Pasja naukowa bywa silniejsza nawet od śmierci
Naukowcy nie tylko uprawiają zawód badacza, ale poświęcają mu wszystkie swoje siły i koncentrują wokół niego całe swoje życie. Oczywiście nie wszyscy, jednak odsetek uczonych, dla których nauka jest nie tylko zawodem, ale także wielką życiową pasją, jest wyraźnie większy niż na przykład odsetek w taki sam sposób traktujących swoją profesję księgowych. Postanowiłem przybliżyć Państwu ten psychologiczny i socjologiczny fenomen opowiadając o dwóch uczonych, których pasja badawcza okazała się silniejsza nawet od ich śmierci. Dzisiaj o pierwszym z nich. O drugim – za tydzień.
Wiadomo, że były czasy w historii, gdy za głoszenie określonych prawd naukowych można było zostać skazanym na śmierć. Dotyczy to głównie zdarzeń odległych w czasie, takich jak inkwizycja czy rewolucja. O tych dwóch będzie mowa w tym i w następnym felietonie.
Jednak warto przypomnieć, że pewne dziedziny nauki były prześladowane także całkiem niedawno. W III Rzeszy Niemieckiej albo w Związku Radzieckim za głoszenie pewnych prawd naukowych można było trafić do obozu lub nawet zarobić wyrok śmierci. Nawet w europejskiej XX-wiecznej nauce argument siły miał przewagę nad siłą argumentu.
Mamy jednak już wiek XXI i pozornie mamy to wszystko za sobą. Obu wymienionych państw opartych na zbrodniczych reżimach już nie ma, więc możemy sądzić, że Prawda naukowa jest we współczesnym świecie bezpieczna.
Nic bardziej mylnego!
Nie chcę tego wątku rozwijać tu i teraz, bo inaczej zaplanowałem ten felieton, ale warto pamiętać prorocze słowa Alberta Camusa z jego wspaniałej i przerażającej „Dżumy”: „Zawsze nadchodzi godzina w historii, kiedy ten, który ośmieli się powiedzieć, że dwa i dwa to cztery, jest karany śmiercią…”.
Mówienie Prawdy, także naukowej Prawdy było, jest i będzie niebezpieczne. A jednak zawsze znajdowali się badacze, dla których wartość naukowej Prawdy była ważniejsza niż wartość ich własnego życia. Niektórzy z nich tę naukową Prawdę przypieczętowywali życiem.
Dzisiaj przypomnę pierwszy z takich przykładów.
Szeroko znane jest poświęcenie i determinacja włoskiego filozofa i astronoma Giordano Bruno, który za głoszenie prawdy naukowej został w dniu 17 lutego 1600 roku spalony na stosie w samym sercu Rymu. Do dziś podkreśla się fakt, że był on zwolennikiem zakazanej podówczas teorii Kopernika (że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie), a także wyznawał pogląd, że Wszechświat jest nieskończony i że muszą w nim istnieć inne planety, na których może rozwijać się życie i cywilizacja odmienna od ziemskiej. Twierdził też, że ciała niebieskie poruszają się same z siebie, a nie są (jak wówczas sądzono) ustawicznie napędzane przez anioły. Nie odwołał tych swoich tez, chociaż go torturowano. Nie wyparł się ich, chociaż dawano mu wielokrotnie taką możliwość. Zginął więc w płomieniach na Campo di Fiori pozostawiając pamięć swojej niezłomności.
Byłbym nieuczciwy, gdybym nie wspomniał o tym, że Giordano Bruno obok wymienionych wyżej tez naukowych głosił też szereg tez teologicznych, które z punktu widzenia religii były ewidentnym bluźnierstwem. Tak więc twierdzenie, że Bruno zginął wyłącznie ze względu na nieugięte głoszenie prawdy naukowej, byłoby pewnym uproszczeniem. Jest jednak faktem, że jego śmierć przyczyniła się do tego, iż Galileusz (oskarżany przez tego samego inkwizytora Roberta Bellarmino, który prowadził proces i nadzorował egzekucję Giordano Bruno) swoje tezy naukowe odwołał…
Za tydzień opowiem o innym badaczu, dla którego prawda naukowa była ważniejsza niż śmierć. Czy dzisiaj są jeszcze gdzieś ludzie TAKIEGO formatu?