Zrobi remont, a jak trzeba to i zagra na trąbce

Zrobi remont, a jak trzeba to i zagra na trąbce
Jarosław Górni Fot. fot. z archiwum prywatnego

Pierwszym wzorem był dla niego dziadek Franciszek. Był przysłowiową „złotą rączką” i potrafił naprawić wszystko, od grabi, przez parasol po wóz, co kilkuletniemu Jarkowi niezmiernie imponowało. Potem, jako młody chłopak, uczył się od taty, który za granicą zajmował się pracami remontowymi i wykończeniowymi. Następnie sam wyjechał do takiej pracy za granicę. Aż wreszcie wrócił i założył firmę. Nazwał ją: Usługi Remontowo-Budowlane Jarosław Górni.

Jarosław Górni nie kryje, że powodem, dla którego porzucił emigrację zarobkową była rodzina. - W domu czekały na mnie żona i małe dzieci. Rozłąka z nimi zaczęła mi tak doskwierać, że powiedziałem „dość”. Oczywiście, można zostać zagranicą, pracować, zarabiać, ale kosztem czegoś, a konkretnie relacji z bliskimi. Wiem to z własnego doświadczenia, bo kiedy sam byłem dzieckiem tato dużo pracował za granicą i brakowało go w domu. Wyciągnąłem więc z tego wnioski i wróciłem do Polski, żeby być z rodziną, bo straconego czasu z nimi się nie nadrobi – mówi Jarek.

Z myślą o tym co będzie robił po powrocie do Polski, jeszcze w Austrii, gdzie pracował, za odłożone pieniądze kupił busa i sprzęt potrzebny do prac remontowych. Już po powrocie wystarał się o dotację z Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego na założenie firmy. - Po szkoleniach i kursach mogłem dopiąć formalności i założyłem firmę – mówi. Był maj 2019 roku.

- Wcześniej miała trochę szerszy zakres prac, teraz skupiamy się na wykończeniach wnętrz. Aż do powieszenia obrazów, a że współpracujemy z projektantami wnętrz, jak trzeba to i obrazy powiesimy – mówi. I dodaje: - Na początku byłem sam, ale z czasem dołączył do mnie brat, który postanowił zmienić branżę. Potem dołączył do nas jeszcze jeden nasz brat oraz mój szwagier. Z naszej czwórki jeden z braci specjalizuje się w wykańczaniu łazienek, drugi w tapetowaniu, a ja ze szwagrem jesteśmy od wszystkiego. Do tego dorywczo pomaga nam dwóch chłopaków, którzy być może dołączą na stałe do naszego składu. Ta praca ma swoją specyfikę, która nie każdemu odpowiada. Co najważniejsze, to praca fizyczna, jest się więc w ruchu, a skoro tak to wymagane jest dobre zdrowie i sprawność fizyczna, bo nieraz dużo się trzeba nabiegać po schodach, albo po… drabinie.

Sam na brak kondycji nie narzeka, w końcu kiedyś miał być żołnierzem. - Ukończyłem liceum językowo-wojskowe, potem trafiłem do wojska. Miałem zostać w nim na stałe, ale życie potoczyło się inaczej – mówi.

Nie porzucił za to innej, młodzieńczej pasji – muzyki. Nie poszedł wprawdzie do Szkoły Muzycznej II stopnia, ale gra na trąbce w wielu orkiestrach, m.in. w Reprezentacyjnej Orkiestrze Dętej Miasta i Gminy Myślenice, a jako absolwent Szkoły Muzycznej I stopnia pilnuje muzycznej edukacji swoich dzieci. Jest głęboko przekonany o tym, że ogromnie pomaga ona w różnych dziedzinach życia, nawet tych pozornie niemających nic wspólnego z muzyką.

Młodzieńcze plany, jak mówi, były inne, ale jak podkreśla absolutnie nie żałuje, że jest tu gdzie jest i robi to, co robi. – Od małego miałem smykałkę do takich prac. Mój dziadek był „złotą rączką” i przychodzili do niego ludzie z różnymi przedmiotami do naprawy. Zawsze chętnie się przyglądałem pracy dziadka i pomagałem mu. Potem, kiedy byłem trochę starszy, w czasie ferii albo w wakacje, kiedy większość moich rówieśników odpoczywała, ja jechałem do taty, do Austrii, żeby z nim pracować przy remontach i wykończeniach wnętrz. Miałem z tego gotówkę i satysfakcję – mówi.

Kiedy już jako dorosły mężczyzna sam wyjechał za granicę, został, jak mówi, rzucony na głęboką wodę.

- Wcześniej ledwie liznąłem niemieckiego, musiałem się więc go nauczyć tam na miejscu i to szybko. Dlatego dużo rozmawiałem z Austriakami, spędzałem z nimi dużo czasu, słuchałem ich i podpatrywałem. Zresztą miałem okazję pracować z różnymi obcokrajowcami. Zaobserwowałem jak różnie pracują Austriacy, Portugalczycy, Albańczycy i mieszkańcy innych krajów dawnej Jugosławii: Chorwaci, Serbowie. Każda z tych narodowości miała inny system pracy. Albańczycy chyba najbardziej ze wszystkich zaimponowali mi sumiennością. Polacy wyróżniali się na tle innych pomysłowością i wszechstronnością. Nie zdarzało się, aby Polak-malarz mówił, że nie położy płytek czy nie zaszpachluje dziury, bo nie jest od tego. Pamiętam, że najczęstsze pochwały pod adresem Polaków dotyczyły tego, że radzą sobie tam, gdzie inni nie dają rady.

- Moja praca to przede wszystkim praca fizyczna, a bywa nieraz, że jednocześnie realizujemy 3-4 zlecenia. Do tego dochodzą kosztorysy dla klientów, rozliczenia z klientami - tego nikt za mnie nie zrobi, oczywiście jest księgowa, ale jej rola jej inna, ona czuwa nad tym, żeby wszystkie te rozliczenia się zgadzały – mówi Jarek. – Za najważniejsze w mojej pracy uważam rzetelność oraz uczciwość i szczerość. Nie należy obiecywać klientowi gruszek na wierzbie, tylko dlatego, że sobie czegoś życzy, bo dużo ważniejsze jest wykonanie pracy zgodnie ze sztuką i przepisami.

Tak jak wtedy, kiedy wracał z emigracji do Polski, cały czas stara się nie zapominać o tym po co tu wrócił. – Praca jest ważna, ale po to się pracuje, aby żyć, a nie na odwrót – mówi.