Człowiek kresów cz. 1

Człowiek kresów cz. 1

Zwycięska praca w konkursie literackim Polska: „Kraj, Ukochany Matki Mej” zorganizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. ks. Jana Kruczka w Myślenicach, MOKiS oraz prof. Jean Marie Novak. Konkurs odbył się w ramach Dni Polonii i Polaków. Jego celem było zainspirowanie młodzieży do poszukiwania wzorców w historii Polski oraz wzbudzenie zainteresowania skomplikowaną przeszłością naszego kraju oraz bogactwem kultury Kresowej. Esej konkursowy dotyczył biografii wybranego przez siebie Polaka pochodzącego z Kresów. Mógł opisywać zarówno postaci powszechnie znane z dziejów Polski, jak i bohaterów historii rodzinnych.

*****

Oto opowieść o Stanisławie Siwickim, moim pra-pra-pradziadku, wygnańcu, którego serce zostało na Kresach.

Nie był ani wielkim uczonym-odkrywcą, ani sławnym działaczem politycznym, ani pisarzem, ani poetą, był sobą samym: człowiekiem, który wywierał dziwny urok przez swoją ludzką prostotę nie obciążoną żadnymi przesądami, a głównie przez swoją duszę otwartą dla ludzi i miłującą.

Urodził się 1836 roku, w należącej do jego dziadków Kisarzewszczyźnie. To była wieś i folwark, w powiecie Dziśnieńskim, niedaleko Wilna. Jednak najwięcej czasu spędził u siostry swojej babki – Michałowskiej, w Podlipiu. Wychowywał się z bratem, Zygmuntem. Podlipie to był klasyczny, prosty, ale jakże niezwykły dworek. Niestety już go nie ma. Jego córka Ludwika później, gdy tam jeździła na wakacje, tak go opisała:

„Podlipie – położone o kilka stacji kolejowych od Wilna – było śliczne. Dojeżdżało się koleją albo do Święcian albo do Michaliszek, dokąd jeździliśmy co niedzielę do kościoła dobrych kilka mil końmi. Przywoziło się stamtąd żydowskie „bajgcłe”, obwarzanki jeszcze ciepłe, tak smaczne, że żadne ciastka ich nie zastąpią. Pamiętam jakby to było wczoraj: Matkę

Boską Ostrobramską nad frontem dworu i dwa czy trzy rzędy wspaniałych starych lip przed gankiem: dom, w którym była niezliczona ilość pokojów, przeważnie gościnnych; przylegającą do pokoju jadalnego „apteczkę”, która służyła jako przejście na drugą stronę korytarza, gdzie mieściły się kuchnia i izby służby. Za domem był ogromny – jak mi się wtedy wydawało – sad z ogrodem kwiatowym i warzywnym, a dalej naprawdę wielkie jezioro. W wiele lat później, kiedy czytałam jakąś powieść z opisem dworu wiejskiego, w wyobraźni byłam zawsze nad jeziorem i w ogrodzie podlipskim. Tak zostało. Zosia z „Pana Tadeusza” karmi marchewką dzieci wiejskie nie w Soplicowie ale w Podlipiu: w sadzie tuż przy parkanie. Tańce weselne Zosi i Tadeusza odbywają się też w Podlipiu pod starymi lipami. Dziś nie wiem nic o losie tego czarującego zakątka.”

Rodzina Stanisława, była przeciętną rodziną szlachecką pochodzącą „z ziemi”. Rodzice Stanisława, pochodzili z herbu Dermont – łabędź z pierścieniem w dziobie, na polu chwały. Na czarno-białym zdjęciu jest damski sygnet, który jest w posiadaniu brata mojej babci.

W końcu, po beztroskim dzieciństwie, nastały dla młodego Stasia lata „starej młodości”, w czasie których uczył się w gimnazjum w Rydze. A potem „młoda dorosłość”: studia medyczne na uniwersytecie w Dorpacie, za rządów carskich jedynym, który miał pełną autonomię i skupiał młodzież rewolucyjną z Polski, Rosji i innych prowincji cesarstwa. W kółkach studenckich czytano i omawiano z zapałem wszystkie nowości zagraniczne zakazane w Polsce.

Stanisław żył na Kresach przez 25 lat. To było wspaniałe miejsce: mieszkały tu osoby z różnych narodowości, różnych kultur. Każdy sobie pomagał i każdy był uprzejmy. Nigdy nikt nie musiał się umawiać na wizytę. Po prostu przychodził i był witany z otwartymi rękami. Kresowiacy dzielili się wszystkim ze wszystkimi. Chętnie się uczyli. Ludzie różnych narodowości nie kłócili się, byli otwarci na inne kultury i drugiego człowieka.

cdn