Mickiewicz ciągle na pomniku
Dużym zainteresowaniem cieszyła się myślenicka premiera filmu Waldemara Szarka „Niepewność. Zakochany Mickiewicz”, jaka odbyła się w Myślenickim Ośrodku Kultury i Sportu 20 września. Zapowiadano ten film jako próbę odbrązawiania Wieszcza i nawiązanie do obsypanego mnóstwem nagród „Zakochanego Szekspira” w reżyserii Johna Maddena z 1998 roku. Dodatkowo wzmagał apetyt widzów fakt, że była to (aż się nie chce wierzyć) pierwsza w historii polskiej kinematografii próba przybliżenia postaci Adama Mickiewicza.
Czy udało się Waldemarowi Szarkowi naruszyć ten spiżowy pomnik? Zanim odpowiemy na to pytanie należałoby zapytać czy reżyser, który ostatnimi laty specjalizował się raczej w telewizyjnych tasiemcach jest właściwą osobą do spełnienia takiej misji. Chyba niekoniecznie. „Zakochany Mickiewicz” zresztą nie spotkał się z jakimś entuzjastycznym, najoględniej mówiąc, przyjęciem krytyków i w 10 stopniowej skali ocen oscyluje między 3 a 4.
Czy zatem jest to kompletna porażka? Też nie do końca. Da się wyczuć w tym filmie jakiś niewykorzystany potencjał. Tkwi on głównie w młodych aktorach, których twarze kojarzyliśmy dotąd z komedii romantycznych. Romantyczny miał być również poniekąd „Zakochany Mickiewicz” i może nawet ta koncepcja by się obroniła, gdyby reżyser bądź scenarzysta się jej konsekwentnie trzymał. Sęk w tym, że oprócz młodzieńczej miłości 22-letniego Adama Mickiewicza do Maryli Wereszczakówny jest tu jeszcze tyle wątków pobocznych, które czasami są ledwie zasygnalizowane i wymagałyby osobnego omówienia, że mocno rozbijają całą narrację. Pojedynki na pistolety albo szable, filareci, masoni, nimfy, car Aleksander, tajemnicza postać będąca zdaje się pierwowzorem księdza Robaka etc. Zdecydowanie za dużo grzybów w tym nowogrodzkim barszczu. Paradoksalnie to nagromadzenie elementów wcale nie powoduje, że prawie dwie godziny spędzone kinie mijają szybciej, bo brakuje tu fabuły zmierzającej w jakimś kierunku i przede wszystkim jakiegoś napięcia emocjonalnego, a powinno być, bo przecież mówimy o niespełnionej miłości ludzi wkraczających w dorosłość.
Główna zasługa w uczłowieczaniu Mickiewicza należy się odtwarzającemu tytułową rolę Nikodemowi Rozbickiemu, bo chociaż jego „Mickiewicz” nazbyt często gada cytatami ze swoich późniejszych dzieł i generalnie scenariusz nie daje mu zbyt wiele pola do popisu, to udaje mu się nadać trochę życia postaci, którą kojarzymy z cokołów, portretów, rycin czy z banknotów. Dla niego i odtwarzającej Marylę Aleksandry Piotrowskiej oraz kilkorga aktorów młodszego i starszego pokolenia (Landowska, Mastalerz) warto ten film zobaczyć. Także po to, żeby oczyma wyobraźni ujrzeć co z „Zakochanym Mickiewiczem” mógłby zrobić reżyser „Kosa” Paweł Maślona czy Maciej Kawalski odpowiedzialny za „Niebezpiecznych dżentelmenów”. No i jeszcze dla tych sielsko-anielskich pejzaży i scen podwodnych kręconych jak w najlepszym teledysku.