Historyk i fotografie
Profesor Łukasz Tomasz Sroka jest pracownikiem naukowym Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Prowadzi badania dotyczące dziejów oraz kultury Żydów polskich, stosunków polsko-żydowskich w XIX i XX wieku, dziejów Galicji (ze szczególnym uwzględnieniem Lwowa i Krakowa), elit miejskich oraz rozwoju idei.
Interesują go także kwestie dotyczące komunikacji społecznej, a także źródłoznawstwo. Jest autorem ponad stu artykułów naukowych oraz siedmiu książek. Ogromnym zainteresowaniem czytelników w Polsce i na świecie cieszy się publikacja „Polskie korzenie Izraela”, która ukazała się w roku 2015. Obecnie drukarnię opuściła kolejna książka tego autora, tym razem poświęcona miastu Tel Awiw. W pracy naukowej prof. Sroka często korzysta z materiałów fotograficznych, a jego publikacje posiadają bogatą i zróżnicowaną warstwę ilustracyjną. Postanowiłem zapytać mojego Rozmówcę o wybrane aspekty związane z rolą fotografii w warsztacie historyka.
Marcin Kania: Czy fotografie są dobrym materiałem poglądowym dla profesjonalnego badacza dziejów?
Łukasz Tomasz Sroka: Zdecydowanie tak! Korzystam z doświadczeń różnych szkół historycznych. Na przykład w kręgu anglosaskim fotografia – nierzadko pojedyncze zdjęcie – bywa punktem wyjścia do napisania poważnego studium naukowego. Powstają w ten sposób świetne prace!
W jaki sposób badacz dziejów może wykorzystać fotografie w swojej działalności?
Niestety, przez lata w naszych naukach historycznych dominowało podejście typu: piszemy np. o jakimś zamku, więc obok wstawiamy „ładne” zdjęcie tegoż zamku. Dzisiaj to anachroniczny sposób myślenia i na szczęście także u nas w szybkim tempie odchodzi w przeszłość. Nie oznacza to, że tak nie można robić, ale tę praktykę zostawmy amatorom. Profesjonalista wie, że z fotografii można wydobyć mnóstwo szczegółów, począwszy od „mistrzów drugiego planu”, którzy często są ciekawsi i bardziej naturalni od tych, co na czele, a skończywszy na analizie kontekstowej, chronologicznej, technologicznej itd. Istotne są pytania nie tylko o to, kto jest na zdjęciu, ale też dlaczego kogoś na nim nie ma? Czy zwykliśmy pytać o nieobecnych? Historia ZSRR nauczyła nas myślenia w kategoriach, że „znikający” ze zdjęć ludzie też są istotni. Kluczowe są pytania dotyczące okoliczności powstania zdjęcia. Świetne efekty dają porównania zdjęć starych i nowych, co pozwala zobrazować zmiany architektoniczne i krajobrazowe.
Czy jako historyk jest Pan nieufny względem materiałów fotograficznych?
Owszem! Wiem, że zdjęcia bardzo często są reżyserowane, potoczyście mówimy o tzw. ustawkach. Trzeba na nie uważać.
Fotografia a prawda – jakie są metody naukowe, mające na celu weryfikację autentyczności przekazów fotograficznych?
Pierwsza z tych metod polega na konfrontowaniu ze sobą różnych kategorii źródłowych. Na przykład wspomniane wcześniej „ustawki” były częstą praktyką okupanta hitlerowskiego. Jeśli ktoś dałby się uwieść propagandzie nazistowskiej, miałby całkowicie zaciemniony obraz np. okupowanej Warszawy lub Krakowa, a w sposób szczególny – tworzonych w tych miastach gett. Mówiąc wprost – rozsyłane podczas II wojny światowej nazistowskie fotografie agencyjne na ogół nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Ludzi zaciągano na siłę przed obiektyw, by odgrywali pewne sceny lub po prostu by udawali szczęśliwych. Dzięki listom, pamiętnikom albo prasie podziemnej wiemy, jak daleko posuwał się w swych kłamstwach okupant.
Książka „Polskie korzenie Izraela” została bogato zilustrowana materiałami fotograficznymi. Jak docierał Pan do nich?
Podstawowe wyzwanie polega na tym, by źródła były różnej proweniencji. Dotyczy to również fotografii. Nie mogą być to fotografie tylko z najbogatszych i reprezentacyjnych miejsc. Trzeba szukać fotografii z różnych dzielnic, bogatych i biednych, z centrum i obrzeży miasta. Nurtują mnie szczególnie takie ilustracje, które oddają jakąś część życia, uwieczniają ludzi w drodze do pracy, w pracy, w biurze, na spacerze, przy kawie… W mojej najnowszej książce pt. „Tel Awiw. Nowoczesne miasto starożytnego narodu” zamieściłem łącznie 238 ilustracji. Wiele z nich zostało opublikowanych po raz pierwszy.
Czy prywatni właściciele chętnie dzielą się fotografiami z naukowcami?
Mam w tym względzie pozytywne doświadczenia. Aktualnie pracuję nad książką o Hajfie. Dzięki życzliwości mojej serdecznej przyjaciółki Lili Haber – przewodniczącej Związku Krakowian w Izraelu – kilka tygodni temu wieczorową porą w mediach społecznościowych ukazało się ogłoszenie, że autor książki historycznej szuka zdjęć. Następnego dnia rano miałem już w poczcie elektronicznej pokaźny zbiór cennych ilustracji z Hajfy – z jej głównych ulic, a nawet zdjęcie z oddziału porodowego jednego z miejscowych szpitali. Byłem ucieszony skalą zaangażowania właścicieli fotografii.
I na koniec – czy Pan fotografuje? Dla przyjemności lub dla celów naukowych?
Tak. Mając doświadczenie wynikające z uprawiania zawodu historyka wiem, że fotografia jest źródłem nieraz bezcennym. Podoba mi się sentencja: „Każde zdjęcie ma swoją historię, niektóre historie mają swoje zdjęcia”.
Tekst i fotografia Marcin Kania (mgFoto)