Prekursor, wynalazca, wrażliwy człowiek tysiąca talentów
Marek był introwertykiem. Nie sypał kawałami na towarzyskich spotkaniach, nie brylował na wernisażach otoczony tłumem słuchaczy. Ale to był ten typ introwertyka, do którego odruchowo czuło się sympatię, bo Marek potrafił wytwarzać wokół siebie coś co określamy jako pozytywną aurę.
Kiedyś o Kazimierzu Deynie mówiono, że chodził własnymi drogami, odzywał się rzadko, ale jak się odezwał to wszyscy słuchali, bo jego uwagi były bardzo celne, zwięzłe i nierzadko bardzo dowcipne i sarkastyczne.
Zadziwiające jak ten opis bardzo pasuje również do Marka Kosiby. Jest ironią losu, a może jakimś znakiem niebios, że w dniu, w którym Marek odszedł ukonstytuowało się Towarzystwo Fotograficzne IDIA, którego był członkiem. Coś się skończyło, ale coś się również zaczyna... Powiedzieć, że sporo zostawił po sobie w ciągu tych 66 lat to nie powiedzieć nic. Biorąc pod uwagę ilość dziedzin, w których bardzo efektywnie udzielał się aż nie chce się wierzyć, że cały czas mówimy o tej samej osobie.
Już w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej miał swój pierwszy aparat fotograficzny. W ósmej klasie szkoły podstawowej za pomysł udoskonalenia kamery filmowej otrzymał z rąk prezesa Urzędu Patentowego tak zwany „Młodzieżowy Patent”. Rok później, już jako uczeń liceum, został zaproszony do studia TVP do Warszawy, do udziału w programie „Sposób” prezentującym młodych wynalazców. Przedstawił w nim kilka swoich innych wynalazków i udoskonaleń z dziedziny fotografii.
Jako uczeń liceum zaczął się interesować fotografią barwną i był pierwszą osobą w Myślenicach, która przekuła to zainteresowanie w działalność zawodową. W liceum założył również zespół rockowy (grający utwory m.in. Hendrixa), a z jego doświadczeń muzycznych, czy nawet gitary, korzystali później chociażby Piotr Gofroń czy Andrzej Boryczko, więc i w tej dziedzinie można go uznać za prekursora.
Gdy po ukończeniu liceum rozpoczął studia na Politechnice Krakowskiej to głównym zagadnieniem, jakiemu się poświecił była automatyzacja obróbki zdjęć. Marek postanowił skonstruować własny komputer prosząc o pomoc starszych kolegów, którzy ukończyli informatykę na AGH. Okazało się wiedzą mniej od niego. To skłoniło go do porzucenia studiów i nawiązania kontaktu z instytutami naukowymi w Warszawie, skąd otrzymał potrzebne dane techniczne. Pierwszym „minilabem” sterował domowej roboty komputer 8-bitowy z zegarem 8 MHz. Na liście patentów Marka jest również napędzana silnikiem naświetlarka fotograficzna oraz światłomierz do analizy punktowej fotografii. Oba te urządzenia wpłynęły w znaczący sposób na usprawnienie pracy w ciemni i umożliwiły naświetlanie negatywów bez konieczności wcześniejszych testów. Był jeszcze obiektyw do zdjęć paszportowych pozwalający jednorazowo naświetlać kilka zdjęć - bez porównania tańszy od tych oferowanych przez renomowane zagraniczne firmy - co wywołało niemały ferment wokół Marka, którego patentem zainteresowały się laboratoria fotograficzne w Polsce, w Europie, a potem nawet na Dalekim Wschodzie.
Był także slider do kamery za napędem, czy metodami chałupniczymi produkowane densytometry eksportowane m.in do Chin. Wyliczyć wszystkich wynalazków, usprawnień, udogodnień nie sposób, bo działał na tylu polach, że tylko dobry kronikarz byłby w stanie za tym nadążyć.
Niepotwierdzone informacje głoszą, że Marek wygrał również jedną z edycji „Wielkiej Gry”. Ale czy bardzo by nas zdziwiło takie trofeum w jego dorobku?
I wreszcie fotografia artystyczna, najczęściej będąca efektem podróży po całym niemal świecie i w mniej lub bardziej bezpośredni sposób nawiązująca do fotografii społecznej. „Tragarze” noszący siarkę z dna indonezyjskiego wulkanu, „Mój kotek” trzymany na kolanach przez chłopca z khmerskiej wioski to tylko najbardziej znane przykłady. Na fotografiach pejzażowych Marka natomiast widzimy świat, w który karmieni codzienną dawką medialnych „bad newsów” nie do końca chcemy już uwierzyć. A przecież ten świat JESZCZE istnieje. Świat, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Aż chciałoby się zapytać „kto śmiałby podnieść rękę, albo chociaż pomyśleć o zniszczeniu tej doskonałej harmonii?”. Niszczycieli jednak, jak pokazuje życie, ciągle nie brakuje.