Myśleniczanin Złotym Inżynierem 30-lecia
Pisząc te felietony do Gazety Myślenickiej bardzo rzadko wspominam o sobie. Jest przecież tyle ciekawszych tematów! Jednak dziś chcę zrobić wyjątek.
W poniedziałek 4.3.2024 jest bowiem „Światowy Dzień Inżyniera” i z tej okazji w Naczelnej Organizacji Technicznej w Warszawie odbędzie się uroczysta akademia, na której powierzono mi wygłoszenie referatu na temat sztucznej inteligencji. To jednak sprawa banalna – ostatnio zainteresowanie sztuczną inteligencją jest tak duże, że w ciągu kilku miesięcy wygłosiłem ponad tuzin wykładów i prelekcji na ten temat. Natomiast rzeczą niebanalną jest fakt, że w ogólnopolskim głosowaniu czytelników Przeglądu Technicznego (to taka wychodząca od ponad 150 lat gazeta inżynierska) zostałem wybrany, żeby otrzymać tytuł Złotego Inżyniera.
Ten tytuł przyznawany jest od 1994 roku i mija właśnie 30 lat trwania tych corocznych plebiscytów, w których mnóstwo wybitnych inżynierów zostało uhonorowanych odpowiednim dyplomem i stosowną statuetką.
Ja sam w 1997 roku taki tytuł otrzymałem i byłem z tego bardzo dumny.
Ale z Naczelnej Organizacji Technicznej nadeszła wiadomość, że w ogólnopolskim plebiscycie zostałem wskazany do otrzymania godności, jakiej nikt wcześniej nie otrzymał: Złotego Inżyniera 30-lecia.
Ten fakt skłonił mnie do podzielenia się z Czytelnikami Gazety Myślenickiej wspomnieniami na temat tego, jak ubiegałem się o to, by zostać inżynierem, w sytuacji gdy w Myślenicach nie było bazy do rozwijania zainteresowań technicznych. Obecnie jest inaczej, ale w moich latach szkolnych jedynym zakładem przemysłowym w Myślenicach był Galalit – wytwórnia guzików. Nalegałem, żebyśmy zrobili szkolną wycieczkę do tej fabryki i udało mi się do tego doprowadzić, ale produkcja odbywała się tam na zasadzie manufaktury i inżynierów nie potrzebowano.
Tymczasem ja byłem oczarowany wizją inżyniera jako kogoś, kto przekształca świat. Przyczyniły się do tego książki Juliusza Verne’a, w których inżynier potrafił zbudować podwodny okręt, a rzucony na bezludną wyspę – korzystając początkowo tylko ze szkiełka kieszonkowego zegarka, potrafił zbudować całą techniczną cywilizację. Ja też tak chciałem!
Kupowałem więc czasopisma poświęcone technice. Początkowo były to „Horyzonty techniki dla dzieci”, a potem „Młody Technik”. Korzystałem też z zasobów miejskiej biblioteki. Nauce w szkole podstawowej poświęcałem znaczenie mniej czasu, niż tym dodatkowym lekturom!
W myślenickim Liceum, które bardzo miło wspominam, trafiłem do klasy na wskroś humanistycznej. Dużo miejsca w siatce godzin zajmowały lekcje łaciny oraz historii. Nie narzekam, bo łacinę (po początkowych kłopotach, które każdy ma) – polubiłem. Ale stale marzyłem o przyszłym zawodzie inżyniera!
Akurat w czasie mojej nauki w Liceum niedaleko od bloku, w którym mieszkałem, budowano inny budynek. Potrafiłem godzinami patrzeć, jak robotnicy wznoszą ściany i stropy, ale szczególnie fascynował mnie kierownik budowy – właśnie inżynier. To, co oglądałem, bardzo przypominało kadry z serialu „Czterdziestolatek”, a mnie utwierdzało w przekonaniu, że właśnie inżynierowie są tymi, którzy są w stanie zmieniać świat.
Po uzyskaniu matury postanowiłem zdawać egzamin wstępny na AGH. Ambitnie wybrałem najtrudniejszy wydział elektryczny i intensywnie przygotowywałem się do wstępnego egzaminu. Okazało się wtedy, że moje humanistyczne Liceum dało mi jednak bardzo dobre przygotowanie z matematyki i z fizyki, więc zakwalifikowałem się na studia. Techniczne, nareszcie!
No a teraz – Złoty Inżynier 30-lecia.
Daleką drogę przeszedłem...