Książka tak dziwna, że ja nie zdołałem się w niej zanurzyć

Książka tak dziwna, że ja nie zdołałem się w niej zanurzyć

Uwielbiam czytać książki. Po całym dniu obcowania z komputerami, smsami, badaniami naukowymi - uwielbiam chwilę, gdy mogę się zanurzyć w kręgu światła rzucanego przez nocną lampę i z książką w ręce odpłynąć do innego świata. Lubię książki historyczne, a także podróżnicze opisujące dalekie strony, w których nie byłem i zapewne nigdy nie będę, bo przez kontrast pomagają one lepiej zrozumieć to wszystko, co jest tu i teraz. Ale lubię też fantastykę, zwłaszcza science fiction, bo dzięki niej można nieraz ukierunkować działania badawcze w taki sposób, by tę stworzoną w fantazji i wyobraźni pisarza jakoś przybliżać – jeśli wydaje się tego warta.

Ostatnio spotkałem się jednak z książką tak dziwną, że nie potrafiłem się w niej zanurzyć. Jest to fantastyka, ale tak odległa od codziennej rzeczywistości, że próbując śledzić zawiłości akcji w całkowicie wymyślonym, bardzo dziwnym świecie – miałem wrażenie, że już nie leżę w łóżku z książką w ręce, tylko lewituję gdzieś pod sufitem. Zapewne są tacy, których ta książka zachwyci. Ale mnie przyprawiła o zawrót głowy.

Jeśli ktoś chce doznać podobnego uczucia to podaję dane owej zadziwiającej książki.

Autorką jest Gabriela Karczewska (pełne nazwisko Karczewska-Suchoń), a książka ma tytuł „Manipulatorium”. Takiego słowa nie ma w języku polskim, ale ma ono oznaczać imperium, którego upadek opisany jest we wstępie do książki, natomiast poczynając od pierwszego rozdziału pokazana jest jego przeszłość, która do tego upadku doprowadziła.

Słów, których nie znajdzie się w żadnym słowniku, jest w tej książce bez liku. Nie chodzi tylko o nazwy własne, takie jak nazwa miasta Telemran, bo do nazywania wymyślonych przez siebie obiektów i osób każdy autor ma prawo. Ale całkiem nowymi, wymyślonymi przez Autorkę nazwami, określane są niezwykłe czynności albo osobliwe właściwości, a jest tego tyle, że ja się w tym dość szybko pogubiłem.

Wydaje się, że w wydawnictwie Novae Res (z Gdyni, chociaż Autorka jest z Krakowa) ktoś zwrócił uwagę na gąszcz owych niezwykłych nazw i zaproponował dodanie na końcu książki Słownika Terminów. Zaglądałem do niego wielokrotnie z nadzieją, że może coś wreszcie zrozumiem – ale nic z tego. Większości niezrozumiałych słów w tym słowniku nie ma, więc trzeba w tej sprawie samemu budować swoje intuicje, co wcale nie jest łatwe. Ale może być przyjemne, bo czytelnik w ten sposób zamiast biernie „konsumować” płody wyobraźni Autorki – staje się w dużej mierze współtwórcą dzieła, które czytane przez dwóch różnych czytelników nigdy dla obu nie będzie takie samo.

Jedna sprawa budzi mój podziw: otóż na ile zdołałem ustalić (przeszukując Internet), Pani Gabriela Karczewska-Suchoń jest debiutantką, bo nie znalazłem żadnej wzmianki o jakiejś innej jej książce czy chociażby noweli. Zwykle debiutanckie książki bywają krótkie, bo początkujący autor chce wypróbować swój warsztat, zbadać reakcje czytelników, sprawdzić chłonność rynku – bo to wszystko jest początkowo jedną wielką niewiadomą.

A tymczasem tekst omawianej tu książki zapełnia aż 582 stronice (nie licząc wspomnianego wyżej Słownika Terminów). Trzeba mieć wielką wiarę w siebie, żeby na początku kariery literackiej tworzyć tak ogromne dzieło!

Życzę Autorce, żeby jej optymizm znalazł potwierdzenie w faktach. A państwa wrażeń jako czytelników jestem osobiście ciekawy, więc jeśli ktoś książkę przeczyta i zechce przysłać na adres Gazety Myślenickiej list ze swymi spostrzeżeniami i wrażeniami – to ja z takich opinii czytelników zmontuję felieton, w którym będziecie Państwo mogli przejrzeć się jak w lustrze!