Cały wiek we wspomnieniach pana Jana
Grono myślenickich stulatków powiększył pan Jan Górka. Szacowny jubilat przyszedł na świat 3 września 1923 roku na terenie ówczesnej Dolnej Wsi, która pod koniec lat 20-tych, podobnie jak Górna Wieś, została włączona do granic miasta. To czas, kiedy w Senacie zasiadał Andrzej Średniawski rodem z Górnej Wsi, na Rabie powstał betonowy jaz a Zarabie zaczęło być modne wśród letników.
Ci, którzy tak jak pan Jan przeżyli wiek XX, przeżyli też najstraszniejszą z wojen, która pochłonęła miliony istnień ludzkich, potem „zimą wojnę”, upadek komunizmu i transformację ustrojową. Pamiętają II Rzeczpospolitą, ale również PRL. Czasy bez elektryczności w domach i te obecne, kiedy bez prądu nikt nie wyobraża sobie życia. Czasy, kiedy samochód na drodze, przynajmniej w Myślenicach, był wielką rzadkością, i czasy, kiedy trudno przejść z jednej strony ulicy na drugą, bo ruch samochodowy jest tak duży.
Pan Jan bardzo wcześnie, bo jako 6-latek stracił matkę. I choć był najmłodszy z trójki rodzeństwa wcześnie musiał dojrzeć i zacząć pomagać w domu i gospodarstwie, szczególnie, że ojciec z zawodu cieśla mostowy pracował na budowach i do domu przyjeżdżał na niedzielę.
Mały Jaś miał swoje obowiązki. Jednym z nich było zanoszenie mleka do lekarza, który mieszkał „na Skałce”. Codziennie rano szedł więc z Dolnego Przedmieścia (dawna Dolna Wieś) na Skałkę, a dopiero stamtąd, mijając po drodze kościołek na Stradomiu, do szkoły „jedynki”, która mieściła się i nadal mieści zaraz obok Rynku. Skończył tam sześć klas, do ostatniej już nie poszedł, bo w domu i gospodarstwie za dużo było obowiązków.
- Jak siostra zachorowała, a miała już dziecko, to i pieluchy trzeba było wyprać i zaopiekować się nią. Już jako 13-latek sam gotowałem obiady. Z prac domowych nie umiem chyba tylko chleba upiec – mówi.
Do dziś pamięta szkołę, majówki na Zarabiu, a także nazwiska swoich szkolnych kolegów i koleżanek, także tych wyznania judaistycznego, z którymi jak wspomina, spędzał czas na zabawach. Żydzi i katolicy, jak dodaje, żyli ze sobą w zgodzie, zwyczajnie, jak sąsiedzi. Pamięta prowadzone przez Żydów sklepy i „wyprawę myślenicką” z 1936 roku, na czele której stał Adam Doboszyński, podczas której wiele z tych sklepów zostało zniszczonych, a wyniesione towary podpalono.
Pamięta też początek II wojny światowej i niemieckich żołnierzy, którzy zaczepili go kiedy szedł do studni po wodę. Kazali sobie tej wody przynieść, a kiedy to zrobił, kazali mu się jej napić przy nich zanim sami po nią sięgnęli. W zamian dostał od nich jedzenie. Następnego dnia kazali sobie nazrywać śliwek. Tym razem dostał… parasol.
Był strach. Ale były też momenty radości, jak wtedy, kiedy niespodziewanie do domu wrócił starszy brat po tym jak udało mu się uciec z pociągu i uniknąć wywiezienia do III Rzeszy.
Nie miał skończonych 18 lat, kiedy przyszło wezwanie, aby stawić się we wskazanym miejscu w Myślenicach.
Stamtąd pod eskortą razem z innymi przewieziono go do Krakowa, a stamtąd już pociągiem do III Rzeszy. Tak stał się robotnikiem przymusowym. Szczęściem w nieszczęściu, jak opowiada, było to, że trafił do rodziny, która traktowała go dobrze.
- Proszę sobie wyobrazić, że ta „bauerka” mnie – Polakowi buty pastowała – mówi pan Jan.
- Dobrze, że trafił do dobrych ludzi, bo bywało przecież różnie. Rozumieli bezsens i okrucieństwo wojny, bo sami stracili w niej bliskich. Tata opowiadał nam nieraz jak odwiózł na pociąg syna tamtych gospodarzy, kiedy ten jechał na front. Usłyszał od niego, że to nie tak powinno być, nie powinno go być u nich na robotach, tylko u siebie w domu. Płakali obaj – mówi Anna Górka, synowa pana Jana.
Pan Jan potwierdza: - Płakaliśmy obaj. On przeczuwał, że nie wróci i faktycznie, za trzy miesiące przyszło zawiadomienie…
Na robotach przymusowych spędził cztery lata, do 1945 roku.
Kiedy wrócił przyszedł czas na ułożenie sobie życia.
Rodzinnego - ożenił się i doczekał trójki dzieci. Dziś ma 9 wnucząt, 12 prawnucząt i 2 praprawnuczki.
I zawodowego - tak jak dziadek, ojciec i starszy brat został cieślą. - Ciesiółkę uprawiałem – mówi.
Wspomina jak z bratem budował most na Rabie po powodzi z 1948 roku.
Z obiektów użyteczności publicznej, w budowie których uczestniczył wymienia jeszcze m.in. dwie strażnice: na Dolnym Przedmieściu i na Zarabiu.
Pracował w różnych miejscach, ale najchętniej wspomina pracę w myślenickiej parafii. Był zaangażowany w remonty kościoła, ale też budowę kaplicy na Chełmie. W ramach przygotowań do uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej Pani Myślenickiej stawiał rusztowania.
To tam w myślenickim Sanktuarium, jak opowiada, doznał swoistej duchowej odnowy. Od tego czasu ani razu nie przeklął.
Stąd też cieszy się, że świątynia wygląda dziś jak wygląda i że jej otoczenie również zyskało.
Z okazji setnych urodzin w sanktuarium w intencji jubilata została odprawiona msza święta. Oprócz rodziny, razem z nim, wzięli w niej udział strażacy z OSP Myślenice Dolne Przedmieście oraz pielgrzymujący na kalwaryjskie dróżki, którym przewodził przez 40 lat aż do swoich 90-tych urodzin!
Strażacy z tej okazji przypomnieli o zasługach pana Jana, druha honorowego OSP Myślenice Dolne Przedmieście i o tym, że kierował pracami budowy strażnicy „od ław aż po sam dach”.
Zapytany o życiowe motto pan Jan odpowiada:
„Módl się i pracuj, najpierw Bogu dziękuj, a potem proś, a Bożych łask będzie dość”.