Pogromczyni zbędnych kilogramów

Pogromczyni zbędnych kilogramów

Nie jest dziennikarką, a w swojej pracy przeprowadza wywiady, nie jest też nauczycielką, a sprawdza dzienniczki. Diana Kęsek jest dietetyczką, która od ponad 10 lat prowadzi w Myślenicach swój gabinet. Pracę z klientem zaczyna od wywiadu, a dokładnie od wywiadu zdrowotnego i żywieniowego oraz od sprawdzenia dzienniczka żywieniowego, w którym jak na dłoni widać jak dana osoba odżywia się na co dzień i jakie „dietetyczne grzechy” popełnia.

Gabinet otworzyła w maju 2014 roku, ale doświadczenie zawodowe ma dłuższe, bo pracowała już podczas studiów, a te ukończyła (zresztą z wynikiem bardzo dobrym) w 2012 roku. Ma dyplom magistra inżyniera technologii żywności i żywienia człowieka ze specjalizacją żywienie człowieka z dietetyką.

- Jako, że w liceum uczyłam się w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, myślałam o studiach medycznych lub biotechnologii. Po maturze dostałam się na biotechnologię i kilka innych kierunków, z których wybrałam technologię żywności i żywienie człowieka ze specjalizacją żywienie człowieka z dietetyką. Co ciekawe, dokumenty na ten kierunek złożyłam w ostatnim możliwym dniu, bo wcześniej zwyczajnie nie wiedziałam, że taki jest w ofercie krakowskich uczelni – mówi Diana.

Najpierw zajęcia na uczelni, a potem również praca w trakcie studiów utwierdziły ją w przekonaniu, że wybrała dobrze.

- Na studiach miałam dwa pomysły na siebie. Jeden, który zrealizowałam, czyli, że otworzę w przyszłości własny gabinet dietetyczny, a drugi, że zostanę pracownikiem naukowym i będę pracować w laboratorium. Moja praca magisterska dotyczyła w głównej mierze właśnie tego, czyli badań laboratoryjnych. Pracując nad nią spędziłam blisko rok w laboratorium – wspomina.

Jeszcze podczas studiów zaczęła pracę w krakowskich poradniach dietetycznych. Początkowo na stanowisku asystentki dietetycznej, a z czasem awansowała na samodzielnego dietetyka. Pracę na własny rachunek postanowiła zacząć, kiedy po ślubie wróciła w rodzinne strony.

Początki, jak wspomina, nie były łatwe.

- Pamiętam moment, kiedy wraz z mężem szukałam lokalu na gabinet. Nie dość, że nie było łatwo go znaleźć to zdarzało się, że kiedy ktoś słyszał, że planuję otworzyć gabinet dietetyczny, mówił np. „moja bratanica/siostrzenica/kuzyn też próbowali, ale gabinet działał tylko trzy miesiące”. Nie było łatwo tego słuchać, miałam kryzys i myśli, że może faktycznie nie warto próbować, ale na szczęście mąż i reszta rodziny mocno mnie wspierali i dopingowali, abym się nie poddawała – mówi Diana.

Nie zrezygnowała z tego pomysłu i w maju 2014 roku dopięła swego, choć nawet wtedy, jak pamięta, stresu nie brakowało.

- Do dziś wspominam wizytę pierwszej klientki. Pomimo tego, że wcześniej przeprowadziłam mnóstwo wywiadów żywieniowych i zdrowotnych to przed tym pierwszym „na swoim” bardzo się denerwowałam. Zależało mi, żeby wszystko wypadło dobrze, żeby jak najlepiej dopasować jadłospis i rzeczywiście pomóc – wspomina Diana.

Klientów przybywało, a kiedy w grudniu tego samego roku urodziła synka i szła na urlop macierzyński, miała już pełen grafik. Dlatego, żeby nie zostawić klientów samych, zatrudniła dietetyczkę Natalię Panuś-Kołodziejczyk, z którą pracuje do dziś.

Jak wygląda ich praca? Po wywiadach i ważeniu na specjalnej wadze służącej do analizy składu ciała, przychodzi pora na ułożenie jadłospisu uwzględniającego różne czynniki, w tym również to, co dana osoba lubi, czego nie lubi, na co ma alergie, jakie ma choroby, ale również jaki tryb życia prowadzi. Ważne jest np. to czy pracuje, a jeśli tak to czy w systemie zmianowym, czy ma więcej wolnego czasu, czy mniej, bo np. opiekuje się małym dzieckiem.

- Przyznam, że na początku, po studiach chciałam, aby każdy jadłospis był idealny, bardzo urozmaicony, żeby uwzględniał wszystko to, czego nauczyłam się na studiach. Natomiast teraz, kiedy sama mam trójkę dzieci, życie samo zrewidowało te ideały, bo wiem już jak czasem bywa z… czasem. Dlatego staram się, aby każda osoba dostała taki jadłospis, jaki będzie w stanie zrealizować – mówi Diana.

I dodaje, że to nie jedyna droga do walki z nadwagą, bo można pracować też inną metodą, a mianowicie nad zmianą złych nawyków, a tych nie brakuje. Z najczęstszych „grzechów dietetycznych”, jakie popełniamy, wymienia kilka.

- Na pewno jemy za mało warzyw i owoców, wypijamy za mało płynów, a przede wszystkim za mało wody, jemy za dużo czerwonego mięsa, a za mało produktów pełnoziarnistych i mamy mało ruchu – mówi Diana.

Kiedy sięga pamięcią wstecz, przypomina sobie, że w pierwszych latach jej działalności najczęściej przychodziły do niej osoby, dla których motywacją nie było zdrowie, a raczej lepszy wygląd, lepsze samopoczucie itd. To się zmieniło. Teraz motywacją coraz częściej jest zdrowie. Jak mówi Diana, w ciągu tej dekady bardzo wzrosła świadomość i częściej się badamy. Swoje piętno odcisnęła też pandemia.

- Dużo częściej niż kiedyś trafiają do mnie osoby z już zdiagnozowanymi problemami zdrowotnymi takimi jak np. insulinooporność, cukrzyca, zaburzenia pracy tarczycy, PCOS itd. Często jest też tak, że trafiają do mnie osoby, które chcą schudnąć, a w trakcie wizyt decydujemy się na zrobienie badań i konsultacje z lekarzem, po których okazje się, że chorują, o czym wcześniej nie wiedziały – mówi Diana. – Pandemia też zrewidowała nasze życie i dbałość o zdrowie i wagę. Dużo osób, po tym jak ciężko przeszły covid - miało problemy nawet ze zwykłym wejściem po schodach, starają się więc zredukować wagę, bo dla nich każdy nadprogramowy kilogram to problem. Zrzucając je udaje im się wrócić do w lepszego funkcjonowania – mówi Diana.

Dietetyczka obserwuje, że przez 10 lat zmieniło się też to, że do jej gabinetu coraz częściej zaczęli zaglądać mężczyźni, którzy bardziej niż kiedyś dbają o prawidłową wagę i zdrowie oraz dzieci i młodzież. To, że tych ostatnich przybywa wcale nie cieszy Diany.

- Polska jest populacją, wśród której dzieci i młodzieży z otyłością przybywa najszybciej w Europie. To jest już plaga i to widać również u mnie w gabinecie - mówi. I dodaje: – O ile 20-30 latkowie odżywiają się lepiej niż starsze pokolenie, o tyle problem otyłości dotyczy coraz większej grupy dzieci i młodzieży. Mają dostęp do wysokoprzetworzonej żywności, słodkich napojów, a jednocześnie mało ruchu. Powiedziałabym nawet, że to ostatnie to główne źródło problemu. Dlatego bardzo liczę na to, że uda się wprowadzić w szkołach edukację żywieniową. Teraz dzieci w klasach I-III mają takie zajęcia, ale jest ich zdecydowanie za mało.

Sama z myślą m.in. właśnie o najmłodszych bierze udział w różnych kongresach, szkoli się. Czy to to, czy coś innego sprawiło, że udało jej się przetrwać na rynku i to dużo dłużej niż kuzynom i „pociotkom”, o których wspominali jej niektórzy, kiedy szukała miejsca na swój gabinet?

Diana mówi, że to pytanie nie do niej, ale do jej pacjentów. Ci w Internecie wystawiają jej najwyższe noty i chwalą m.in. za indywidualne podejście, fachowość, wyrozumiałość, a ktoś nawet za to, że schudł dzięki niej 60 kg.

Metamorfozy klientów, ich sukcesy w walce czy to z nadwagą, czy niedowagą, są dla niej źródłem satysfakcji, ale jak przyznaje, zdarzają się też momenty trudne.

- Bardzo chciałabym pomóc każdemu, dlatego kiedy ktoś za szybko się poddaje, odpuszcza już na samym początku, odbieram to jako osobistą porażkę. To trudne i choć w zawodzie jestem już długo, dopiero uczę się, jak sobie z tym radzić – mówi.

Nie zmienia to faktu, że ciągle lubi swoją pracę i ani myśli ją zmieniać.

- Mam plany, o których nie chciałabym na razie głośno mówić, poza tym, że mam nadzieję, że kiedyś działalność uda mi się rozszerzyć – mówi Diana.