Nie było takiego szału, takiego pośpiechu jak dzisiaj
Nie było takiego szału, takiego pośpiechu jak dzisiaj. Mam wrażenie, że ten ciągły pęd przeszkadza dziś ludziom w funkcjonowaniu. Są bardziej nerwowi niż dawniej. U nas było to mniej odczuwalne, wszystko było ułożone. Szliśmy do pracy, potem do przedszkola po dzieci i przychodziliśmy do domu. Mieliśmy też czas na to żeby pójść do kina, albo żeby prowadzić życie towarzyskie
- w rozmowie z Magdaleną Wojtan i Kamilem Sorockim mówią Tadeusz i Krystyna Wygonowie
Krystyna Bogdanowicz- Wygona wychowywała się w Myślenicach, chociaż urodziła się w Woli Radziszowskiej. Obecnie przebywa na emeryturze, to absolwentka Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Myślenicach, z wykształcenia prawnik. Przez długie lata pracowała jako rodzinny kurator w Sądzie Rejonowym w Myślenicach.
Tadeusz Wygona to rodowity myśleniczanin, który mówi o sobie, że jest myślenickim „krzakiem”. To również absolwent Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki, który obronił dyplom na studiach geodezyjnych po których przez długie lata pracował w zawodzie. Był jednym z pierwszych geodetów w mieście. Obecnie przebywa na emeryturze.
Poznali się w czasach szkolnych w liceum. Ona tańczyła w zespole, śpiewała w chórze - on grał na skrzypcach. - Grałem i patrzyłem jak ładnie tańczy ta dziewczynka - dzisiaj wspomina Tadeusz Wygona. Tak to się wszystko zaczęło.
Reprezentujecie Państwo ciekawe zawody, dlatego zainteresowała nas droga jaką w Państwa młodości należało przejść, aby ukończyć studia prawnicze i geodezyjne…
Krystyna: Mam w rodzinie wnuków będących absolwentami wydziału prawa i mogę powiedzieć, że studia dawniej wyglądały zupełnie inaczej. W głównej mierze były stacjonarne, a nawet jeśli ktoś musiał pracować i decydował się na naukę zaocznie, to nie płacił za nie jak dzisiaj.
Czy ciężko było znaleźć pracę w Państwa wyuczonych zawodach w Myślenicach?
Krystyna: Droga do zawodu prawnika była naprawdę długa! Przed absolwentem studiów stało prawdziwe wyzwanie jakim było zrobienie aplikacji. Ja skończyłam aplikację sędziowską w trakcie pracy, która podjęłam w urzędzie powiatowym. Następnie rozpoczęłam pracę w sądzie, ale nie udało mi się dostać na stanowisko sędziowskie, dlatego zdecydowałam się na pracę w charakterze rodzinnego kuratora Sądu Rejonowego w Myślenicach.
Czym się Pani zajmowała?
Krystyna: Przede wszystkim koordynowałam pracę kilku kuratorów, zajmowałam się szerokim wachlarzem zagadnień, który obejmował sprawy rodzinne dotyczące np. władzy rodzicielskiej, problemów z małoletnimi, problematyki z odpowiedzialnością nieletnich, alkoholizmu rodziców, a nawet środków odurzających.
Tadeusz: Żona tak pokochała tę pracę, że została w niej siedem lat dłużej i dopiero w wieku 67 lat przeszła na emeryturę.
Krystyna: W naszej rodzinie nie mieliśmy tradycji związanych z prawem. Byłam humanistką, interesowała mnie ta dziedzina nauk i uznałam, że to będzie dla mnie odpowiedni kierunek studiów. Nie było łatwo, a po latach tak się zdarzyło, że mamy dwóch synów notariuszy, jeden wnuk skończył studia prawnicze, a dwóch kolejnych jeszcze studiuje prawo. Można powiedzieć, że w naszej rodzinie byłam prekursorem prawniczym.
Pan natomiast był umysłem ścisłym?
Tadeusz: Tak. Najpierw próbowałem dostać się na wydział budownictwa lądowego na Politechnikę Krakowską, ale się nie udało. Finalnie obroniłem dyplom na Wydziale Geodezji w Wyższej Szkole Rolniczej i to właśnie geodezję pokochałem. Z zatrudnieniem nie było żadnego problemu, a pracy było mnóstwo. Czasem nawet za dużo. Pracowałem bardzo dużo, od wczesnych godzin porannych często nawet do północy.
Kiedy dostałem pracę w Powiatowym Biurze Geodezji w 1967 roku, byłem drugim magistrem inżynierem w powiecie myślenickim. W sumie pracowało nas tam siedmiu i wykonywaliśmy taką samą liczbę zleceń, które dzisiaj realizuje około 300 geodetów. To była praca na akord - ile zrobiłem, tyle zarobiłem. Cały czas pracowałem w terenie. Wykonywałem m.in. pomiary przy budowie bloków na Osiedlu Tysiąclecia. To geodeta odpowiadał za ułożenie budynku, żeby ściany nie były krzywe i żeby były pod kątem prostym.
Musi Pana rozpierać duma, kiedy chodzi Pan po Myślenicach widząc tyle swojej pracy.
Tadeusz: Nie, mnie rozpiera duma z czegoś innego. Stworzyłem podstawy do wybudowania aż pięciu kościołów na naszym terenie: to Bysina, Chełm, Myślenice - osiedle, następnie Brzączowice i piąty… już nawet nie pamiętam gdzie on się znajduje.
Oba zawody zarówno wtedy, jak i dzisiaj kojarzą się z dobrymi zarobkami. Jak to było w Państwa przypadku?
Krystyna: Moje wynagrodzenie było ustalone ustawowo i miałam stałą pensję. To nie były wysokie stawki.
Tadeusz: Natomiast ja zarabiałem dobrze. Pieniądze zależne były od liczby wykonanych zleceń i liczone według taryfikatora. To była praca na akord. Im więcej działek wydzieliłem, tym wyższą pensję odbierałem. Miałem tzw. ,,wolny zawód”. Nie podpisywałem listy obecności, bo czas pracy był nienormowany.
W jaki sposób udawało się Państwu połączyć życie zawodowe z rodzinnym?
Krystyna: Musieliśmy się wywiązywać z wszystkich obowiązków - zarówno zawodowych i tych domowych związanych z wychowaniem dzieci. Ja pracowałam do godziny 15 i potem zajmowałam się domem. Przez to, że często musiałam jeździć w teren do rodzin przeprowadzać wywiady. Dużo pracy zabierałam też do domu.
Tadeusz: Tu się muszę przyznać, że to żona opiekowała się dziećmi, bo ja wychodziłem rano o 7, kiedy one jeszcze spały. Przychodziłem wieczór o 21 i dzieci… już spały. Kiedy w niedzielę rano żona szła z dziećmi na spacer to… ja odsypiałem. Potem musiałem szukać ich podczas spaceru.
Krystyna: Koniec końców udawało nam się wszystko pogodzić. Nie było takiego szału, takiego pośpiechu jak dzisiaj. Mam wrażenie, że ten ciągły pęd przeszkadza dziś ludziom w funkcjonowaniu. Są bardziej nerwowi niż dawniej. U nas było to mniej odczuwalne, wszystko było ułożone. Szliśmy do pracy, potem do przedszkola po dzieci i przychodziliśmy do domu. Mieliśmy też czas na to, żeby pójść do kina, albo żeby prowadzić życie towarzyskie.
Dzisiaj o Zarabiu mówi się jako o strefie wolnego czasu, czy kiedyś też była to dzielnica rekreacyjna?
Krystyna: Zarabie w sezonie to było prawdziwe centrum rekreacji, gdzie wszyscy udawali się na spacery, na pikniki, na mecze piłki nożnej, nad Rabę. W weekendy ludzie nieśli ze sobą koszyki pełne jedzenia, a nad wodą spędzało się całe dnie. Wszyscy przyjeżdżali nad Jaz, a znalezienie miejsca graniczyło z cudem. Jak byliśmy w liceum to było dla nas bardzo ważne, aby znaleźć się na Jazie, bo tam wszyscy się spotykali.
Tadeusz: Kiedy byliśmy na studiach to odbywały się na nim dancingi. Były dwa takie miejsca „Pod Blachą”, czyli tam gdzie dzisiaj jest kościół i w ,,Akwarium”.
W „Akwarium”?
Krystyna: ,,Akwarium” to była przyhotelowa restauracja przy której znajdowała się muszla koncertowa. Występowały w niej zespoły ludowe i folklorystyczne. Myśleniczanie spędzali tam sporo czasu. Zarabie z tamtego okresu miało jedną ważną cechę - ciągnęły tam tłumy, a co więcej byli to sami mieszkańcy miasta, wszyscy się znali. Wtedy w mieście nie było tylu przyjezdnych co dzisiaj.
Jak na przestrzeni lat zmienił się charakter tego miasta?
Krystyna: Dawniej to było zupełnie inne miasto. Kiedy dzisiaj ktoś przyjezdny pyta mnie o daną ulicę, z przyzwyczajenia pytam ,,A jakie nazwisko?”. Kiedyś to wystarczyło, ale dzisiaj mieszka tu tylu przyjezdnych, że Myślenice zatraciły swój pierwotny charakter. Tu był taki zaścianek w którym wszyscy się znali…
Tadeusz: Można powiedzieć, że myśleniczanie sprzed lat to taka ogromna rodzina, a teraz to tętniące życiem miasto. Wszystko zaczęło się zmieniać w błyskawicznym tempie, kiedy wybudowano zalew w Dobczycach i wywłaszczono Droginię, następnie kawałek Trzemeśni i okoliczne miejscowości. Przecież tych ludzi musieli gdzieś osiedlić i tak trafiali do Myślenic.
A sam Rynek? Jak bardzo różni się od tego sprzed lat?
Tadeusz: Rynek to był centralny punkt miasta w którym znajdowały się przede wszystkim sklepy i restauracje. To miejsce żyło i było pełne ludzi, którzy chodzili tu do piekarni, sklepów spożywczych, kiosków, do kas biletowych przy dworcu, cukierni czy na postój taksówek. To było miejsce przez które musieli przejść wszyscy, chcąc załatwić jakąkolwiek sprawę. Zresztą my dalej idąc do Rynku mówimy, że idziemy ,,do miasta”.
Krystyna: A jeszcze musze powiedzieć Wam, że za czasów naszej młodości mówiło się, że do Zakopanego jedzie się przez myślenickie cmentarze, albowiem droga prowadziła przez ulicę Sobieskiego, Rynek i dalej na Niepodległości koło kościółka i Daszyńskiego. I wszystkie auta ciągnęły przez Rynek.
Przy dzisiejszej liczbie samochodów to nie do pomyślenia.
Tadeusz: Dawniej samochodów było niewiele. To był luksus na który mogło pozwolić sobie niewiele osób. Swoje pierwsze auto kupiłem dopiero w 1972 roku. W tamtych latach na drogach królowały motocykle - głównie Javy.
Podczas naszej rozmowy oglądamy wiele fotografii. Dzisiaj każdy z nas ma aparat w telefonie, a czy dawniej myśleniczanie chętnie robili zdjęcia?
Krystyna: Na jednym z tych zdjęć widać zakład fotograficzny wraz z właścicielką Panią Gurdą. To był przed wojną jedyny zakład fotograficzny w mieście.
Jakie zdjęcia przede wszystkim wykonywali w nich myśleniczanie?
Tadeusz: Do legitymacji, do dowodów… a także zdjęcia okolicznościowe; komunijne, zbiorowe, rodzinne.
Krystyna: My mieliśmy bardzo dużo fotografii. Widać, rodzice dbali o to, żeby uwiecznić fragmenty życia, tak aby stanowiły pamiątkę. Każda z tych sesji wiązała się z pieczołowitymi przygotowaniami. Jak się przychodziło do Pani Gurdówny, bo tak wszyscy na nią mówili - to potrafiła stworzyć odpowiedni nastrój do zdjęć. Do zdjęć rodzinnych stół nakryty był obrusem, żeby zdjęcia wyglądały jak w domu. Kiedy szliśmy do zdjęć komunijnych, to również przygotowana była odpowiednia sceneria - kącik z wazonami z kwiatami: liliami czy jakimiś innymi. Dzisiaj każdy może zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie - tak jak mówicie, za pomocą telefonu.
Fragment rozmowy przeprowadzonej przez Magdaleną Wojtan i Kamila Sorockiego. Wybrane urywki zostały wykorzystane do publikacji Harcerskiego Archiwum Społecznego.
Wygraj jedną z książek "Myślenice we wspomnieniach mieszkańców"
W ramach Harcerskiego Archiwum Społecznego młodzi ludzie szukali myśleniczan chętnych do podzielenia się swoimi życiowymi doświadczeniami. Rozmowy toczyły się wokół zdjęć udostępnionych przez Muzeum Niepodległości, a rozmówcy opowiadali o tym, co znajduje się na fotografiach i wspomnieniach, jakie budzą w nich przedstawione miejsca, obiekty i wydarzenia.
Efektem jest ponad dwustustronicowa książka w której zebrany materiał został podzielony na fragmenty ułożone tematycznie. Znalazły się w niej urywki rozmów, a na naszych łamach prezentujemy ich obszerne fragmenty. Mamy nadzieję, że starszym czytelnikom pozwolą na moment przenieść się do czasów ich młodości, natomiast młodszym poznać Myślenice, w jakich na co dzień żyli ich rodzice i dziadkowie.
Książka „Myślenice we wspomnieniach mieszkańców” nie trafi do sprzedaży, jednak dla naszych czytelników udało nam się zdobyć kilka egzemplarzy. Aby mieć szansę otrzymania jednego z nich wystarczy dostarczyć do siedziby redakcji kupon konkursowy, który drukujemy w papierowym wydaniu Gazety Myślenickiej.