Jarek Szubrycht „Skóra i ćwieki na wieki”
O tej książce już jakiś czas jest głośno bo od premiery minęło parę miesięcy, ale z racji tematyki, którą porusza chyba nie miała takiej promocji na jaką zasługuje.
Jej autor Jarek Szubrycht (dziennikarz i muzyk z zespołu Lux Occulta) napisał już kilka świetnych książek, chociażby biografię zespołu Vader czy Slayera i szczególnie ta druga była ciekawym projektem, bo powstała praktycznie wyłącznie na podstawie setek, jeśli nie tysięcy artykułów z rozmaitych gazet, przez które przekopał się autor.
Powstał dokument, który czyta się jak historię dziejącą się w czasie realnym, bo muzycy opowiadają o różnych rzeczach nie 30 lat później, ale chwilę po tym jak się wydarzyły. Książka „Skóra i ćwieki na wieki” z dopiskiem „Moja historia metalu” mogłaby sugerować, że to jakieś strasznie hermetyczne dzieło. Nic z tych rzeczy. Do czego ją porównać? Chyba do tej sceny z filmu „Amelia”, gdy pan Bretodeau otwiera w budce telefonicznej małą skrzynkę podrzuconą przez główną bohaterkę i płacze ze wzruszania, bo w środku są przedmioty z jego młodości - te które zapodział wiele lat temu - kolorowe kulki, zdjęcie piłkarza Justa Fontaine i figurka kolarza Federico Bahamontesa. A może do ksiązki Nicka Hornbyego „Gorączka Futbolowa”, w której autor niby opisuje kolejne mecze ukochanego Arsenalu Londyn na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a przecież w rzeczywistości opisuje swoje życie. Tak, to jest książka nie tylko dla fanów metalu czy ciężkiego rocka, punka albo hardcora (kto nim nie był 20 lat temu?). „Skóra i ćwieki na wieki” to wspólne doświadczenie kulturowe. To podróż do przeszłości dla przynajmniej kilku pokoleń, a dla tych, którzy nie liznęli nawet lat 90. czy 80. kapitalna i napisana z humorem lektura historyczna, która jest jednocześnie felietonem, pamiętnikiem i mini leksykonem. Da się wymyślić lepszy wehikuł czasu? Być może, ale bardzo wątpliwe i na pewno nie z papieru.