Katarzyny i Piotra przepis na sukces: gotować dla dzieci, ale też słuchać ich i pytać o zdanie

Katarzyny i Piotra przepis na sukces: gotować dla dzieci, ale też słuchać ich i pytać o zdanie
Katarzyna i Piotr (z prawej) z firmowym zespołem Fot. Fot. Justyna Brzegowa

Katarzyna i Piotr Górkiewiczowie dali się poznać myśleniczanom w 2015 roku jako założyciele Garkuchni, która była nowoczesną odsłoną baru mlecznego. Dziewięć lat później ciągle działają w branży gastronomicznej, ale teraz gotują już tylko dla dzieci, a ich dania trafiają do żłobków, przedszkoli i szkół w gminie Myślenice i nie tylko.

Dlatego teraz nazwa firmy brzmi: Garkuchnia. Gotujemy dla dzieci.

Ktoś może powie, że gotować dla dzieci jest łatwo, a przynajmniej łatwiej niż dla dorosłych, ale nic bardziej mylnego. To klienci często wybredni, a jednocześnie szczerzy do bólu, nie schlebiający z grzeczności, a tylko kiedy rzeczywiście coś im smakuje.

Katarzyna i Piotr o tym, że ich kuchnia trafia w gusta maluchów przekonali się już prowadząc Garkuchnię. To tam na jednej ze ścian dzieci mogły „wyżyć się artystycznie” pisząc i rysując i tam właśnie ktoś napisał m.in. że ich racuchy są „8 niebem”. Był też inne komplementy od dziecięcej klienteli, dlatego kiedy jedna z klientek zapytała czy nie chcieliby gotować dla jednego z prywatnych przedszkoli w mieście, odpowiedzieli „tak”. Przez jakiś czas działali dwutorowo, prowadząc Garkuchnię, do której przychodzili dorośli i dzieci, a jednocześnie gotując dla przedszkola i dostarczając mu dania w formie cateringu.

- Coraz częściej czuliśmy, że nie da się prowadzić dobrze tych dwóch rzeczy: baru i cateringu naraz. Catering pochłaniał mnóstwo czasu, mieliśmy ograniczone możliwości przerobowe, ograniczał nas także lokal. Dlatego w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że musimy z czegoś zrezygnować i zrezygnowaliśmy z prowadzenia Garkuchni. Bardzo chcieliśmy się rozwijać jako restauracja, ale w pewnych kwestiach natrafialiśmy na przysłowiową ścianę, która ten rozwój blokowała. Między innymi dlatego uznaliśmy, że lepiej będzie pójść tą drugą drogą, podjąć wyzwanie dla klienta, który jak wiedzieliśmy, bardzo docenia naszą kuchnię – opowiadają Kasia i Piotr.

Wkrótce przeprowadzili się do nowego, większego lokalu, gdzie pod szyldem „Garkuchnia. Gotujemy dla dzieci”, rozpoczęli działalność nie barową i nie restauracyjną, a cateringową. Ich zespół liczy dziś 18 osób, które dbają o to, aby codziennie, od poniedziałku do piątku, dzieci ze współpracujących z nimi placówek: żłobków, przedszkoli i szkół (zarówno publicznych, jak i niepublicznych) miały zapewnione śniadania, obiady i podwieczorki.

Obecnie z ich firmy codziennie wyjeżdża ponad 700 obiadów. Do tego dochodzą, choć już nie w tej samej liczbie, śniadania i podwieczorki.

Nie narzekają na brak zleceń.

- Moglibyśmy podpisywać kontrakt z każdym, kto się zgłosi, ale odbyłoby się to kosztem jakości, bo wydłużyłby się czas dostawy. Nasi klienci, bez względu na to czy są z Krakowa czy z Myślenic chcą mieć ciepły posiłek na tę samą godzinę, między 11 a 12, a nie jest sprawą łatwą dostarczenie tylu posiłków dziennie w tak krótkim przedziale czasowym. Dlatego stawiamy na stopniowy rozwój – mówi Piotr.

Pamiętają kuchnię końca okresu PRL i lat 90-tych, raczej siermiężną, a na pewno daleką od wykwintności. Jak mówią, w wydaniu stołówkowym lub barowym, niewiele się zmieniła także potem. Dlatego założyli Garkuchnię, aby była barem mlecznym „odczarowanym”, z daniami prostymi, znanymi z kuchni mamy i babci, ale przygotowanymi jak w restauracji. Dlatego też teraz, kiedy gotują dla dzieci, ich motto brzmi: „Koniec z nijakim jedzeniem”.

Do tego Kasia głęboko wierzy w to, że nie ma warzyw niemożliwych do zjedzenia przez dzieci, a Piotr ukończył wiele szkoleń, w tym też takie, na których uczył się jak przygotowywać zdrowe i nieszablonowe dania dla najmłodszych.

- Zdarza się, że dziecko kocha zupę pomidorową, ale za nic nie chce spróbować pomidora pod inną postacią. Naszą rolę jest mieć pomysły i wytrwałość, tak aby to zmienić – mówi Kasia.

Ich kotlety mielone składają się w 80 proc. z mięsa, a w 20 proc. z warzyw i to różnych (jednego dnia to brokuł, innego czerwona fasola, a jeszcze innego marchewka) po to, aby przyzwyczajać dzieci do różnych smaków.

Warzywa, których dzieci, a przynajmniej ich część, nie zjadłyby w formie surówki, przemycają pod postacią zupy-krem lub pasty warzywnej.

To wszystko nie znaczy, że ich kuchnia to tylko i wyłącznie warzywa, że nie podaje się tu frytek czy panierowanych kotlecików z kurczaka. Owszem podaje się, przy czym nie są to kotlety smażone w głębokim tłuszczu, bo takiej obróbki mięsa, ani niczego innego, Garkuchnia nie stosuje.

Do pieczenia i smażenia używają pieców konwekcyjno-parowych, a samo mięso, a właściwie panierkę spryskują odrobiną oleju.

- Jako firma musimy mieć i mamy podpisaną umowę na wywóz oleju, ale używamy go w tak znikomych ilościach, że oddajemy jakieś pół beczki, góra jedną... mniej więcej raz na 1,5 roku – śmieje się Piotr.

O tym, że ich dania smakują dzieciom mówią im same dzieci, ale także ich rodzice. - Jednym z największych komplementów, jaki usłyszeliśmy były słowa jednej z mam o tym, że dziecko nie mogło doczekać się końca weekendu, aby pójść do przedszkola i zjeść nasze dania – mówi Kasia - zdarza się, że rodzice podpytują nas o przepisy, albo o to jak doprawiamy to czy inne danie.

W czym zatem tkwi tajemnica ich sukcesu?

- Najważniejsze dla nas jest używanie nowoczesnych technik gastronomicznych i wykorzystywanie wysokiej jakości, świeżych produktów – mówi Kasia.

I dodaje, że w ich firmie poza produktami suchymi takimi jak makarony, sól i przyprawy nic się nie magazynuje, tak samo jak nic poza owocami np. do mieszanek kompotowych na zimę, się nie mrozi.

- Jedzenie musi być zdrowe, a przy tym kolorowe, atrakcyjne, bo dzieci tak samo jak dorośli „jedzą oczami”. Przy czym jedzenie dla dzieci żłobkowych, przedszkolnych i szkolnych różni się i to nie tylko wielkością porcji. Dbamy, aby każde było inaczej przygotowane, miało inne tekstury, było inaczej doprawione – mówi Piotr.

Dania muszą przy tym wszystkim odpowiednio zbilansowane, zapewniać dzieciom odpowiednią ilość wartości odżywczych i kalorii. Jadłospis układają we współpracy z dietetyczką. - Musimy pamiętać m.in. o tym, aby odpowiednio zarządzać cukrami i solą, bo te produkty są u nas na cenzurowanym. Żeby wydobyć aromat potraw stosujemy zioła, ale też pieczemy mięsa i warzywa - mówi Piotr.

- Najłatwiej jest karmić dzieci żłobkowe, bo nie mają jeszcze ukształtowanych nawyków, są najbardziej skłonne do tego, aby próbować nowych rzeczy, poznawać nowe smaki. Przedszkolaki podobnie, choć tu już pojawiają się pierwsze trudności. Dzieci w tym wieku mają silną potrzebę decydowania o różnych rzeczach, nie tylko o tym co założą, ale też co zjedzą. Pamiętamy o tym, dlatego organizujemy spotkania, na których omawiamy z nimi nasze posiłki, pytamy ich o opinię dając im odczuć, że ich zdanie jest ważne. Zdecydowanie najtrudniej jest żywić dzieci w wieku szkolnym, a to dlatego, że mają już dużo złych nawyków żywieniowych, poznały już smak fast foodów, mają kieszonkowe i same decydują o tym co kupują, a u starszych dochodzi często jeszcze okres młodzieńczego buntu – dodaje.

Właśnie z obserwacji złych nawyków żywieniowych nie tylko dzieci i młodzieży oraz świadomości problemu otyłości, który dotyczy przecież nie tylko dorosłych, ale też dzieci i młodzież, wzięło się ich zainteresowanie edukacją żywieniową. I pomysł na to, aby obok gotowania, zająć się edukowaniem. Dzieci, ale również dorosłych: rodziców, nauczycieli i tych, którzy zawodowo zajmują się gotowaniem dla dzieci. Właśnie rozpoczęli pierwszy duży projekt warsztatów edukacyjnych.

- To jak dziecko będzie się odżywiało, jakich nawyków nabierze i jakich wyborów żywieniowych będzie dokonywało teraz i w przyszłości zależy tak samo od firmy cateringowej, przedszkola, szkoły i domu rodzinnego. Tu sprawdza się stare przysłowie: „czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci” - mówi Piotr. - Dlatego marzy nam się zbudowanie bazy szkoleniowo-dydaktycznej dla dzieci, rodziców i personelu.

Ciekawostką jest, że ta dwójka ludzi zakochanych w zdrowej i smacznej kuchni stworzyła kilka lat temu własną recepturę na napój probiotyczny z fermentowanych cytrusów.

- Opatentowaliśmy ją, ale projekt trafił do szafy, bo zwyczajnie nie mieliśmy kapitału potrzebnego, aby rozpocząć produkcję, czyli na maszyny przemysłowe, miejsce itd. Mamy nadzieję, że czeka na odpowiedni czas i kiedyś do niego wrócimy – mówią Kasia i Piotr.