Z miłości do drzew i do drewna

Minęło kilkanaście lat od kiedy Monika Stanisz pierwszy raz wzięła do ręki kawałek drewna i zaczęła z niego tworzyć różne przedmioty, głównie zabawki dla dzieci. Sama o sobie mówi, że jest jak duże dziecko, bo nie kalkuluje i nadmiernie nie analizuje, ale idzie za swoim wewnętrznym głosem. Tak w biznesie, jak i w życiu. Od kilku miesięcy jest właścicielką firmy Monika Stanisz ART, a zajmuje się w niej tworzeniem rękodzieła i edukowaniem.
Droga do miejsca, w którym jest teraz, prowadziła od etatu w jednym z krakowskich muzeów, z którego w pewnym momencie zrezygnowała, aby zająć się już tylko firmą, którą założyła jeszcze tam pracując. Wytwarzała przedmioty z drewna, głównie zabawki inspirowane dawnymi, ludowymi. Za jedną z nich dostała nawet wyróżnienie, i to od jury dziecięcego, w Konkursie na Zabawkę Przyjazną Dziecku. Jej zabawki: kołatki, grzechotki, a nawet lalka, pojawiły się też w jednym z seriali historycznych.
Z czasem odeszła, choć nie całkiem, od zabawek, ale nadal robi swoje, jak je nazywa „drewnioki”. Szczególnie upodobała sobie kilka tematów zwierzęcych: krowy, kury (kiedyś też hodowała takie prawdziwe) i koty (które uwielbia i które towarzyszą jej do dziś).
Tu warto wspomnieć, że ta jej droga, ale nie tylko zawodowa, bo też życiowa, prowadziła z miasta – Krakowa na wieś, najpierw do Sawy, a potem Krzesławic.
Na wsi zaczęła prowadzić warsztaty z rękodzieła i odkryła, że uwielbia to robić. Do dziś dzieli się z ludźmi tym, co potrafi robić i tym, co ją fascynuje, a to nie tylko etnografia, ale też przyroda, a w szczególności las.
Mieszkając w miejscu otoczonym nie tylko przez owocowe sady, ale też góry, korzysta z tego w każdej wolnej chwili. – Lubię spacery po lesie. Obowiązkowo przynajmniej raz w tygodniu wychodzę na Kostrzę. Oprócz Beskidu Wyspowego lubię też Beskid Żywiecki, a niedawno odkryłam Tatry Słowackie. Co może niektórych dziwić, lubię chodzić po górach samotnie, szczególnie kiedy potrzebuję wyciszenia, przemyślenia jakiś spraw – mówi. I dodaje: – Ale lubię też wędrować z ludźmi. Potrzebuję ich wokół siebie, do wymiany energii i doświadczeń. Lubię też z nimi pracować i rozmawiać. Z dorosłymi, ale tak samo z dziećmi. Nigdy nie traktuję ich „z góry”, ale jak równych sobie. I to właśnie od dziecka usłyszałam najpiękniejszy komplement. Kiedyś na warsztatach w żartach rzuciłam, że nie lubię dzieci, a wtedy jedna z dziewczynek spojrzała na mnie i powiedziała: „Ale pani kłamie”. Kiedy zapytałam skąd wie, że kłamię, odpowiedziała: „Przecież pani jest jak dziecko”. To były i są nadal najmilsze słowa jakie usłyszałam. I najprawdziwsze, bo tak, jestem jak dziecko. Nie mówię i nie robię niczego dlatego, bo powinnam, bo wypada. Robię to, co czuję i mówię to, co myślę.
Właśnie idąc za swoim wewnętrznym głosem w 2023 roku zamknęła poprzednią firmę. – W pandemii przyszedł kryzys. Firma działała, ale „kulała”, a ja nie dawałam rady z niej wyżyć. Być może po prostu nie poświęciłam jej wystarczająco czasu i energii? Tak czy inaczej zdecydowałam się ją zamknąć – mówi Monika i dodaje, że potem nastąpiło coś, czego zupełnie się nie spodziewała. – Przez rok w głowie kłębiły mi się pytania: Co robić dalej? Zostać tu? A może wyjechać? Szukałam na nie odpowiedzi, aż przyszła myśl, powiedziałabym nawet „oświecenie”: „Skoro Pan Bóg dał mi talent, to dlaczego go marnuję? Dlaczego nie pracuję na swoje nazwisko? I tak w grudniu 2024 roku zarejestrowałam firmę i nazwałam ją Monika Stanisz ART. W sieci nadal działam pod nazwą Save Art Moniki, nie chciałam tego zmieniać, bo czuję się do tej nazwy przywiązana – mówi. - O moim przekonaniu, że naprawdę chcę to zrobić, chcę założyć nową firmę, niech świadczy fakt, że niespecjalnie przejęłam się tym, że obejmie mnie tzw. duży ZUS, bo nie minęło 5 lat od zamknięcia poprzedniej. Robiąc pierwszy i kolejny przelew czułam autentyczną wdzięczność za to, że zarobiłam na niego własnymi rękami, że mam zdrowie, siłę i odwagę do działania. Nie chcę żeby kierował mną strach, nie chcę tracić energii na nieustanne obawianie się o to co będzie, i czy zarobię na ZUS, wolę ją wykorzystać na działanie. I tak robię, niedawno założyłam sklep internetowy. Chciałabym, żeby mój przykład był inspiracją dla tych, którzy wiedzą czego chcą, ale boją się po to sięgnąć. Pierwsza myśl jest zwykle najlepsza, po niej przychodzą wątpliwości, obawy i strach, który zabija kreatywność i sprawczość. Dlatego moje motto brzmi: Działaj, a nie rozmyślaj, bo samo się nie zrobi!
Oprócz robienia „drewnioków” lubi też malować obrazy, ale, że to zajęcie raczej statyczne, bo przy sztalugach trzeba stać lub siedzieć , a ją ciągle „nosi”, malowanie stanowi marginalną część jej pracy, przynajmniej wiosną i latem.
Maluje za to swoje „drewnioki”, a przynajmniej ich większość, i to najczęściej farbami w żywych, intensywnych kolorach, takie jakie lubi najbardziej i jakie sama nosi.
- Co innego praca w warsztacie, tam ciągle się ruszam, tu coś wycinam, tu szlifuję, tu wiercę. Najlepiej pracuje mi się rano, dlatego wstaję o 6 i zanim zacznę pracę w warsztacie, słuchając radia, audiobooków albo podcastów montuję powycinane wcześniej elementy, maluję je i lakieruję. Malowanie często zostawiam sobie też na wieczór. To taka „wisienka na torcie”, coś co lubię najbardziej w swojej pracy. Malowanie mnie wycisza, uspakaja, przynosi odprężenie. Natomiast w warsztacie biorę deskę i szablon, odrysowuję kształt i wycinam go wyrzynarką. Nie wyobrażam sobie, abym mogła zlecić komuś pracę, choćby wycinanie, które wydaje się być rzeczą mechaniczną. Ja tak nie uważam i chcę żeby każda rzecz przeszła przez moje ręce, każda miała „duszę”. Do wycinania drobnych elementów mam wyrzynarkę włosową. Mam też szlifierkę kątową do szlifowania i piłę spalinową, której używam, gdy potrzebuję coś wyciąć z grubszych, np. 7-centymetrowych fosztów. Niektóre rzeczy np. skrzydła kur albo nogi krów ciosam siekierką lub…. tasakiem do mięsa. Od twórców ludowych ze Stryszawy, którzy robili drewniane ptaszki nauczyłam się moczyć w wodzie mniejsze klocki lipowe. Oni tak robili a potem brali taki klocek i strugali go tak, jak… pietruszkę nawet na niego nie patrząc. W takim właśnie drewnie - lipowym pracuję najczęściej. Albo topolowym, bo oba są miękkie. Ale zdarza mi się też w innych. Niedawno szukałam np. drewna sosny wejmutki. Poza tym, że ogólnie bardzo lubię sosny, m.in. za ich zapach, tej szukałam specjalnie na koniki. Drewno sosnowe nie ma sęków, jest sprężyste. Nogi konika wykonane z niego wytrzymają więcej niż nogi z drewna lipowego, które jest bardziej kruche, zwłaszcza z upływem lat.
Ta wiedza to efekt kilkunastoletniego doświadczenia, ale też obserwacji i nauki m.in. od wspomnianych twórców ze Stryszawy. - Każdego, kto chce pracować z drewnem, a nigdy tego nie robił namawiam do tego, aby zaczął się z nim oswajać. Na początek warto pochodzić po lesie, poobserwować, poczuć drzewa, potem pojechać do tartaku, dotknąć drewna, powąchać go, zobaczyć jak tam się z nim pracuje, jak poddaje się pierwszej obróbce , a dopiero później próbować samemu coś zrobić: stołek, budkę dla ptaszków czy ptaszka – mówi Monika. Wtedy okaże się czy to jest coś, co nas porywa, wciąga. Bo trzeba wiedzieć, że praca z drewnem to ciężka fizyczna praca. Nieraz daje mi mocno „w kość”, ale z drugiej strony, dzięki niej nie potrzebuję siłowni ani zajęć fitness.
Kiedy nie pracuje w warsztacie prowadzi warsztaty dla dzieci. Tworząc z nimi, opowiada im o tym, jak się żyło w czasach, kiedy nie było internetu, a nawet prądu. I czym wtedy bawiły się dzieci. – Niełatwo jest zaimponować współczesnym dzieciakom, czymś je zaskoczyć jeśli chodzi o zabawę i zabawki. Co jednak ciekawe, dzieci obeznane z nowinkami technicznymi, otwierają ze zdziwienia buzie na widok prostych rzeczy, które można zrobić z kawałka drewna albo z papieru. Są zafascynowane tym, że same mogą zrobić coś z niczego.