Dawid Wacławczyk – wirtuoz roweru
To nazwisko kojarzy chyba każdy, kto chociaż raz miał okazję zobaczyć w Myślenicach zawody trialu rowerowego. Dawid Wacławczyk już od kilku lat zachwyca na nich niesamowitymi akrobacjami, skacząc (czy nawet fruwając) na rowerze po skałach, drewnianych belach, betonowych segmentach oraz oponach i często robi to na wysokości ponad dwóch metrów nad ziemią.
Uprawia dyscyplinę bardzo efektowną i przyciągającą wzrok nawet przypadkowych widzów, o czym świadczyły tumy widzów na ubiegłorocznych zawodach Pucharu Polski, który rozegrano na plaży piaszczystej na Zarabiu. Dawid należy nie tylko do polskiej, ale i światowej czołówki. Czterokrotnie zdobywał tytuł wicemistrza Polski, a w ubiegłym roku udało mu się zrealizować marzenie o tym, żeby dostać się do najlepszej 25 na świecie, bo takie właśnie miejsce zajął na światowym czempionacie w katalońskiej miejscowości Vicu. W rankingu UCI zajmuje pozycję o jeden stopień niższą. W tym roku będzie obchodzić swoje 24 urodziny, a ostatnio mogliśmy oglądać go na Memoriale Stacha Cichonia, gdzie w pokazie rowerowych akrobacji towarzyszył mu 11 – letni Mikołaj Woźniak, jego wychowanek z klubu Trials Up Team.
Na jakie pytanie jako zawodnik najczęściej musisz odpowiadać?
Czy się nie boję, że spadnę z którejś przeszkody i coś sobie połamię.
Co odpowiadasz?
Że złamać sobie coś można nawet schodząc po schodach.
Na oko trial wygląda na strasznie niebezpieczny.
Faktycznie jak się ogląda z zewnątrz to tak. Trochę inaczej się na to patrzy, gdy człowiek zaczyna samemu uprawiać trial. W sumie słyszałem chyba o jednym wypadku, który skończył się jakimiś poważnymi następstwami. Natomiast przeciążenia na stawy w trialu są rzeczywiście bardzo duże i jest to sport mocno eksploatujący w dłuższej perspektywie.
To, co się rzuca w oczy to fakt, że zawodnicy - niezależnie od tego czy uda im się wskoczyć na jakąś przeszkodę, czy też mówiąc bardzie obrazowo „złapać ją kołem” - nie wpadają w panikę, gdy lecą z rowerem z wysokości pierwszego piętra.
Tajemnica tego zachowania polega na tym, że każdy rowerzysta przygotowując się do pokonania kolejnej przeszkody, próbuje sobie wyobrazić również, w którą stronę poleci rower i on sam jak się coś nie uda. Opracowujesz „drogę ucieczki” i to jest tak samo ważne jak samo skakanie.
Zadziwiająca jest też sama techniką skakania na tym bardzo dziwnym rowerku, bo nie ma w nim chyba żadnego elementu „sprężynującego”, który pomagałby w osiągnięciu odpowiedniego pułapu.
Zgadza się. Siła wyskoku kryję się w samej korbie i tym jak szybko nią zakręcisz. Trzeba mieć naprawdę mocne nogi.
Dzięki zawodom, które współorganizowałeś na Zarabiu mogliśmy zobaczyć kilku zawodników z Polskiej i nawet światowej czołówki. Niektórzy wyglądali jakby składali się z samych mięśni jak wielokrotny mistrz Polski Karol Serwin, albo mistrz świata z 2018 roku Austriak Thomas Pechhacker i po prostu emanują siłą. Natomiast Ty albo Słowak Samuel Hlavaty (5 zawodnik rankingu UCI z 2019 roku) jesteście bardzo szczupli i sprawiacie wrażenie jakby ten rower też nic nie ważył.
Tak. Trial uprawiają ludzie o bardzo różnej budowie fizycznej, ale tak czy siak siłownia jest nieodzowna, żeby mieć tyle energii jak Thomas, Samuel albo Karol.
W ubiegłym roku osiągnąłeś wymarzoną 25 na świecie. Co dalej? Pierwsza dziesiątka? Miejsce na podium?
To raczej nierealne. Z wielu powodów. Po pierwsze zacząłem uprawiać trial naprawdę późno, bo w wieku 14 lat, zafascynowany motorową wersją trialu, która uprawiał mój tata. W Myślenicach odbywały się wtedy nawet zawody rangi mistrzostw świata. Ja wybrałem rowerową wersję tej dyscypliny i w dosyć krótkim czasie, intensywnie trenując, doszedłem do czołówki krajowej. Sęk w tym, że teraz zawodnicy zaczynają w wieku lat 8 czy 9 i tych paru lat doświadczenia trochę mi brakuje, żeby wejść na taki poziom. To jest dosyć bolesne przeżycie jak jedziesz na zawody międzynarodowe i zaczynają cię ogrywać 18 latkowie, o których jeszcze wczoraj nic nie słyszałeś. W moim przypadku dochodzi jeszcze fakt, że coraz więcej czasu zajmuje mi prowadzenie firmy oraz grupy sportowej, w której trenuje kilkunastu wychowanków i mam nadzieję, że kilku z nich dojdzie do jeszcze lepszych wyników niż ja.
Z uprawiania trialu można się utrzymać?
Z samego uprawiania na pewno nie, bo to ciągle w Polsce i na świecie sport niszowy, chociaż efektowny. Nie ma kontraktów telewizyjnych, regularnych transmisji i puchar świata też nie wygląda tak jak na przykład w skokach narciarskich. Stąd na razie trudno oczekiwać, że znajdzie się powiedzmy w programie igrzysk olimpijskich i pojawią się jacyś potężni sponsorzy.
Czy to drogi sport?
Chyba najtańszy spośród wszystkich rowerowych. Najdroższe rowery, jakie można w ogóle kupić, żeby go uprawiać, to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych, więc to jest ledwie ułamek tego, co trzeba zainwestować w najlepsze rowery kolarskie czy MTB.
Czego można Ci życzyć w kontekście tego roku i kilku następnych lat?
Żeby moi podopieczni mnie przeskoczyli.