili, życzliwi wobec innych. Wprowadzili się z córką Martą, która chodziła wtedy do szkoły i suczką Żabą. My mieliśmy wtedy pierwsze dziecko 5-cio miesięcznego syna.
Przez 12 lat nie słyszeliśmy ze strony państwa Wileńskich żadnych kłótni, a ściany w bloku były cienkie. Jedyne odgłosy to było ubijanie mięsa na kotlety w niedzielę przed południem. Wiedzieliśmy, że pani Kazia zaczyna gotować obiad. Żyli bardzo skromnie, bo i wynagrodzenia pracowników były wtedy niskie, a pracował tylko pan Wileński. Wprawdzie żona jego umiała szyć i to bardzo dobrze, ale nie słyszałam, żeby szyła dla obcych.
Pewnego razu, gdy miałam zatrucie pokarmowe, przyszła do mnie moja mama. Idąc do łazienki straciłam przytomność z odwodnienia i upadłam w przedpokoju. Moja mama czuła się bezradna, nie wiedziała co robić i zaczęła krzyczeć ratunku! Przybiegł pan Wileński (widocznie był wtedy na urlopie w domu), przeniósł mnie na tapczan i wezwał pogotowie. Jeszcze wtedy nie mieliśmy telefonu, więc znalazł najbliższy.
W ciągu tych 12 lat mieszkania w bloku dwukrotnie zalaliśmy mieszkanie państwa Wileńskich. Pierwszy raz ta sytuacja wyniknęła z tego, że przed południem wyłączono wodę. W mieszkaniu była dziewczyna dochodząca do drugiego mojego syna, który nie dorósł jeszcze do przedszkola. Woda przestała się lać więc nie zakręciła kurka. Ja po przyjściu ze szkoły zabrałam dzieci nad Rabę. To był powszechny zwyczaj, bardzo dużo ludzi po pracy lub w czasie urlopu chodziło z dziećmi nad Rabę. Pani Wileńska wiedziała, gdzie mnie szukać i przybiegła po mnie, bo w ich mieszkaniu kapie z sufitu. Chcieliśmy wynagrodzić straty państwu Wileńskim. Nie przyjęli niczego. Pan Wileński oświadczył, że właśnie planował malowanie mieszkania. Drugim razem to było z innej przyczyny. Dach w bloku był płaski. W czasie ostrej zimy nagromadziła się na nim gruba warstwa śniegu i lodu. Kiedy słońce mocno przygrzało zaczęło się to topić i przeciekać przez sufit do naszego mieszkania a od nas do Wileńskich. Wtedy pracowałam w Szkole Podstawowej nr 2. W czasie lekcji przybiegła do mnie pani Kazia, żebym dała klucze do mieszkania. Gdy po lekcjach wróciłam do domu miałam wszelkie naczynia rzędem ustawione w pokoju, gdyż tam gęsto kapała woda. Też nie chcieli słyszeć o odszkodowaniu. Pewnego razu zdarzyła się taka sytuacja, w której pan Wileński wykazał ducha bojowego. Drzwi do bloku nie były nigdy zamykane. Pewnej nocy zaczął się ktoś mocno dobijać do drzwi jednego z mieszkań. Pan Wileński wybiegł z mieszkania z siekierą w ręku, jedyną bronią jaką wtedy posiadał, żeby walczyć z napastnikiem i nagle stanął jak wryty, bo napastnikiem okazał się dyrektor jednego przedsiębiorstwa kompletnie pijany, który pomylił bloki – zgadzało się tylko piętro i numer mieszkania.
Syn mi przypomniał, że tata opowiadał, że jak pan Wileński jechał autem z Przedsiębiorstwa to zawsze z szybkością 40 km/godz., bo tak był przyzwyczajony do jazdy czołgiem. Kochany pan Wileński w pamięci tych, którzy go znali pozostał jako człowiek prawy, szlachetny, serdeczny i dzielny – bohater dnia codziennego.
Pan Wileński zmarł dwa tygodnie po śmierci mojego męża w 2003 roku.
Teresa Święch