Wybór Wielkiego Polaka na Stolicę Piotrową widziany ze Stolicy Czerwonego Zamordyzmu
W zeszłym tygodniu pisało się i mówiło wyłącznie o wyborach. Dlatego ja napisałem o samochodach, żeby dać Czytelnikom wytchnienie od tej polityki. Ale teraz chcę napisać o tym, że w poprzedni (powyborczy) poniedziałek przypadała 45. rocznica wyboru Kardynała Karola Wojtyły na papieża Jana Pawła II, obecnie świętego.
Miałem z Nim wiele kontaktów przed Jego wyborem, jeszcze jako z metropolitą krakowskim, a potem wielokrotnie odwiedzałem Go w Watykanie, przygotowując uroczystość nadania Mu doktoratu honoris causa AGH w 2000 roku (gdzie występowałem w roli laudatora). Kilka dni temu (12.10.2023) Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II w Wadowicach zaprosiło mnie już po raz drugi w tym roku do wygłoszenia wykładu w ramach Festiwalu o związkach nauki i wiary. Ale nie będę o tym pisał.
Natomiast chcę opowiedzieć o pewnej ciekawostce, która może Państwa zainteresuje. Konkretnie chcę wspomnieć o bardzo nietypowej sytuacji, w jakiej ja dowiedziałem się o wyborze Papieża Polaka. Otóż pamiętnego 16 października 1978 roku byłem w bardzo egzotycznym miejscu, mianowicie w Pjongjang, stolicy Korei Północnej. Miałem tam pewną ważna misję naukową, o której kiedyś napiszę.
Sądzę, że mimo licznych obecnie wyjazdów Polaków do różnych krajów świata, nawet tych bardzo egzotycznych, niewiele osób czytających ten tekst miało okazję widzieć Koreę Północną. Do Korei Południowej pojechać łatwo, sam bywałem potem wielokrotnie, wydano tam nawet niedawno moją książkę - ale do Północnej już wrócić mi się nie udało.
Ten kraj do dziś pozostał dziwny, jakby zamrożony w innej epoce i nie mogący się przebudzić z komunistycznego snu (czy może koszmaru). Jednak dziś jest tam już prawie normalnie.
Natomiast w 1978 roku był to kraj nieprawdopodobnego zamordyzmu. Każdy mój krok był śledzony! Chodziło za nami (byłem z żoną) bez przerwy dwóch agentów tamtejszej „bezpieki”. Jakikolwiek kontakt z mieszkańcami był wykluczony, bo gdy chciałem raz pojechać metrem – to na peron (głęboko pod ziemią, bo to schron atomowy!) zajechał pociąg, w którym dokładnie przede mną zatrzymał się wagon całkowicie pusty. Do innego nie wolno mi było wsiąść!
Wszędzie napotykałem portrety albo rzeźby wielkiego wodza i przywódczy narodu - Kim Ir Sena. Nawet w każdym pokoju hotelowym i w każdym przedziale kolejowym był taki portret, a inwigilacja cudzoziemców była tak ścisła, że gdy powiedziałem do żony w hotelowym pokoju, że mamy twarde poduszki – to za chwilę pojawiła się pokojówka i je wymieniła.
Dopiero w Korei zobaczyłem, jak może wyglądać komunizm w jego krańcowym wydaniu, nazywanym tam Dżu-cze. Chodziliśmy po Pjongjang jak po wymarłym mieście, ponieważ w ciągu dnia wszyscy mają obowiązek być w pracy, a nie wałęsać się po ulicach. Dziećmi przez cały dzień zajmowały się zawodowe opiekunki, bo wszyscy dorośli pracowali od rana do wieczora, a kolumny dzieci maszerowały przez miasto jak wojsko.
Musiałem odwiedzić dom, w którym urodził się Kim Ir Sen, gdzie całymi oddziałami przychodzili żołnierze, żeby nabrać należytego szacunku, gdzie przed portretami tego przywódcy były ogromne dekoracje ze sztucznych kwiatów, a w telewizji szły wyłącznie wiadomości o tym, jak wspaniale jest w Korei Północnej i jaka przeraźliwa nędza jest w Południowej.
O jakichkolwiek wiadomościach z Rzymu mowy być nie mogło, bo to przecież kraj zgniłego kapitalizmu. Co więcej, ośmiogodzinna różnica czasu w stosunku do Europy powodowała, że gdy Kardynała Wojtyłę przedstawiano światu jako nowego papieża – w Pjongjang było już po północy i ja spałem pod czujną ochroną służb specjalnych tego arcy-policyjnego państwa. Ale gdy już się dowiedziałem o wyborze (z ambasady), to była to najbardziej radosna wiadomość!
W takim miejscu!