Święta dawniej i dziś - co się zmieniło?
Zamiast choinki, którą ubieramy obecnie w naszych domach dawniej wieszano u powały wierzchołek lub gałązkę świerka, jodły bądź sosny tzw. podłaźnik. Był on charakterystycznym elementem świąt Bożego Narodzenia dla południowo-zachodnich ziem Polski.
Na przestrzeni lat wiele świątecznych tradycji zanikło, ale są też takie, które wciąż nam towarzyszą. O dawnych zwyczajach opowiadają Agnieszka Turska, przewodnik Muzeum Niepodległości w Myślenicach i jego dokumentalista Justyna Łętocha.
Wigilia była dawniej, podobnie jak jest dziś dniem pełnym niezwykłych zdarzeń, zwyczajów i obrzędów, dzięki którym stanowiła najbardziej uroczysty i bogaty dzień w całym roku obrzędowym. Mieszanie dawnych i współczesnych wątków, pogańskich i chrześcijańskich, typowo polskich i uniwersalnych decydowało o niezwykłym charakterze tych świąt. Wszelkie działania i zachowania w ciągu całego dnia wigilijnego miały niebagatelne znaczenie. Wierzono, że tak jak przebiegnie wigilia, taki też będzie nadchodzący rok. W tym dniu każdy musiał więc dobrze się zachowywać, dzieci nie mogły płakać i kłócić się.
Już przed świtem w dzień wigilijny domownicy biegli boso do rzeki i kąpali się w przygotowanej wcześniej przerębli, aby zapewnić sobie zdrowie w przyszłym roku oraz by pozbyć się chorób skóry i skaz. Pod stołem przygotowanym do wieczerzy układano różne żelazne przedmioty w celu ochrony przed złem. Podczas spożywania posiłku wigilijnego trzymano na nich bose nogi, które miały być przez to silne jak żelazo. W niektórych południowych wsiach powiatu myślenickiego stół obwiązywano łańcuchem, żeby wszystko w domu było spójne. Poza tym, po podłodze rozrzucano słomę. Jej widok nie kojarzył się jednak z bałaganem, lecz miał zapewnić domownikom całoroczne szczęście. Podczas wigilii pamiętano o zmarłych. Zostawiano dla nich jedno wolne miejsce i talerz z jedzeniem. Wierzono, że ich dusze obecne są przy wieczerzy.
Symbol życia
Wszystkie świąteczne prace jak ubieranie choinki czy porządki wykonywano w dzień wigilii, nie wcześniej. Drzewko bożonarodzeniowe wyglądało inaczej niż dziś. Choinka, którą obecnie znamy pojawiła się dopiero pod koniec XVIII w. w dworach szlacheckich czy mieszczańskich kamienicach, natomiast wśród mniej zamożnych i w mniejszych miejscowościach w XIX, a nawet w XX w. W wiejskich chatach bardzo długo był to tzw. podłaźnik wieszany wierzchem w dół u powały. Pozostałe gałązki drzewa umieszczano zaś po całym domu, za obrazy czy drzwi. Były one symbolem odradzającego się życia i siły witalnej. W Bogdanówce w gminie Tokarnia do dziś zdarza się, że jej mieszkańcy jako nawiązanie do dawnej tradycji wieszają u sufitu już nie podłaźnik, ale choinkę.
Czym ozdabiano podłaźnik? Jak mówią pracownicy Muzeum Niepodległości, przede wszystkim były to dary natury, czyli jabłka jako symbole miłości i zdrowia oraz orzechy symbolizujące siły witalne. Nie brakowało też własnoręcznie wykonywanych ozdób: ze słomy, opłatków, papieru, bibuły, czy wydmuszek oraz cienkich, woskowych świeczek tzw. „stoczków”. Kolejnym zwyczajem zdobienia wnętrz w okresie bożonarodzeniowym były przeróżnej formy „pająki” oraz „światy”. Bryłowaty „świat” to jedna z najmłodszych ozdób charakterystycznych wyłącznie dla polskiej sztuki ludowej. Do wykonania tych niezwykle misternych i kunsztownych konstrukcji używano kół, połówek i ćwiartek wykrojonych przeważnie z kolorowych opłatków, a następnie sklejonych wyłącznie przy pomocy śliny. W Myślenicach panowało wierzenie związane ze światami. Mianowicie, obserwowano te ozdoby i sprawdzano, czy nie są nadgryzione przez owady. Uszkodzenie wróżyło brak dobrobytu, a nieuszkodzony świat oznaczał urodzajny i dobry nadchodzący rok. Z kolei w przeciwieństwie do typowo polskich światów, zasięg słomkowych i bibułkowych pająków był ogromny.
Do dzisiaj wielu twórców w naszym powiecie m.in. w Tokarni zajmuje się tworzeniem tych ozdób. Można je zobaczyć też w Muzeum Niepodległości w Myślenicach. Co ciekawe, po ściągnięciu i rozebraniu podłaźnika, najpóźniej w święto Trzech Króli światy wieszano u sufitu razem z pająkami.
Jest pierwsza gwiazdka!
Dawniej, podobnie jak dziś, aby rozpocząć wieczerzę wigilijną wypatrywano na niebie pierwszej gwiazdki. Po wspólnej modlitwie prowadzonej przez najstarszego członka rodziny, przełamaniu się opłatkiem i życzeniach rozpoczynano wieczerzę. Najpierw zasiadały do niej osoby starsze, dopiero potem dorośli i dzieci. Kolejność musiała być zachowana, aby w takim naturalnym porządku odchodzić z tego świata i nie dopuścić do przedwczesnego umierania dzieci.
Przed laty w większości wieczerza składała się ze szczęśliwej, bo nieparzystej liczby dań. W niektórych miejscach do dnia dzisiejszego gospodynie przygotowują dwanaście posiłków na pamiątkę dwunastu apostołów. W dawnych czasach były też miejscowości jak Krzywaczka, w których wspominano, że wieczerza musi składać się z dziewięciu potraw. Jednak w biedniejszych gospodarstwach przygotowywano tylko trzy posiłki: opłatek i chleb, żur i karpiele oraz groch i gruszki. Natomiast w bogatszych rodzinach potrawy składały się z grzybów przygotowywanych na gęsto, fasoli z pęcakiem, klusek z masłem i makiem oraz polewki z suszonych owoców (śliwek, jabłek i gruszek). Ogólnie mówiąc, na stole powinno znaleźć się wszystko, co się „na polu rodziło”. Przygotowane z takich produktów potrawy spożywano z jednej miski. Żadnego produktu nie można było pominąć. Podobnie jak dziś, tak i dawniej wystarczyło przynajmniej spróbować, żeby nie pozbawić się wszelkich przyjemności w nadchodzącym roku.
Dania rybne początkowo znajdowały się jedynie w jadłospisie rybaków i bogatej szlachty, dopiero z upływem czasu stały się one nieodłącznym elementem każdej wieczerzy wigilijnej. Specjalnie na tę okazję pieczono chleb, którego ludzie na co dzień nie mieli. Zastępowały go podpłomyki z mąki pieczone na blasze. W rejonach południowych ziemi myślenickiej na stole układano cztery bochenki chleba, które należało zjeść do Nowego Roku. Przez te dni jeden musiał pozostać nienaruszony, aby nadchodzący rok był „pełny, jak ten chleb”.
Pierwszy dzień świąt znacznie różnił się od poprzedzającego go dnia, pełnego pracy, ostatnich przygotowań i magicznych mocy. Boże Narodzenie obchodzono bardzo poważnie i uroczyście.
Miejsce dla wędrowca
Nasze rozmówczynie zauważają, że w obecnych czasach w wigilię wprowadza się wiele nowoczesnych pomysłów, ale tradycje pozostały. Nadal pilnujemy, by w dzień wigilii dobrze postępować, dajemy siano pod obrus, choć nie tak dużo jak dawniej, wypatrujemy pierwszej gwiazdy, modlimy się, dzielimy opłatkiem, śpiewamy kolędy, a produkty z dawnego wigilijnego stołu wciąż obecne są na współczesnych stołach. Zostawiamy też wolne miejsce i talerz, z tym, że dla wędrowca, nie dla osób zmarłych jak dawniej i pusty. Dlaczego dla wędrowca? Przed laty wierzono bowiem, że dusze mogły być niewidzialne lub przybierać postaci zwierząt czy ludzi. Z tego też powodu nikomu nie odmawiano gościny.
Justyna Łętocha pochodzi z Krzczonowa, a Agnieszka Turska jest myśleniczanką. Obie podkreślają, że podczas wigilii w swoich domach starają się podtrzymywać świąteczne tradycje. Zadanie to realizuje też Muzeum Niepodległości w Myślenicach, gdzie dzieci i młodzież z zainteresowaniem przyglądają się starym rekwizytom, fotografiom i słuchają pogadanki na temat dorocznej obrzędowości. Bardzo podobają im się dekoracyjne światy, pająki czy tradycyjne szopki. Pracownicy muzeum zdają sobie sprawę, że ich pierwotne znaczenie nie powróci, ale z radością podziwiają piękne bibułkowe czy słomiane ozdoby bożonarodzeniowe wykonane przez dzieci podczas muzealnych warsztatów.
Futro na szczęście
Nasze rozmówczynie zapytaliśmy też o zwyczaj chodzenia po kolędzie i Mikołaja. Jedną z form obchodów kolędniczych w Polsce były i są nadal przedstawienia dotyczące narodzin Jezusa, zwane jasełkami. Według legendy, w 1223 roku św. Franciszek z Asyżu zapoczątkował tę tradycję inscenizacją o Bożym Narodzeniu. Wkrótce forma widowisk stała się bardziej ożywiona. Zostały one wzbogacone o nowe treści: patriotyczne bądź zaczerpnięte z życia codziennego. Radosne i zabawne sceny przyciągały tłumy wzbudzając ogromne emocje. Spowodowało to, iż w I połowie XIX wieku dostojnicy kościelni zakazali podobnych wystąpień w kościele. Od tamtej pory, aż po dzień dzisiejszy w świętych miejscach możemy podziwiać szopki pełne nieruchomych figur.
Z chwilą wycofania z kościołów przedstawień znalazły one swoją małą scenkę początkowo w skromnych, później w niesamowicie ozdobnych szopkach kolędniczych. Dzień św. Szczepana to czas radości związany właśnie z chodzeniem po kolędzie, które kończyło się zwykle w dzień Trzech Króli. Dorośli mężczyźni, w późniejszym okresie młodzi chłopcy przebierali się m.in. za Dziada, Żyda z kozą lub Turoniem. Niektórzy kolędnicy zakładali futrzane maski. Podobnie jak szeroko rozumiana włochatość stanowiły one symbol dostatku. Według wierzeń miały przynosić szczęście i bogactwo. Pracownicy muzeum zaznaczają, że niestety, w dzisiejszych czasach w Myślenicach i innych polskich miastach zanika ta tradycja. Co prawda, kolędnicy chodzą, ale nie są poprzebierani, rzadko mają piękne, ręcznie robione gwiazdy czy szopki.
Natomiast jeśli chodzi o Mikołaja, to dawniej był on po prostu biskupem, który obdarowywał biedne osoby. Jak głosi legenda z IX w., jedną z nich był ojciec trzech córek, którego nie stać było na posag dla nich. Przez trzy noce Mikołaj wrzucał przez okno pieniądze, tak by nie zostać zauważonym. Na pamiątkę tego wydarzenia do dziś, szóstego grudnia obdarowuje się dzieci. Przez długi czas prezentami były jedynie słodycze, które dawniej stanowiły niecodzienny dar.
Żur i śledzie
Informacji o świątecznych tradycjach postanowiliśmy zasięgnąć nie tylko w Muzeum Niepodległości, ale też w Kołach Gospodyń Wiejskich z naszej gminy - Myślenic, Głogoczowa i Krzyszkowic. Agnieszka Węgrzyn, prezes Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich w Głogoczowie pochodzi z Krakowa. Po przeprowadzce zaczęła poznawać głogoczowskie świąteczne zwyczaje.
- Tradycyjną wigilijną zupą jest tutaj żur grzybowy z ziemniakami, barszcz czerwony też się podaje, ale ma mniejsze znaczenie. W Krakowie natomiast tą najważniejszą zupą jest właśnie barszcz, nie żur. W naszym stowarzyszeniu gospodynie przygotowują zakwasy na żur. To nasza specjalność - mówi pani Agnieszka. Jaka jest na nią recepta? - Woda przegotowana, nieosolona, do której dodaje się mąkę żytnią razową, płatki owsiane i czosnek. Natomiast sekretem zakwasu na barszcz czerwony jest posolona woda, ale nie solą jodowaną tylko kamienną. Poza tym, niezbędne są duże ilość buraków i czosnek. Co ciekawe, taki zakwas na barszcz dobrze wpływa na trawienie, jest bardzo zdrowy, więc polecam skosztować go także po świętach - tłumaczy gospodyni. Oprócz żuru warto też spróbować głogoczowskich śledzi w różnych wariantach - marynowanych, w śmietanie, oleju i ze śliwką. - Mnie najbardziej smakują te ze śliwką, choć początkowo myślałam, że to dziwne połączenie - śmieje się nasza rozmówczyni.
Żur i śledzie to niezbędne potrawy na stołach wigilijnych w Głogoczowie. - Jeszcze do niedawna nie mogło zabraknąć też grochu z kapustą, ale wydaje mi się, ze teraz już coraz rzadziej pojawia się on na wigiliach. Wciąż, tak jak dawniej głogoczowską świąteczną tradycją są natomiast łazanki z kapustą i grzybami, które coraz bardziej przypominają jednak pierogi - mówi gospodyni. Kapusta z grzybami dodawana jest nie tylko do łazanek. W Głogoczowie piecze się też ciasto drożdżowe z tymi składnikami. Wśród wypieków są również makowiec i ciasto orzechowe. Pani Agnieszka przygotowuje trochę inną wersję tego ciasta - drożdżowe bułeczki z orzechami. Oczywiście na wigilijnym stole nie może zabraknąć ryby i kompotu z suszu. Potraw zgodnie z tradycją jest 12.
Przepisy dla wszystkich
Co roku głogoczowskie gospodynie biorą udział w kiermaszu bożonarodzeniowym na myślenickim rynku. Tam prezentują swoje wigilijne wyroby. Warto wspomnieć też o tym, że wydały one książkę kucharską ze swoimi świątecznymi przepisami. Każdy może więc spróbować przygotować na wigilię tradycyjne dania z Głogoczowa. - Obowiązują u nas też takie zwyczaje, jak myślę w każdym domu w naszym powiecie i nie tylko, czyli dzielenie się opłatkiem, dawanie sianka pod obrus, śpiewanie kolęd i chodzenie na pasterkę - dodaje pani Agnieszka.
Zauważa, że głogoczowskie zwyczaje przeplatają się z nowoczesnością. - Nasza społeczność wciąż się powiększa, do naszej miejscowości przeprowadzają się ludzie z zewnątrz, którzy wprowadzają nowe elementy na wigilię. Wiem, że niektórzy mieszkańcy przygotowują pieczone lub ruskie pierogi, to dla nas coś nowego.
Gospodyni opowiedziała nam jeszcze o noworocznej tradycji obsypywania zbożem, gdy gości się u kogoś w domu. - To zwyczaj panujący w Myślenicach i okolicznych miejscowościach. W Krakowie nie jest on znany. Zboże sypie się na szczęście, na urodzaj w nowym roku.
Myślenickie smakołyki
Halina Bzowska, która funkcję przewodniczącej Koła Gospodyń Wiejskich z Górnego Przedmieścia w Myślenicach pełni od 20 lat co roku, wspólnie z innymi gospodyniami organizuje wigilię dla seniorów z parafii św. Brata Alberta. Wspólnie przygotowują na nią tradycyjne myślenickie świąteczne potrawy. Jakie? - Żur z ziemniakami, kapustę z grochem, kompot z suszu, uszka z grzybami, pierożki ze śliwkami, karpia, filety rybne i ciasto drożdżowe z kruszonką - wymienia pani Halina i dodaje, że jej ulubionym wigilijnym daniem są pierożki ze śliwkami. - Do kilograma mąki dodaje się cztery wiejskie jajka, cztery łyżki oleju i wrzącą wodę. Zarabiam potem to ciasto, jeszcze suszone śliwki i musi się udać.
- Moim ulubionym i jednocześnie bardzo ważnym wigilijnym daniem jest żur z ziemniakami - mówi Anna Ulman, członkini KGW z Górnego Przedmieścia. - Oprócz tradycyjnych myślenickich potraw, które wcześniej wymieniła moja poprzedniczka, ja na swoją wigilię przygotowuję jeszcze gołąbki z kaszą i grzybami, pierogi z kapustą oraz krokiety z kapustą i grzybami.
Halina Bzowska przyznaje, że w jej rodzinnym domu na wigilii zawsze jest 12 potraw, tradycyjnych. - Nie wprowadzam żadnych nowości. Nawet, gdy do mojej rodziny dołączyły dwie synowe mające inne zwyczaje: jedna z Krakowa, druga z Poręby to nic nie zmieniałam. One same tego nie chciały - podkreśla pani Halina. - W mojej rodzinie też stawiamy na tradycję - dodaje pani Anna.
Obie panie przestrzegają też innych świątecznych zwyczajów. Zawsze kładą sianko pod obrus, modlą się, dzielą opłatkiem, śpiewają kolędy, zostawiają miejsce dla wędrowca. Poza tym, ubierając choinkę pamiętają o zawieszeniu na niej jabłek i pierniczków.
Już nie jedzą chałki
W Krzyszkowicach dawniej na wigilii nie mogło zabraknąć kapusty z grochem, uszek z grzybami i z czerwonym barszczykiem, karpia w galarecie, śledzików z jajkiem i sałatką jarzynową, zupy rybnej, chałki niesłodkiej, klusek z makiem, kompotu z suszonych owoców oraz żuru grzybowego z ziemniakami. Teraz, jak zauważa Grażyna Pitala, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich „Dworzanki” z Krzyszkowic wiele z tych dań zanika. - Coraz rzadziej mieszkańcy naszej miejscowości przygotowują kompot z suszu, kapustę z grochem, karpia w galarecie i zupę rybną. Śledzie też na wigilii są rzadkością, raczej jada się je już podczas Świąt. Nie ma chałek. Podstawowe potrawy na obecnych wieczerzach u nas to żur z ziemniakami, uszka z czerwonym barszczykiem, karp lub inna ryba. Reszta dań zależy już od domowników - wyjaśnia gospodyni. „Dworzanki” z Krzyszkowic, podobnie jak panie z Głogoczowa również prezentują swoje świąteczne potrawy podczas myślenickiego kiermaszu bożonarodzeniowego.
Grażyna Pitala podkreśla, że na przestrzeni lat w Krzyszkowicach zmieniły się nie tylko wigilijne potrawy, ale też inne świąteczne zwyczaje m.in. związane z opłatkiem.
- Już nie macza się go w miodzie tak jak dawniej - mówi pani Grażyna. Niektóre tradycje zachowały się jednak. Wciąż śpiewa się kolędy i chodzi na pasterkę.
Zwyczaje z Ostrołęki
Katarzyna Kucharska pochodzi z województwa mazowieckiego, a dokładnie z Ostrołęki. Siedem lat temu wspólnie z mężem i dziećmi przeprowadziła się do Krzyszkowic, w których kontynuuje swoje świąteczne zwyczaje. - W moich rodzinnych stronach podczas wieczerzy wigilijnej zawsze jadaliśmy barszcz czerwony, pierogi oraz uszka z kapustą i grzybami, kluski i pierogi z makiem, karpia, śledzie z cebulą i olejem, ziemniaki z cebulką i sałatką z kiszonej kapusty oraz kapustę z grzybami. Kompot był, ale nie z suszonych owoców, przeważnie wiśniowy - tłumaczy pani Katarzyna i dodaje, że od czasu przeprowadzki, do swojego wigilijnego jadłospisu chętnie wprowadza też typowe dawne krzyszkowickie przysmaki np. niesłodką chałkę. - Od znajomych dowiedziałam się, że w Krzyszkowicach podczas wieczerzy jadało się ją i postanowiłam też spróbować. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Co prawda chałki nie robię sama, tylko kupuję ją, ale już stale wzbogaca ona nasze tradycyjne świąteczne menu.
Jak podkreśla pani Katarzyna, w Ostrołęce podczas świąt śpiewanie kolęd nie było zbyt popularne. W Krzyszkowicach wręcz przeciwnie, ochoczo się je śpiewa. - Odkąd mieszkamy w tej miejscowości kolęd nie może u nas zabraknąć - śmieje się nasza rozmówczyni. Rodzinnymi świątecznymi zwyczajami Katarzyny Kucharskiej są chodzenie z życzeniami do sąsiadów częstując ich ciasteczkami i organizowanie rodzinnych jasełek. - W Krzyszkowicach nie ma tych rytuałów, ale my staramy się je zachowywać. Myślę, że jeszcze tym, co wyróżnia mój rodzinny region jest to, że Mikołaj przychodzi tam z prezentami nie 6 grudnia, ale właśnie w wigilię - podkreśla pani Katarzyna.