„Żyję do dziś, więc żyję po coś”

„Żyję do dziś, więc żyję po coś”
Panią Dorotę cieszy to, że w wolontariat włącza się coraz więcej ludzi. - Mają dłonie w kształcie serca - mówi. Fot. archiwum Doroty Ruśkowskiej

Dorota Ruśkowska - zna ją z pewnością każdy myśleniczanin. Nie tylko z dokonań aktorskich, ale także z akcji charytatywnych. I właśnie o tej drugiej działalności postanowiliśmy z nią porozmawiać.

- Jak zaczęła się Pani przygoda z wolontariatem?

Działam w nim od ponad dekady. Czułam taką potrzebę, nie analizowałam czy takiego wsparcia brakuje czy nie, kierowałam się sercem. Pierwsza, większa podjęta przeze mnie akcja to „Nie każde łóżeczko musi być białe”. W jej ramach mieszkańcy powiatu myślenickiego stworzyli tzw. „ogród marzeń” dla małych podopiecznych szpitala w Krakowie - Prokocimiu, by mogli w nim odpocząć po trudach leczenia. Zebraliśmy naprawdę dużą sumę, odzew był ogromny. Kupiliśmy antresole, kwietniki, ławeczki, huśtawki. Pomyślałam sobie wtedy - dlaczego kończyć na tej akcji, skoro tak dobrze się udała? I pojawił się kolejny pomysł - organizowałam bajkowe spektakle teatralne, które wystawiane były w prokocimskim szpitalu. Z czasem zaczęłam się zastanawiać - a może by tak małych pacjentów i nie tylko odwiedził mikołaj? Tak zaczęła się prężnie działająca do dzisiaj akcja „Mikołaj w szpitalu”, podczas której mikołaj, wraz ze swym orszakiem, odwiedza chorych i wręcza im prezenty.

W paczkach znajdują się najczęściej kosmetyki, słodycze i zabawki. Motorem napędowym, by dalej działać charytatywnie, była także postawiona mi onkologiczna diagnoza - zostałam poinformowana, że zostało mi nie więcej niż trzy miesiące życia. Chciałam zakończyć moją egzystencję dobrze, pomagając innym.

Pierwsza edycja „Mikołaja w szpitalu” była niezwykle spektakularna. Do szpitala w Prokocimiu, oczywiście z pomocą dobrych ludzi, dostarczyłam konie i sanie oraz blisko 20 - metrową choinkę. Pamiętam, że ustrajaliśmy ją o 3 nad ranem, wieszając ozdoby choinkowe pochodzące ze zbiórki, w którą zaangażowali się myśleniczanie. Byli mikołaj, aniołowie i oczywiście prezenty, również przygotowane przez mieszkańców naszego miasta i innych darczyńców. Cały orszak przemierzał park wokół szpitala wzbudzając niemałą sensację.

- Z czasem akcje „Nie każde łóżeczko musi być białe” i „Mikołaj w szpitalu” pojawiły się także w Myślenicach.

Tak, doszły do mnie głosy, że mieszkańcy Myślenic zastanawiają się, dlaczego pomysły te nie są realizowane również w ich mieście. Dzięki aukcji zainicjowanej przez dawny Dom Grecki, pozyskałam fundusze na stworzenie „ogrodu marzeń” również na terenie szpitala w Myślenicach. Zakupiliśmy kolorowe plastikowe domki do zabaw dla dzieci. Później, w myślenickim szpitalu, wdrożyliśmy „Mikołaja w szpitalu”, a także nową inicjatywę - „Dzień Dziecka w szpitalu” - z okazji tego święta również odwiedzamy pacjentów z prezentami, zarówno dzieci, jak i dorosłych. W każdym z nas jest przecież coś z dziecka. Akcję tę rozszerzyliśmy na inne myślenickie i krakowskie placówki - domy dziecka, seniora czy samotnej matki.

Kilka lat temu zainicjowałam powstanie w Myślenicach Gminnego Klubu Wolontariatu. Jego szefową jest Renata Piekarz, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Zasani, a prywatnie moja siostra. Klub działa, rozwija się, realizuje wiele akcji pomocy na rzecz bezdomnych czy pacjentów szpitali. Jestem więc spokojna o to, że gdy mnie już zabraknie, wolontariat przetrwa.

- Ludzie chcą pomagać?

Zdecydowanie tak. Pomoc innym daje niezwykłą radość. Widoku szczęśliwego obdarowanego chorego nie zapomina się nigdy. Zauważyłam, że wiele osób, które otrzymały paczkę będąc w szpitalu, po wyjściu z niego włącza się w akcję. Ucieszyła ich ona jako pacjentów i teraz chcą, by ci, którzy są na ich miejscu, też się radowali.

W wolontariat angażują się zarówno dzieci i młodzież, jak i dorośli oraz seniorzy. Ich szczodrość nie zna granic. Mają dłonie w kształcie serca. Prowadziłam kiedyś imprezę charytatywną, podczas której zebrano blisko 70 tys. zł. A uczestniczyła w niej garstka ludzi. W zbiórkach na chore dzieci zbiera się po kilka milionów złotych. To pokazuje jak ludzie potrafią się zmobilizować w szczytnym celu. Każdemu powtarzam: kochaj, bo z tego będziesz rozliczany.

- Pandemia zmieniła wolontariat?

Tak, ma inną formę. Mikołajowy orszak już nie wchodzi do środka szpitalnego budynku, prezenty rozdaje personel medyczny. Podobnie z Dniem Dziecka. Upominki przekazują medycy.

- Jakie ma Pani plany w kwestii pomagania? Chyba że myśli już Pani o „charytatywnej emeryturze”?

O nie, nie wyobrażam sobie zrezygnować z działalności charytatywnej, to część mojego życia. Zawsze mówię innym, że jeśli nie pojawię się na jakiejś akcji, to znaczy, że umarłam. Przeżyłam trzy miesiąc, które mi dawano, żyję do dziś, więc żyję po coś.

W ubiegłym roku darczyńcy zakupili ponad dwumetrowe choinki dla szpitala w Prokocimiu, które przywieźliśmy wraz z mikołajowym orszakiem. Każdy oddział otrzymał swoje drzewko. Ubieranie go sprawiło pacjentom mnóstwo radości. W tym roku chciałabym zrealizować ten pomysł w naszym myślenickim szpitalu. Poza tym odpowiadam na bieżące wydarzenia. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to robię akcję. Cały czas pomaga mi w tym Klub Wolontariatu Myślenice.

- Wolontariat to ważna część Pani życia. Ale jest jeszcze aktorstwo. Trudno łączyć te dwa obszary?

Bardzo dobrze mi się to udaje. Zawsze znajduję czas zarówno na jedno, jak i drugie. A zdarza się też, że zespalam te dwie kwestie. Zorganizowałam kiedyś spektakl „Wszyscy wszystkim”, z aktorskim udziałem lokalnych włodarzy, którego dochód przeznaczony został na leczenie dziewczynki z Dobczyc chorej na nowotwór. Takich charytatywnych przedstawień było więcej.

- Przy okazji naszej rozmowy nie sposób nie zapytać o Pani udział w filmie o skoczku narciarskim Stanisławie Marusarzu, który miał ostatnio premierę.

Reżyserowi tego filmu Markowi Bukowskiemu poleciła mnie moja agentka. Zagrałam czechosłowacką gaździnę. Musiałam więc mówić w obcym języku, uczyłam się właściwego akcentu. Poznawałam też historię głównego bohatera. Taka znajomość jest bardzo ważna w przypadku pracy nad filmem biograficznym. Zdjęcia kręcone były w skansenie w Chochołowie. Atmosfera na planie była bardzo przyjazna. Reżyser każdemu aktorowi poświęcał dużo czasu. Aktorzy również nawzajem się wspierali. Nawiązywały się przyjaźnie. Odtwórca głównej roli, Mateusz Janicki, to niezwykle sympatyczny, skromny człowiek.

Opisując zawód aktora rzadko mówi się o cierpliwości, a trzeba jej mieć naprawdę dużo. Przygotowania do nagrań, oczekiwanie na wejście na plan i samo kręcenie trwają bardzo długo. Tak było i tym razem.

Bardzo się cieszę, że miałam okazję wystąpić w tym filmie. Tym bardziej, że postać Stanisława Marusarza wiąże się też z Myślenicami - zaprojektował skocznię narciarską, która znajduje się w naszym mieście, choć od wielu lat nie działa. Mam nadzieję, że kiedyś uda się znów ją otworzyć.

 

Anna Ostafin Anna Ostafin Autor artykułu

dziennikarka z pasją, ciekawa świata i ludzi, doświadczenie zdobywała w rozgłośni radiowej, portalach internetowych i wydawnictwach prasowych, absolwentka filologii polskiej (specjalność medialna).