Co ma słoń do kina?

Co ma słoń do kina?
Ryszard Tadeusiewicz Naukowiec AGH, absolwent myślenickiego LO

Tytuł dzisiejszego felietonu wywołał zapewne zdziwienie. No bo rzeczywiście – co ma słoń do kina?

Okazuje się, ze dużo!

Chętnie o tym opowiem, ale muszę po kolei.

Dzisiaj filmy oglądamy głównie w telewizji, albo w Internecie. Pandemia wypędziła nas z sal kinowych, nad czym bardzo boleję, bo bardzo lubiłem wyprawy do kina, atmosferę przygasających świateł, rzędów foteli, rozsuwanej kurtyny i ogromnego srebrnego ekranu, poprzez który wchodziło się w zupełnie inny świat.

Mam nadzieję, że jak ta zaraza przeminie – kino znowu zaprosi nas do swego magicznego wnętrza.

Ale dziś pozostają nam tylko filmy przekazywane drogą elektroniczną albo rejestrowane na płytach DVD. Warto jednak sięgnąć do historii i przypomnieć, że kino zaczęło się od celuloidowej taśmy. Bez niej kina by nie było.

Dlaczego?

Żeby uzyskać wrażenie ruchu na kinowym ekranie, trzeba wyświetlać jeden po drugim obrazy prezentujące kolejne fazy tego ruchu. Konieczne jest więc wykonania serii fotografii rzeczywistego poruszającego się obiektu i potem ich kolejne wyświetlanie w takim samym tempie, jak były wcześniej rejestrowane. Tak się robiło filmy od początku i tak się je robi do dzisiaj, tyle tylko, że dzisiaj te obrazy rejestruje się cyfrowo.

Fotografie ludzie nauczyli się robić w 1839 roku. William Talbot opatentował wtedy technikę fotografowania, która dostarczała obraz na szklanej płycie.

Jednak trudno sobie wyobrazić kamerę, która by rejestrowała film na setkach szklanych płytek! Czy Państwo wiecie, że jeden film wymaga użycia ponad stu tysięcy zdjęć? Wyobrażacie sobie Państwo stos takiej ilości szklanych płyt i maszynę, która by te płyty kolejno wyświetlała?

Dlatego los kina zależał od tego, czy znajdzie się przezroczyste, mocne i giętkie tworzywo, na którym można będzie wszystkie te zdjęcia umieścić bezpośrednio jedno po drugim, a następnie je prezentować bez ryzyka ich pogubienia lub pomieszania. Czyli wykonać z niego to, co nazywamy taśmą filmową. Przyroda takiego tworzywa nie dostarcza i sprawa byłaby przegrana – gdyby nie słonie.

Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazków. Ale często potrzeba staje się matką... zupełnie innego wynalazku, niż ten, który był źródłem tej potrzeby! Tak było właśnie z taśmą filmową.

Potrzebę zgłosiła firma Phelan and Collander. Firma ta stwierdziła, że zaczyna jej brakować surowca do wyrobu kul bilardowych. Kule te od lat wyrabiano z kości słoniowej, a tej pod koniec XIX wieku zaczęło brakować. Wynikało to z faktu, że dramatycznie zmalała populacja słoni, masowo zabijanych właśnie w celu pozyskania kości słoniowej. Z żadnej innej znanej substancji kul bilardowych robić się nie dało. Niezbędny był nowy wynalazek. Firma ogłosiła więc, że da astronomicznej wysokości nagrodę wynalazcy, który pokaże, jak wyrabiać kule bilardowe nie zabijając słoni.

Wśród licznych badaczy i wynalazców, którzy usiłowali zdobyć tę nagrodę, byli Amerykanie, bracia Hyatt. Ich wytrwałe próby stworzenie kuli bilardowej z trocin i papieru nasączanego różnymi substancjami nie przyniosły sukcesu, ale przy nasączaniu trocinowej kuli tak zwanym kolodium (roztwór nitrocelulozy w eterze) - trochę się go wylało. Rozlane na podłodze kolodium zastygło w postaci folii – cienkiej, giętkiej, przezroczystej – po prostu idealnej do tego, by z niej zrobić taśmę filmową. Bracia opatentowali to tworzywo pod nazwą celuloid (w 1870 roku), a pierwszą taśmę filmową z celuloidu zrobił w 1877 roku Hannibal Goodwin.

I tak zaczęło się kino!

A do słoni niestety dalej strzelano ...