Z potrzeby wyjścia zza komputera

Z potrzeby wyjścia zza komputera

Za kilka dni minie pół roku od otwarcia Miś Cafe. Ta bawialnio-kawiarnia to dzieło Katarzyny Pyki i Mateusza Strączka, którzy są parą nie tylko w biznesie, ale też w życiu prywatnym. To ich dzieło nie tylko w sensie biznesowym, ale też praktycznym, bowiem jako projektanci sami od „a” do „z” wymyślili i zaplanowali jak to miejsce ma wyglądać.

- Nazwa kawiarni Miś Cafe nawiązuje do imienia naszego syna – mówią Kasia i Mateusz.

Ona na co dzień projektuje wnętrza, on samochody. Oboje od kilku lat prowadzą swoje firmę projektową Manuka Studio. W związku z tym mnóstwo czasu spędzają przed komputerami. - Była w nas potrzeba wyjścia z biura, wyjścia do ludzi, zrobienia czegoś na zewnątrz – tak mówią o genezie pomysłu na Miś Cafe, który stał się nową częścią ich firmy.

Droga od słów do czynów była krótka. - W maju zaczęliśmy rozmawiać o tym, że to ciekawy pomysł, a w czerwcu już wynajęliśmy lokal. Uznaliśmy, że albo robimy to teraz albo wcale – mówią.

Miejsce, które znaleźli w Myślenicach odpowiadało im w 100 procentach, a roztaczający się z niego widok na góry, w tym Chełm i Uklejnę był dodatkowym atutem. Oboje uwielbiają kolarstwo górskie (ta pasja zresztą ich połączyła) i jeśli tylko czas im pozwala chętnie wybierają się na trasy enduro.

Kierunek „las” to jeden z ich ulubionych kierunków. I to nie tylko na rowerach. – Zupełnie nie jesteśmy osobami, które dobrze odnajdują się w zatłoczonych, głośnych miejscach. Krupówki i godziny spędzane w galeriach handlowych to zupełnie nie nasza bajka. Zakupy robimy online, a wolny czas wolimy wykorzystać na pójście do lasu, na przykład na hamaki. Lubimy przestrzeń, która pozwala odpocząć, odetchnąć.

Taka była też ich idea bawialnio-kawiarni, w której królują naturalne materiały z drewnem na czele i neutralne kolory.

- Chcieliśmy, żeby to miejsce było spójne z nami, z tym co lubimy, a lubimy spokój, harmonię i uporządkowanie. Nie chcieliśmy, żeby było „za bardzo i za dużo” wszystkiego: dźwięków, kolorów, bodźców. Zależało nam na tym, że żeby mama lub tata mogli usiąść z dzieckiem wygodnie na dywanie i odpocząć. I chyba się udało, bo zdarza się, że opiekunowie… zasypiają na podłodze bawialni. I to jest super, bo najwyraźniej znaczy, że świetnie się u nas czują - mówią.

Od początku mieli jasne wyobrażenie jak przestrzeń, którą wynajęli ma wyglądać. Od początku też nie było wątpliwości, że projekt stworzą sami. – Cały proces projektowy, od rozplanowania pustego lokalu, nadania mu odpowiedniej funkcji, przez wybór materiałów wykończeniowych: wykładzin, oświetlenia, płytek, gotowych mebli, ale też tych wykonywanych na zamówienie u stolarza czy projekt wentylacji, aż do zadbania o prawidłową funkcję technologiczną zaplecza, zgodną z przepisami, czyli wszystko to, co dla innych zazwyczaj jest najbardziej przerażające, dla nas było wielką frajdą - wspomina Kasia. Tak powstał projekt, o którym mówi: - Odpowiadający na moje potrzeby, nie tyle jako mamy, co osoby wrażliwej estetycznie na przestrzeń wokół.

Jedyne, czego nie zaprojektowali sami, to jak mówią, zabawki. – Wybieraliśmy je z najwyższą starannością, kładąc nacisk na jakość i ekologię. Dlatego zdecydowana większość zabawek jest drewniana, a niektóre z nich pochodzą od lokalnych twórców – mówi Kasia.

Tak jak byli pewni wyboru zabawek do bawialni tak samo od początku wiedzieli, że jeśli słodycze w kawiarni to tylko te zdrowe.

- To było dla nas naturalne, bo sami na co dzień staramy się odżywiać zdrowo i naszemu synowi też nie podajemy produktów pełnych cukru, sztucznych barwników i wypełniaczy. Chcieliśmy pokazać, że można dokonać lepszych wyborów, że istnieją „zdrowe słodycze”. Świata nie zmienimy i nie planujemy tego robić, ale cieszy nas to, że możemy się przyczynić do tego, że ktoś choć odrobinę zmieni swoje nawyki na zdrowsze – mówi Kasia.

O swoim przedsięwzięciu mówią, że jest tak samo dla dzieci jak i dla dorosłych, niekoniecznie rodziców. - Na początku padały pytania „czy trzeba mieć dzieci, żeby do nas przyjść?”. Wyjaśniamy więc: nie, nie trzeba. Można przyjść z własnym dzieckiem, z cudzym, albo bez dzieci. Przychodzą nie tylko rodzice z dziećmi, ale też dziadkowie z wnukami – mówi Mateusz.

- Mam taką obserwację, ciekawą i łamiącą stereotypy. Statystycznie przychodzi do nas więcej mam z dziećmi, ale ojcowie, którzy się u nas pojawiają, niemal przez cały czas spędzony w bawialni towarzyszą swoim pociechom przy zabawie. Odkładają telefon i poświęcają uwagę dziecku wspólnie odkrywając różnorodne zabawki – mówi Kasia.

Najtrudniejsze w całym pomyśle, czy raczej jego realizacji było, jak mówią, zbudowanie zespołu. Po pierwsze dlatego, że wcześniej nikogo nie zatrudniali. Po drugie, w ich rodzimych branżach, proces ten wygląda inaczej niż w tej, w której dopiero stawiali pierwsze kroki. Na ich ogłoszenie odpowiedziało aż 80 osób, ale to wcale nie ułatwiło im zadania.

- Jeśli chodzi o specjalistów łatwo jest weryfikować kompetencje, wystarczy kilka prostych, technicznych pytań i już wiadomo czy ktoś jest specjalistą czy nim nie jest. W branży projektowej jest poza tym łatwiej, bo ludzie się znają i wystarczy zapytać o opinię kogoś kto zna daną osobę. Tu natomiast nie było wiadomo na kogo się trafi. Rozmowa rozmową, a to co po niej dalej było niewiadomą. Dopóki człowiek nie sprawdził się „w boju” nie było wiadomo jak będzie. Ale wyszło całkiem dobrze – mówi Mateusz.

- Zatrudniliśmy cztery dziewczyny. Trzy nadal pracują z nami, jedna z przyczyn losowych zrezygnowała, ale na jej miejsce przyszła inna. Staramy się też zauważać lokalne, niewielkie firmy. I nie chodzi tylko o zabawki, bo współpracujemy również z okolicznymi cukierniczkami, krakowską palarnią kawy, ale przede wszystkim z tutejszymi specjalistami, którzy prowadzą zajęcia rozwojowe dla dzieciaków - mówi Kasia. I dodaje: - Pierwszy okres, okres niewiadomych i zaskoczeń minął. Teraz lepiej rozumiemy potrzeby naszych klientów, więc współpraca z firmami zewnętrznymi układa się harmonijnie. Jest lepiej, stabilniej.

W biznesie jej zdaniem przydają się takie cechy jak uważność, cierpliwość i dbałość o szczegóły, choć jak mówi, ta ostatnie, oprócz tego, że pomaga to czasem ciąży. - No i najważniejsze, trzeba lubić ludzi i lubić z nimi rozmawiać – podsumowuje.

- Bywa trudno pogodzić prace: jedną, drugą i trzecią. Do tego dziecko, domowe obowiązki, nie mówiąc już o pasjach, które na razie zostały gdzieś z boku – mówi Mateusz, ale jak dodaje, liczyli się z tym, że tak będzie.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że to jest pierwszy rok, rok, w którym musimy się mocniej zaangażować, żeby to wszystko dobrze funkcjonowało. Wiemy, że później będzie łatwiej. – mówi Kasia i ze śmiechem dodaje: - A przynajmniej tak sobie tłumaczymy. Że będzie łatwiej.

Oboje nie tracą nadziei na to, że i na pasje znajdzie się czas i to jeszcze w tym roku. - Sprzęt rowerowy mamy przygotowany i czekamy z utęsknieniem, żeby w końcu ruszyć. Nawet tu, do pracy planujemy przyjeżdżać na rowerach. Połączymy przyjemne z pożytecznym. Poza rowerami uwielbiamy też prace w ogrodzie. Kiedy spędza się tyle czasu przed ekranem komputera, to potem proste rzeczy, grzebanie w ziemi cieszą sprawiają wielką przyjemność. Dlatego nie możemy się doczekać, żeby wziąć w ręce łopatę, grabki, pobrudzić ręce ziemią. Kochamy swój ogród, w którym mamy m.in. strefę szklarniową, strefę z warzywami, poza tym jest sad, dużo kwiatów, bylin, krzewów itd. – mówią.