Jak ziarna w kłosie trzymają się razem i tworzą rodzinną firmę. Już od 35 lat!

Jak ziarna w kłosie trzymają się razem i tworzą rodzinną firmę. Już od 35 lat!
Od lewej: Małgorzata Palonek, odpowiedzialna za personel sklepów i sprawy związane z siecią sprzedaży; Tomasz Brożek, odpowiedzialny za logistykę oraz kontakty z kontrahentami; Andrzej Brożek, odpowiedzialny za marketing, koordynowanie otwarć i remontów sklepów, cukiernictwo; Roman Palonek, główny technolog odpowiedzialny za produkcję piekarniczą i Władysław Brożek, założyciel firmy, już na emeryturze, ale ciągle pomaga i służy swoim doświadczeniem.

Piekarnia „Złoty kłos” świętuje w tym roku jubileusz 35-lecia. Powstała w Dobczycach i do dziś tam ma siedzibę, ale chleb i inne wypieki z niej można kupić i w Myślenicach i dużo, dużo dalej. Przez te lata urosła niczym ciasto na chleb. Jest jednym z większych pracodawców w regionie i przykładem rodzinnej, wielopokoleniowej firmy.

- 35 lat przeleciało… Zaczynaliśmy na jednym piecu... – zamyśla się Władysław Brożek, współzałożyciel piekarni „Złoty Kłos”.

Firma została założona 4 lipca 1989 roku przez niego, a przede wszystkim przez Czesława Palonka, mistrza w swoim, czyli piekarniczym fachu. Rodzina, a szczególnie ojciec widzieli w nim przyszłego szewca i nawet posłał go na praktykę do jednego z zakładów, ale Czesław już po kilku godzinach wiedział, że nie to chce w życiu robić. Zupełnie inaczej było, kiedy trafił do małej piekarni w Gdowie. Tam zakochał się w piekarnictwie. Większość zawodowego życia spędził w piekarni GS-owskiej w Dobczycach, ale w 1986 roku rozpoczął budowę własnej, o której zawsze marzył. Pomagali mu w tym córka Maria i zięć Władysław Brożek (mąż Marii), który z czasem porzucił stolarstwo na rzecz piekarnictwa. Tak, jak wspomina pan Władysław, zaczynali od jednego pieca. Dziś, w innym już zakładzie – przestronnym (ponad 3000 m kwadrat.) i nowoczesnym, stoi ich piętnaście.

To zupełnie inne czasy i inne piece, niż te, które wnuk Czesława - Andrzej Brożek zna z opowiadań dziadka. W tamtych dziadek musiał sprawdzać temperaturę wkładając do środka rękę. Jeśli wytrzymał sześć sekund znaczyło, że była odpowiednia, aby wkładać doń chleb. Jeśli trzeba było rękę wyjąć szybciej, bo żar parzył, to był znak, że piec został rozgrzany za mocno.

Andrzej Brożek razem z bratem Tomkiem i braćmi ciotecznymi Sebastianem Palonkiem i Bartoszem Palonkiem są przedstawicielami trzeciego już pokolenia, które kontynuuje rodzinne tradycje piekarnicze i rozwija firmę. Tak jak pierwsze pokolenie budowało firmę w sensie dosłownym, drugie ją rozbudowało, oni skupiają się na innej budowie - budowie marki. Do dyspozycji mają narzędzia, o których ich dziadek nie mógł nawet słyszeć, jak chociażby social media. Chętnie z nich korzystają, aby trafiać także do klientów w swoim wieku i młodszych. Tą drogą pytają co im najbardziej smakuje i co nowego chętnie widzieliby w ofercie.

Kiedy firma zaczynała piekło się trzy, góra cztery rodzaje chleba, do tego najwyżej kilka rodzajów bułek. Dziś, jak mówią, samego chleba mają w ofercie około 40 rodzajów. A jeśli doliczyć tego bułki i wypieki cukiernicze zbierze się około 300 rodzajów. Ta zmiana nie nastąpiła od razu. Poszerzanie asortymentu zainicjował Zdzisław Palonek, syn Czesława i brat Marii. To także jemu Złoty Kłos zawdzięcza to, że ma w swojej ofercie… lody.

- W lecie sprzedaż pieczywa spadała, dlatego wujek wpadł na pomysł, aby zacząć sprzedawać lody rzemieślnicze. Jeśli dobrze pamiętam, był to rok 2010, a lody do dziś są w ofercie – mówi Andrzej.

W ofercie piekarni, choć niecodziennej, a bardziej okazjonalnej, jest też… koza. Ten wypiek z ciasta chlebowego to pomysł Marii, która była wielką orędowniczką tego, aby słynące kiedyś z hodowli kóz Dobczyce uczyniły kozę swoim symbolem, choćby nieoficjalnym. Dziś w mieście jest organizowany jest m.in. cykliczny Ogólnopolski Turniej Tańców Polskich „O dobczycką kozę”.

- Nasi rodzice postawili przed naszą firmową cukiernią pomnik kozy. Koza jest także na opakowaniach naszych produktów i na naszych samochodach firmowych – mówi Andrzej.

W 2009 roku firma uzyskała znak „Teraz Polska”, a dokładnie prawo do znakowania nim swoich produktów. Do dziś pozostaje on powodem do dumy jej właścicieli. Tak samo, jak przyznane później już konkretnym produktom ministerialne znaki „Poznaj dobrą żywność”.

Wtedy, w 2009 roku do rodzinnej firmy dołączył młodszy brat Marii i Zdzisława – Roman, dziś główny technolog i mistrz piekarnictwa.

Tak jak każdy z rodziny, kto do niej dołącza musiał poznać firmę od środka pracując na różnych stanowiskach i wykonując najróżniejsza zadania. Do teraz nierzadko zdarza się, że ktoś ze wspólników siada za kierownicą auta dostawczego, albo staje przy piecu.

Członkowie rodziny w zdecydowanej większości są z zawodu piekarzami lub cukiernikami. Do nielicznych wyjątków zalicza się Tomasz, który zdobył wykształcenie handlowe, które też jednak przydaje się w firmie.

Przez pierwszych 11 lat piekarnia działała tylko na terenie Dobczyc, co nie znaczy, że chleby z niej nie docierały do okolicznych wsi. Jednak z wyjątkiem jednego sklepu w dobczyckim Rynku nie miała nigdzie własnego punktu sprzedaży. To zmieniało się w roku 2000, za namową Marii Brożek, która przekonała do tego pomysłu wspólników. Pierwszy firmowy sklep poza Dobczycami powstał w Myślenicach, potem przyszła kolej na Wieliczkę i kolejne miasta. Dziś sieć liczy już 42 takie sklepy od Krakowa po Mszanę Dolną i od Kęt po Bochnię. W międzyczasie przybyło także sklepów w Myślenicach. Do tego dostarczają swoje wyroby do 150 odbiorców zewnętrznych, czyli sklepów, restauracji itp.

W 2016 roku firma przeniosła się do wspomnianej już nowej siedziby, co wprowadziło ją na zupełnie inne tory. Produkcja w dużej mierze została zautomatyzowana. - Pomimo tego wciąż jesteśmy piekarnią rzemieślniczą, nie fabryką chleba – podkreśla Andrzej. I dodaje: - Automatyzacja jest konieczna chociażby dlatego, że na rynku pracy z roku na rok jest coraz trudniej o piekarzy. Młodzi nie chcą uczyć się tego zawodu. Owszem jest trudny, ale nie tak jak kiedyś, właśnie dzięki automatyzacji. Nie zmieniło się to, że nadal pracuje się na zmiany, ale przecież nie dotyczy to tylko zawodu piekarza.

Na dobę przerabia się tu ok. 8 ton mąki. - Używamy takiej ze sprawdzonych młynów, od polskich producentów. Nabiał kupujemy u regionalnych producentów, a owoce, tu najbliżej, od lokalnych sadowników – mówią Andrzej i Tomasz.

Prywatnie jednak tamten okres sprzed ośmiu lat był dla rodziny czasem ogromnie trudnym.

- Ta budowa, a potem przeprowadzka zbiegały się w czasie ze śmiercią wuja Zdzisława, a potem mamy – mówią Tomasz i Andrzej.

Rok po pani Marii odszedł nestor rodu i założyciel piekarni - Czesław Palonek.

- Po śmierci mamy i wuja wielu rzeczy musieliśmy na nowo poukładać. Ale też szybko nauczyć się pewnych rzeczy, bo np. mama praktycznie sama „ogarniała” firmową administrację – dodaje Andrzej. - Zrobiliśmy to, podzieliliśmy się obowiązkami, ale i tak wszystkie decyzje podejmujemy razem.

W biurze jest sala konferencyjna, gdzie często się spotykają w ciągu dnia. Spotkania te bardziej niż biznesowe przypominają rodzinne, nawet jeśli mowa jest o biznesie. W byciu rodzinną firmą widzą zdecydowanie więcej plusów niż minusów. - Znamy się, ufamy sobie. I choćby nie wiem jak różne byśmy mieli zdania, zawsze musimy dojść do porozumienia, właśnie dlatego, że jesteśmy rodziną. Przy tak dużej liczbie wspólników nie zawsze jest to łatwe, ale udaje się nam. To jest nasza siła – mówi Andrzej.

Trudnym czasem była też pandemia. Już na samym jej początku u jednego z pracowników potwierdzono koronowirusa. Piekarnia na dwa tygodnie zamarła: stanęła produkcja, stanęła sprzedaż. - Nie była to decyzja wymuszona przez sanepid czy kogokolwiek. Sami o tym zdecydowaliśmy – mówi Andrzej.

- Był olbrzymi strach czy przetrwamy – dodaje Małgorzata Palonek.

Przetrwali, a nawet jak dziś mówią, wyszli z tego silniejsi.

- Nasza mama, kiedy działo się coś złego mawiała: „nie przejmujcie się, bo nie wiadomo czy to dobrze, czy źle”. Przypominamy sobie o tym ilekroć coś takiego się dzieje i te mamy słowa w tych trudnych chwilach pomagają. Wtedy w pandemii też nam pomogły – mówi Tomasz.

Tegoroczny jubileusz to okazja do czas na spojrzenie w przeszłość, ale także w przyszłość, dlatego pytamy o plany.

- Chcemy utrzymywać, a nawet podnosić jakość naszych produktów, wprowadzać nowości do oferty, rewitalizować istniejące sklepy i otwierać nowe, dalej budować markę i dbać o to, żeby nasza firma była fajnym miejscem do pracy. Obecnie zatrudniamy 230 pracowników. Wśród nich są i tacy z ponad 30- i 20-letnim stażem pracy w naszej firmie. Staramy się, aby wszyscy czuli się tu jak w rodzinie, zresztą część z nich faktycznie jest naszą rodziną, bliższą lub dalszą. M.in. dlatego raczej nie usłyszy się u nas „szefie”, czy „szefowo”, bo zwracamy się do siebie na ty – mówi Andrzej.

- To z myślą o naszych pracownikach co roku jeszcze w czerwcu, przed wakacjami i sezonem urlopowym, organizujemy piknik, na który przychodzą ze swoimi rodzinami. To dla nas okazja do spotkania, integracji. Także jubileusz 35-lecia firmy miał firmę takiego pikniku i odbył się w czerwcu, choć de facto rocznica przypada w lipcu – dodają Roman i Małgorzata.

Pan Władysław, choć już na emeryturze, nadal jest obecny w firmie. Był też rzecz jasna na jubileuszowym pikniku. Podsumowując minione 35 lat mówi: - Satysfakcja jest i to ogromna, zwłaszcza, że młodzi złapali bakcyla i ciągną to dalej – mówi.