Radujemy się w sylwestrową noc z powodu papieża Sylwestra II
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, ale o tych najpiękniejszych rodzinnych Świętach jest tak wiele artykułów, że ja nie chcę „ustawiać się w tym tłoku”. Dlatego korzystam z faktu, że zaraz nadejdzie Sylwester z mnóstwem form radosnego witania Nowego Roku – i o tym chcę Państwu opowiedzieć.
O tym, że Nowy Rok będzie się świętować właśnie pierwszego stycznia zadecydował w 45 roku przed narodzeniem Chrystusa Gajusz Juliusz Cezar. Wiąże się z tym pewna zabawna historia, którą opisałem w felietonie zatytułowanym „Nowy Rok 1 stycznia to rzymska prowizorka” opublikowanym 2.1.2019 roku. Nie chcę się powtarzać, więc Czytelników zainteresowanych tym szczegółem zachęcam, żeby sobie wyszukali ten artykuł w Internecie (jest tam nawet w kilku kopiach), natomiast dzisiaj spróbuję opowiedzieć Państwu o źródłach innej noworocznej tradycji. Chodzi o tradycję sylwestrowej radości. Patrząc na to chłodno można powiedzieć, że powodów do radości obiektywnie nie ma. No bo z czego się tu cieszyć? Że zamknął się kolejny rok naszego życia? Że jesteśmy starsi? Że nie wiadomo, co nas czeka w przyszłości?
A jednak tradycja radosnego witania Nowego Roku ma już ponad tysiąc lat. Opowiem, jak to się zaczęło.
Otóż w 999 roku wszyscy oczekiwali nadejścia nowego roku z trwogą. Wynikało to z faktu, że wróżby Sybilli, w które wtedy wierzono, zapowiadały na ten dzień koniec świata. Po 31 grudnia 999 roku miało już nie być żadnego ciągu dalszego, tylko globalna katastrofa. Obok wizji pogańskiej bądź co bądź wróżbitki Sybilli (której księgi z wróżbami zakupił około 500. roku przed naszą erą ostatni rzymski król Tarkwinius Superbius, a Rzymianie przechowywali te księgi w Świątyni Jowisza Kapitolińskiego, szukając w nich rad we wszystkich ważnych sprawach) - były też proroctwa chrześcijańskie. Datę 1 stycznia 1000 roku jako datę końca świata wskazywali Ojcowie Kościoła – Papiasz z Hierapolis, męczennik zamordowany w 155 roku oraz Ireneusz z Lyonu, także święty męczennik zabity za wiarę w 202 roku. Obaj wymienieni wskazywali na koniec pierwszego tysiąclecia nowej ery, jako na moment końca świata, opierając się na objawieniach świętego Jana.
Był znany nawet scenariusz owej zagłady. Otóż miał ja spowodować potwór zwany Lewiatanem. Potwór ten miał się pojawić na Ziemi w 317 roku, ale sprawujący wtedy pontyfikat papież Sylwester I zdołał go uwięzić w lochach Watykanu, czym zapewnił światu spokój na prawie siedemset lat. Niestety jego pieczęcie miały być skruszone 1 stycznia 1000 roku, potwór miał się wydostać i ogniem, trzęsieniami ziemi i powodziami miał zgładzić całą ludzkość i ostatecznie unicestwić Ziemię.
Ludność chrześcijańska krajów Europy wierzyła w te przepowiednie, więc na całym kontynencie zapanowało przerażenie, nazywane potem przez historyków „kryzysem milenijnym”.
Z drżeniem serca tysiące ludzi śledziło ostatnie minuty 999 roku, potem wybiła północ i ... nic się nie stało!
Miejsce smutku i przerażenia zajęła powszechna radość – ludzie wylegli przed domy, witali się z sąsiadami, pili najlepsze trunki i zjadali najbardziej smaczne potrawy. Po prostu świętowali!
No i tak to nam zostało do dziś!
Dodam jeszcze jedną informację. Na przełomie 999. i 1000. roku papieżem był także Sylwester, ale oczywiście Sylwester II. On także z obawą czekał na rozwój wypadków, ale gdy 1 stycznia 1000 roku koniec świata nie nastąpił – papież wygłosił radosne przemówienia oraz błogosławił „Urbi et Orbi” – Miastu i Światu. Ten zwyczaj także utrwalił się i robią to rokrocznie kolejni papieże. Dzień, w którym oczekiwano końca świata, a który stał się dniem radości, związano więc z imieniem Sylwestra i tak się właśnie nazywa obecnie ów dzień. Przyjdzie do nas za kilka dni!