Galicja nieoczywista
Nędza galicyjska jako synonim skrajnego ubóstwa, galicyjskie wybory jako symbol korupcji politycznej czy też galicyjskie gadanie jako pustosłowie.
Jej nazwę Galicja i Lodomeria często przekręcano na „Goliznę i Głodomerię”, zaś Stanisław Szczepanowski pisał że „Każdy Galicjanin pracuje za ćwierć, a je za pół człowieka”. Nie ma co ukrywać, Galicja w potocznym rozumieniu nie uchodzi za symbol powszechnej szczęśliwości, światłych umysłów czy rozwoju cywilizacyjnego. A jak historia tego trwającego 150 lat tworu politycznego wyglądała w rzeczywistości? O tym mogliśmy się dowiedzieć z wykładu dr Arkadiusza Więcha w Muzeum Niepodległości 28 maja.
Wykład przewrotnie zatytułowany „Galicja felix”, czyli Galicja szczęśliwa, był punktem wyjścia do rozważań prelegenta na temat różnych blasków i cieni Galicji. Tej Galicji, do której tak wielu ludzi tęskni, mając wyobrażenie krainy, w której współistniały ze sobą różne kultury, różne narody, a swoboda polityczna żyjących na tym terenie mieszkańców w niczym nie przypominała tego, co miało miejsce na terenach zaboru pruskiego czy rosyjskiego. Jako się jednak rzekło obraz Galicji jaki uzyskujemy po przestudiowaniu najprzeróżniejszych dokumentów i artefaktów nie jest już tak jednoznacznie ani pozytywny, ani negatywny. Z jednej strony olbrzymia emigracja zarobkowa która miała miejsce w XIX wieku, z tych terenów potwierdza fakt bardzo niskiego poziomu życia, z drugiej zaś słynna publikacja Stanisława Szczepanowskiego zatytułowana „Nędza galicyjska”, do której tak często się odwoływano zawierała mnóstwo informacji przesadzonych i dramatycznych statystyk, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Była Galicja również określana jako „Matka Izraela” czy też „Ukraiński Piemont”, bo tu biły główne źródła rodzącej się państwowości Izraela czy Ukrainy, że o Polsce już nie wspomnimy. Była jednak też miejscem konfliktów między tymi narodami, a dla monarchii Habsburgów początkowo jedynie terenem do skolonizowania. Terenem, na którym prócz Austriaków, Polaków, Ukraińców i Żydów, mieszkali również Łemkowie, Ormianie, Niemcy i wiele innych narodów. Nie można jednak zapominać o tym, że Galicja była terenem wielkiego boomu naftowego i bogacenia się wielu przedsiębiorców, a rejon Borysławia i Drohobycza był nazywany galicyjską Pensylwanią czy też Kalifornią. To galicyjski Kraków stał się duchową stolicą polskości. Choć przecież to nie Kraków, ale dużo prężniejszy od niego wówczas Lwów był administracyjną stolicą Galicji. Stąd pewnie sentyment wielu krakusów do czasów Franza Josepha. Z tym sentymentem zresztą różnie bywało, bo wprawdzie jeszcze w czasach tzw. Rzezi Galicyjskiej cesarz jednoznacznie identyfikowany był jako opiekun i rzecznik praw ludu i wystarczyła plotka rozpuszczona przez Austriaków o tym, że szlachta planuje przeciwko chłopom akcję zbrojną, której celem ma być ich wybicie, by Jakub Szela et consortes posunęli się do mordowania panów i plądrowania dworów. Jednak w 1918 roku w galicyjskich kościołach wisiała już żałobna klepsydra zaczynająca się od słów: „Zła macocha Austrya-Wiedźma operowana w zakładzie Wilhelma, zmarła po ciężkich kurczach na uwiąd starczy, przeklęta przez wszystkich, którzy mieli przekleństwo się z nią zetknąć” – podpisane „Polacy, Czechosłowacy, Jugosłowianie”.
Pięć lat temu w Krakowie otwarto wystawę zatytułowaną „Mit Galicji”, w której próbowano przybliżyć wszystkie zjawiska i fenomen tego okresu historycznego i obszaru. Wykład dr Arkadiusza Więcha był taką skondensowaną formą owej wystawy. W trakcie ponadgodzinnego spotkania historycznego nie sposób było dotknąć całej problematyki, ale Arkadiuszowi Więchowi udało się coś dużo ważniejszego. Po tym wykładzie po prostu każdy interesujący się historią został zainspirowany do sięgnięcia po materiały źródłowe, zachęcony do poszperania w książkach czy też buszowania w internecie, bo tyle ten historyczny wykład wskazał nowych ścieżek do zbadania i zagadnień godnych indywidualnego przestudiowania.