Edward Klebert - powstaniec styczniowy z Myślenic w drodze do niepodległości
Pierwsze uroczyste obchody powstania styczniowego odbyły się we Lwowie w 1903 roku. Tam też ukazała się książka „W czterdziestą rocznice powstania styczniowego 1863-1903”, w której to myśleniczanin – późniejszy burmistrz – zamieścił swoje wspomnienia z udziału w tymże powstaniu. Warto do nich sięgnąć. Klęska powstania styczniowego była w pierwszych latach po jego upadku wielką traumą i często ten zryw narodowowyzwoleńczy był źle oceniany. Dopiero upływ czasu i wychowanie nowego pokolenia zaczęły przywracać mu właściwą miarę i zrozumienie jego znaczenia. Wówczas to zostało ono przez odrodzone państwo w 1918 r. odpowiednio uhonorowane i dało przykład pokoleniu, które musiało walczyć o niepodległość w czasie II wojny.
Edward Klebert, jako 18-letni student Uniwersytetu Jagiellońskiego z Myślenic zaciągnął się do oddziału kapitana Anastazego Mossakowskiego. Oddział został sformowany w Krakowie 13 kwietnia 1863 r. i liczył 250 ludzi – w tym 150 strzelców, dowodzonych przez kapitanów Wisnera i Kopecznego – Węgra do tego 60 kosynierów Michałowskiego, 25 kawalerzystów Józefa Miernickiego i 15 Saperów. Oddział powstał wiosną, w trudnym momencie dla dowództwa powstania na województwo krakowskie i sandomierskie. Jego celem było ożywienie działań powstańczych i połączenie się oddziału z grupą powstańców, dowodzoną przez Józefa Oxińskiego.
Przewidywany jego dowódca, po zapoznaniu się z sytuacją panującą aktualnie w Królestwie, zrezygnował z funkcji. W takiej sytuacji na dowódcę zgłosił się kapitan Anastazy Mossakowski. Niewiele o nim wiemy. Miał być słuchaczem wojskowej szkoły w Genui i Cuneo, a następnie walczyć we Włoszech pod Garibaldim. Z wcześniejszej służby w powstaniu pod Langiewiczem, nie wyrobił sobie dobrej sławy. Nie wierzono w jego zdolności wojskowe, jako przyszłego dowódcy.
Edward, wraz z oddziałem przekroczył granicę z zaboru rosyjskiego w rejonie Łobzowa. 16 kwietnia dotarli pod Olkusz, który ominęli z powodu stacjonującego tam silnego oddziału rosyjskiego. Dzień później stoczyli natomiast zwycięską potyczkę z oddziałem rosyjskim pod Golczowicami. Tu, mając przeciwko sobie dwie roty piechoty i pół sotni jazdy, zmusili Rosjan – najpierw do schronienia się w zabudowaniach, a po wyparciu ich, do ucieczki za rzekę. Kosynierom udało się zdobyć wozy z zaopatrzeniem. Oprócz żywności udało się pozyskać kilka mundurów. Choć kosynierzy wydają się w tych czasach formacją anachroniczną, to – jak wspomina sam Klebert, który się znalazł się wśród nich – stosowana przez Rosjan broń palna była na tyle niecelna, że nie wyrządzała im szkody. Straty po pierwszej bitwie stoczonej przez oddział wynosiły zaledwie trzech rannych. Straty moskiewskie 17 zabitych i 5 rannych. Oddział zamierzał połączyć się z siłami Oxińskiego pod Częstochową. O świcie 24 kwietnia 1863 został jednak zaskoczony koło Żarek /Jaworznika przez trzy roty piechoty płk. Alenicza z garnizonu częstochowskiego. Mossakowski fatalnie dowodził i ostatecznie uciekł z placu boju. Dowództwo nad pozostającymi w walce powstańcami (ok. stu ludzi) przejął Wierzbiński. Atak przeważających liczebnie piechurów rosyjskich wyparł powstańców z pozycji przy moczarach. Polacy ostrzeliwując nieprzyjaciela wycofali się w głąb lasu, gdzie zostali okrążeni. Wierzbiński zebrał ocalałych żołnierzy i po gwałtownym ataku przedarł się przez kordon rosyjski. Straty polskie: 30 zabitych i rannych oraz 6 wziętych do niewoli. Straty rosyjskie: 62 zabitych i rannych.
Edward Klebert wspominał, że kompania Wiesnera strzelała do nieprzyjaciela i ostry stawiała mu opór; „kapitan nawracał uciekających pałaszem”, na końcu Wiesnerowi udało się wyprowadzić z placu boju również koło 65 ludzi, z którymi poszedł dalej w las. Tam też zakopał całą broń i rozkazał rozpuścić oddział.
Sam Klebert dostał polecenie dowództwa rozejścia się pojedynczo. Wraz z 3 towarzyszami poszli w kierunku Szczekocin. Tu przed miejscowością zostali pojmani przez Kozaka, przekazani piechocie i ograbieni. Po drodze byli katowani przez Rosjan. – Nie było ani jednego żołnierza z kompani nas prowadzącej, który nie poczęstował nas kolbą pięścią, nogą, lub kijem, w głowę, kark, plecy lub pierś – pisał. Trwać to miało kilka godzin. Następnie popędzono ich na Olkusz przez Pieskową Skałę do Michałowic. Po drodze dołączano następnych ujętych powstańców w tym przypadkowego człowieka stojącego przed domem „bo żyd powiedział, że to buntowszczyk”. Na trzy tygodnie osadzono ich w więzieniu w Miechowie, by przesłać później do Kielc. Tu komendant załogi niejaki Czengera – każdego z osobna wypytał „ot kuda i zaczem przyszoł” poczem... wrzasnął po polsku „a wy psy, czapki do rąk”.
Po miesiącu około 200 popędzono do Radomia. Królewiaków, czyli poddanych cara wcielono do wojska moskiewskiego i razem z nimi popędzono do Warszawy. Cały czas morzono ich głodem, w tym dając im zepsute ziemniaki. W Warszawie osadzono ich w ratuszu na tydzień i dwa razy byli sprawdzani u konsula austriackiego z przynależności państwowej. W tym czasie niepostrzeżenie dla Rosjan, poczciwe warszawianki zaopatrywały ich w jedzenie i bułki. Tu w Warszawie byli świadkami barbarzyństwa zaborcy, który pod różnymi pretekstami aresztował przypadkowe kobiety na ulicach, szczególnie napotkane pod wieczór, a następnego ranka po wymierzeniu na dziedzińcu więzienia rózg, puszczał wolno. Na końcu odstawiono ich jako obywateli austriackich do granicy i oddano pod opiekę żandarmerii. Całą przygodę z powstaniem sam Klebert odchorował przez kilka miesięcy.