Niezapomniany człowiek i aktor Leszek Pniaczek
Upadał wiele razy i wiele razy się podnosił. Do każdego nowego projektu scenicznego podchodził z optymizmem dziecka nieskażonego jeszcze żadnym niepowodzeniem, niczym jego ulubiony Jack Nicholson w słynnej scenie z „Lotu nad kukułczym gniazdem” Zdarzało się, że początkowy entuzjazm szybko się w nim wypalał, ale o dziwo zdołał nim zarazić całkiem sporą grupę młodych ludzi, którzy pewnie nigdy na żadną scenę by nie mieli odwagi wejść, gdyby nie Leszek.
Kazimierz Górski powiedział kiedyś o Kazimierzu Deynie, że „w swoim życiu powinien zajmować się tylko piłką nożną”. Trudno tych słów nie odnieść również do Leszka Pniaczka i jego scenicznych możliwości. Jeśli Pan Bóg dał mu 10 talentów, to niestety wszystkie 10 dotyczyły aktorstwa. Tak zwana vis comica, umiejętność rozśmieszania, głos tak donośny, że słychać go było bez mikrofonu na końcu sali i naturalny luz sceniczny, który powodował, że wybaczało mu się, nawet gdy zapomniał tekstu, bo wyglądało to na sprytnie zaplanowaną grę z publicznością.
Pewnie nie napiszą o Leszku w wielkim leksykonie aktorów polskiego teatru czy filmu, bo aktorstwo to niestety loteria czy raczej rosyjska ruletka, a Leszek Pniaczek nie miał tyle szczęścia co Robert De Niro czy Christopher Walken w „Łowcy Jeleni”. Kilka nietrafionych życiowych wyborów spowodowało, że zdolności Leszka nie zostały właściwie wykorzystane. Jak go zapamiętamy? Jako Toporka ze Spotkań z Balladą? Jako Koziołka Matołka z krakowskich inscenizacji? Jako doktora Michalskiego z „Klanu”? Jako młodego, niesamowicie zdolnego aktora, któremu Anna Polony wróżyła wielką karierę? Jako kabareciarza, który stworzył razem z również niedawno zmarłym Miśkiem Kraskowskim „Pniaku Show”, które potem przeistoczyło się w „Czyli Show”? Jako animatora kultury i środowiska teatralnego w naszym regionie? A może po prostu jako bardzo fajnego, ciepłego człowieka, którym był mimo wszystkich swoich jakże ludzkich słabości? Chyba trafnie zauważył Wojtek Żądło, że najtrafniejszą charakterystykę Leszka Pniaczka napisał Wojciech Młynarski w piosence „Jak artyści szli do nieba”. Tak, Leszek być może był tym halabardnikiem, ale „mrówkę” potrafił zrobić tak, że rozśmieszył nią samego Pana Boga. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Stwórca zabrał Go do siebie w ledwie 58 roku życia.