Zawód: król
W dziesięciopiętrowych domach studenckich stojących na obrzeżach Krakowa mieszkał cały świat, dosłownie. Byli tu bowiem ze swymi snami i jawą młodzi ludzie ze wszystkich zakątków ziemskiego globu. Na drzwiach jednego z pokoi na dziewiątym piętrze bloku C wisiał kartonik z napisem AMERYKA. W środku na lewej i prawej ścianie wymalowane były amerykańskie flagi. Stół również przykrywał sztandar z gwiazdami wszystkich amerykańskich stanów.
Każdego wieczoru schodzili się tutaj studenci z obu półkul. Prym wiedli Afrykańczycy. Grzali rybne konserwy w blaszanych pudełkach, mieszali z ryżem, popijali piwem i gadali, gadali bez początku i końca.
Mieli swoje problemy.
- Ojciec nie pozwalał mi wracać bez żony.
- Jak mam naprawić świat, skoro tylu ludzi chciało to już przedtem uczynić i nie udało im się?
- Wystarczy go zrealizować.
- Tobie dobrze, bo twój ojciec jest królem.
- Pewnie! Wczoraj w dziekanacie taka blondyneczka nie chciała mi uwierzyć, gdy podałem zawód ojca - król.
- A wasz król Jaruzelski każe wszędzie za sobą wozić karnistry z wodą destylowaną, bo tylko w takiej się myje. To wasz wielki król.
I takie to były rozmowy z czarnymi. Dobre rozmowy, chociaż tylko biało-czarne. Kiedyś przyszedł do owej Ameryki, człowiek biało-czarny. No wiecie, ksiądz w sutannie. Też mówił o królestwie. Jak król…
I jeden taki student medycyny z RPA w pewnej chwili powiedział:
- Ty, ksiądz też jesteś królem! Także możesz powiedzieć, że masz zawód: król. Namiestnik boski.
Ksiądz roześmiał się. Potem dzielnie posmutniał i rzekł:
- Każdy jest królem i poddanym. Na tej dwoistości polega tragedia społeczeństw i każdego pojedynczego człowieka, które jeszcze czasem lubi robić z siebie anioła. Wystarczy mówić, że się jest królem…